Historia dymu i smogu. Jak żyliśmy i umieraliśmy ze złym powietrzem

Dym i smog na Śląsku są starsze niż on sam. Nie było jeszcze Śląska i Ślązaków, ale już wtedy ci, którzy się tak jeszcze nie nazywali, oddychali tu zanieczyszczonym powietrzem. I tak - z mniejszym lub większym natężeniem - miało zostać aż do XXI wieku.

Pixabay
Smog towarzyszy nam od pokoleń

Odkrycie i eksploatacja naturalnych bogactw Górnego Śląska nie nastąpiło wraz z początkiem rewolucji przemysłowej. Tak było, jeśli chodzi o nasze bogate złoża węgla kamiennego i cynku, jednak rudy srebra i ołowiu na śląsko-małopolskim pograniczu wydobywano już w średniowieczu. Nie pozostawało to bez wpływu na środowisko.

Małgorzatka we mgle czy smogu?

Badania archeologiczne na Wzgórzu św. Małgorzaty w Bytomiu (czyli miejscu pierwotnego bytomskiego grodu) wykazały, że w tamtejszej kuźni wytapiano ołów, a jej okolica nasycona była ubocznymi produktami tego procesu. Mgły, spowijające Małgorzatkę swoim pięknym welonem, już wtedy zawdzięczała nie tylko warunkom naturalnym swego położenia, ale także działalności człowieka.

Nie było to zjawisko odosobnione. Badania torfowisk wykazały, że nagromadzone w nich osady z IX wieku naszej ery zawierają wysoki poziom zanieczyszczenia ołowiem. Jego odrobinki opadły wtedy z nieba, wyemitowane wcześniej podczas wytapiania rudy ołowiu. Duże zanieczyszczenie tym ciężkim metalem przypada na okres od 830 roku, na sto kilkadziesiąt lat przed powstaniem państwa polskiego. Ale to nie wszystko! Ślady skażenia odkryto w jeszcze starszych warstwach, utworzonych przed rokiem 1000 p.n.e., a nawet 3000 p.n.e. Bywa, że komentujący te wyniki badań archeologowie używają sformułowania "klęska ekologiczna".

Już starożytni Rzymianie...

Nasi odlegli przodkowie, mimo iż w życiu nie słyszeli o cząsteczkach pyłu zawieszonego, astmie, ołowicy czy nowotworach, mieli już z tym wszystkim do czynienia. Na mniejszą wprawdzie, choć lokalnie nieraz znaczącą skalę. Ludzkość przystąpiła do emisji dymu i sadzy w momencie, gdy człowiek wynalazł ogień - a więc przed co najmniej milionem lat. Mieszkańcy prymitywnych ziemianek i chat żyli w dymie. Na innowację w postaci otworu w dachu trzeba było długo czekać, wynalazek komina był rewolucją, która na szeroka skalę dokonała się dopiero w średniowieczu i to późnym. Ludzie długo wdychali więc sadzę i pozostawała już ona w ich płucach (także o tym wiemy dzięki odkryciom archeologicznym i badaniom zmumifikowanych czy zamrożonych ciał).

Na ciężkie powietrze i smród kominów starożytnego Rzymu narzekał Seneka Młodszy, żydowski filozof i medyk Mosze Majmonies światle wykazywał, iż skażone powietrze wywołuje choroby wśród dzieci XII-wiecznego Kairu, a angielka królowa Eleonora Prowansalska zmykała z Nottingham nie przed Robin Hoodem, lecz mając dość zadymienia tamtejszego zamku. Tego typu przykładów jest w źródłach historycznych więcej. Na średniowiecznym Śląsku było podobnie. Do emisji z ognisk domowych dochodziły też wyziewy przemysłowe - przykładowo z paliwa stosowanego przy produkcji wapna. W XVIII wieku ruszyły nasze maszyny parowe i rozpaliły się płomienie pod wielkimi piecami. Fabryczne dymy zasnuwające niebo dostrzegano, ale też początkowo nie niepokojona się tym nadmiernie. Za ważniejsze uważano, że rozpędzający się przemysł daje zysk i jeśli nie bogactwo, to przynajmniej pracę. A przecież angielski naukowiec Percivall Pott jeszcze w XVIII wieku wykazał związek między sadzą a zachorowaniami kominiarzy na nowotwór skóry. Jednak mało kto o tym słyszał, a jeśli nawet tak, to rzadko uogólniał. Tymczasem sadza coraz gęstszymi warstwami pokrywała dachówki i ceglane ściany familoków śląskich miast.

Przemysłowa i niska emisja, do której w XX wieku dołożyły jeszcze swoje samochodowe spaliny, zaprosiły do naszych siedzib smog. Co to takiego?

Na Śląsku jak w Londynie i Los Angeles

O smogu mówimy, gdy zanieczyszczenia powietrza unoszące w powietrzu zmiksują się z mgłą, tworząc utrudniająca oddychanie i na różne sposoby niezdrową mieszaninę. Są dwa typy tego groźnego monstrum, zwane smogiem londyńskim i smogiem Los Angeles.

Pierwszy - inaczej smog kwaśny - tworzy się w chłodnych porach roku i odpowiada zań niepełne spalanie paliw, w wyniku którego do atmosfery przenika sadza i długo utrzymujące się w powietrzu pyły, a ponadto tlenki węgla i azotu oraz dwutlenek siarki.

Drugi - nazywany też smogiem fotochemicznym - to efekt intensywnego ruchu ulicznego, zachodzący w ciepłej porze roku, w pogodne, słoneczne, przeważnie bezwietrzne dni, gdy pod wpływem światła słonecznego ze spalin samochodowych i innych substancji związanych z motoryzacją wytwarza się trujący ozon.

Na Górnym Śląsku mieliśmy (i miewamy nadal) obydwa. Choć przez lata nikt nie zaprzątał sobie nimi głowy.

Klęska ściśle tajna

W Polsce badania pyłów zawieszonych w atmosferze to dopiero koniec lat 50. XX wieku. Starzejący się górnośląski i zagłębiowski przemysł, wykorzystujący technologie w najlepszym razie z lat 30. XX wieku (te ewentualnie importowane z ZSRR tak naprawdę były jeszcze starsze, bo jeszcze dawniej przeszczepiane z Zachodu przez Sowiety, jak nie za cara), wyrzucał ich w powietrze co niemiara. I tak naprawdę nikt tego nie kontrolował. Filtrów na kominach albo nie było, albo je wyłączano, albo - co już kuriozalne i byłoby śmieszne, gdyby nie straszne - instalowano ich atrapy.

Koszmarne skutki takiej polityki na Śląsku tylko częściowo ograniczało (światłe skądinąd) utrzymywanie i pielęgnowanie rozległych obszarów leśnych (jako tzw. Leśnego Pasa Ochronnego GOP) czy stworzenie wyjątkowego Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w samym sercu Górnośląskiej Niecki Węglowej - na pograniczu Katowic, Chorzowa i Siemianowic Śląskich.

Niejako przeciwieństwem tych słusznych ruchów było postępowanie władz wobec katastrofy ekologicznej i zdrowotnej wywołanej przez XIX-wieczną jeszcze Hutę Metali Nieżelaznych w Szopienicach (dawnej huty cynku Uthemann). Mimo wykrycia u tysiąca okolicznych dzieci ołowicy (gdyby podczas badań przyjęto dzisiejsze normy, z pewnością zdiagnozowano by więcej przypadków), problem oficjalnie nie istniał. Nie pomogła nawet specjalistyczna ekspertyza badaczy z krakowskiej AGH, która potwierdziła wprawdzie szkodliwość szopienickiej huty, ale której wyniki utajniono.

Ten szczególnie drastyczny przypadek szopienickiej huty odzwierciedla powszechną bolączkę górnośląskiego przemysłu. Od włączenia do Polski w 1922 r. większości zakładów przemysłowych (z których już wtedy nie wszystkie można by określić nowoczesnymi) cały nasz przemysł i używane w nim technologie zaczął się rok za rokiem starzeć - a nigdy nie został gruntownie modernizowany. Jego negatywny wpływ na środowisko i zdrowie mieszkańców Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego nie malał, a rósł i rok po roku się kumulował. Proces ten wymownie ilustrują pnie drzew, na których słojach z XX wieku (szczególnie z jego drugiej połowy) doskonale widać odłożone w nich zanieczyszczenia.

Transformacja gospodarcza i likwidacja większości przemysłu ciężkiego zmieniła ten dramatyczny obraz, jednak smog towarzyszy nam nadal. Przypomnijmy, że przemysłowe zanieczyszczenia odpowiadały za niego tylko częściowo. Pozostałe dwa składniki "smogowej triady", piece grzewcze i transport spalinowy, wciąż emitują do atmosfery gazy i pyły (CO, CO2, SO2, NOX, benzo(a)piren, dioksyny, metale ciężkie, a szczególnie pyły zawieszone PM10 i PM2,5). . Niska emisja truje nas nadal i przyczynia się do powstawania smogu. Tej zimy stary i nielubiany znajomy znów do nas zawita.

Katowice Szopienice huta 2

Może Cię zainteresować:

Szopienicki Uthemann. Nasz mały śląski Czarnobyl. Huta, która jednocześnie karmiła i truła dzieci. Zdjęcia z drona

Autor: Katarzyna Pachelska

17/10/2024

Komin

Może Cię zainteresować:

Śląskie miasta wśród najbardziej „smogowych” miast w Polsce. Ale rzeczywistość jest dużo gorsza

Autor: Michał Wroński

07/11/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon