Sezon
2020/21 nie był dla GKS udany. Zespół odpadł w półfinale z
późniejszym mistrzem, GKS Jastrzębie, a potem była porażka z GKS
Tychy w pojedynku o trzecie miejsce. Najpierw musi być gorzej, żeby
było lepiej?
Tamten
sezon był naznaczony covidem, nie wiedzieliśmy, czy się kończy,
jak się skończy, czy warto drużynę wzmacniać, czy może
pozostawić bez wzmocnień. Był to sezon dylematów. Na pewno jednak
każdy nieudany, czy nie do końca odzwierciedlający nasze ambicje
sezon jest sytuacją, z której trzeba wyciągnąć wnioski. Po
tamtym sezonie startowaliśmy z czystą kartą, bo wszystkim
zawodnikom kończyły się umowy i mieliśmy możliwość zbudowania
tej drużyny praktycznie od zera – z nowym sztabem, nowym trenerem
i zawodnikami, których trener będzie chciał, akceptuje i których
widzi w drużynie. Mogliśmy te całe puzzle ułożyć od początku.
To była podstawa do tego, żeby zrobić to z głową, wspólnie.
Zaczęliśmy więc budować drużynę od zera i jak się okazało –
z dobrym skutkiem.
Po raz czwarty do tej samej wody?
Przed mistrzowskim sezonem Jacek
Płachta został po raz czwarty szkoleniowcem GKS. Od początku było
w klubie jasne, że to będzie on?
Właściwie
tak. Miałem taki plan, żeby jeszcze raz spróbować Jacka namówić,
żeby jeszcze raz, czwarty, wszedł do tej samej rzeki i wspólnie z
prezesem zaczęliśmy z nim o tym rozmawiać. A w takich warunkach
chyba w GieKSie jeszcze nie był, bo finansowo i organizacyjnie mamy
to wreszcie dobrze poukładane. To też dla niego było ważnym
sygnałem i przekonało go, żeby jeszcze raz objąć hokejową
GieKSę.
W 2021 roku doszło do zmian w zespole...
Trzon
polskich zawodników właściwie został, ale kilka ważnych ogniw
doszło. Takich jak Patryk Wronka czy John Murray. Sprowadziliśmy z
powrotem Kubę Wanackiego, który w Unii miał sezon naznaczony
kontuzjami i chciał się odbudować. Większość zawodników
sprowadzaliśmy wspólnie z Jackiem – i on ich zna, i oni znają
jego. To była kwestia wspólnego zaufania – i, jak sądzę, to
właśnie zadecydowało, że decydowali się dołączyć do GieKSy i
nie szukali innego klubu.
John
Murray w bramce okazał się graczem kluczowym?
Na
pewno był bardzo solidnym wzmocnieniem. Szczególnie w play-offach,
bo John w tych najważniejszych meczach potrafi jednak utrzymać
nerwy na wodzy i bronić bardzo dobrze. Jak przychodzą najważniejsze
mecze, to staje się ścianą niemal nie do przejścia. A mając taki
spokój z tyłu zawsze inaczej się gra.
„Jakimienko? Mieliśmy powody, żeby taką decyzję podjąć”
Kiedy
wygraliście sezon regularny pojawiły się myśli, że to „tu i
teraz”?
Bardzo
fajnie było wygrać sezon regularny, bo zyskaliśmy promocję do
europejskich pucharów, a po nieudanym dla nas Pucharze Polski był
to pozytywny bodziec dla całej drużyny. To też skonsolidowało
zespół. Inna rzecz, że zawodnicy przez cały sezon grali równo,
nie zdarzały się nam serie porażek dłuższe niż dwa mecze. Przez
cały sezon mieliśmy najlepszą obronę i cały czas byliśmy w
czołówce. Wiadomo, apetyt rósł w miarę jedzenia, ale
zachowywaliśmy spokój, bo już bywały podobne sezony i wiemy, jak
się kończyły. Dlatego z pełną pokorą podchodziliśmy do każdego
następnego meczu.
Nie
można nie poruszyć tematu Rosjan w naszej lidze. W sprawie obrońcy
Aleksandra Jakimienki, z którym rozwiązaliście kontrakt, wielkich
dylematów w klubie nie było?
Mieliśmy
powody, żeby taką decyzję podjąć, a wszyscy wewnątrz klubu, od
zarządu po sztab, nie mieliśmy w tej sprawie żadnych wątpliwości.
Play-offy
rozpoczęliście od rywalizacji z Zagłębiem Sosnowiec, która
zakończyła się w pięciu meczach...
Na
pewno byliśmy skoncentrowani i nastawieni na to, że ten ćwierćfinał
wręcz powinniśmy przejść – mimo przegranego drugiego meczu u
nas. Zresztą może to nas jeszcze bardziej zmobilizowało, chociaż
trzeba powiedzieć jasno, że mecze z Zagłębiem nie były
spacerkiem. Z każdym kolejnym spotkaniem „budowaliśmy” się
jednak coraz bardziej i awans do półfinału był naszym
obowiązkiem.
Mocniejsi po półfinale
W
półfinale trafiliście na GKS Tychy. Z jednej strony John Murray,
który przez kilka sezonów grał w Tychach, z drugiej – w tyskim
zespole grało aż pięciu Rosjan. Na ten temat wypowiadał się
ostro między innymi generał Roman Polko, a były obrońca GKS Tychy
Łukasz Mejka stwierdził wręcz, że wolałby „przegrać w
piętnastu niż wygrać z nimi mistrzostwo”. Czy ta sytuacja
dodatkowo zmobilizowała zespół?
W
GKS Katowice nikogo nie trzeba dodatkowo mobilizować na mecze z GKS
Tychy…
…jednak
przy siedmiu meczach, przy dość wyrównanym poziomie fizycznym,
taktycznym decydują często małe rzeczy, a takie serie, jak to się
mówi, wygrywa się „w głowach”?
Tak,
dużą rolę odgrywa głowa, morale, odpowiednie mentalne
nastawienie. Chociaż tę siedmiomeczową serię trochę na własne
życzenie sobie zafundowaliśmy. Przy odrobinie większej
koncentracji, w końcówkach dwóch spotkań można to było skończyć
wcześniej. Z drugiej strony patrząc, taka siedmiomeczowa seria
wygrana w takich okolicznościach dodatkowo zbudowała zespół, a
chłopaki poczuli, że można w tym sezonie wygrać wszystko. I w
finale byliśmy już mocno skoncentrowani, widać było, że
wyciągnęliśmy wnioski z tych końcówek meczów z Tychami. Byliśmy
też mocniejsi po tym, w jaki sposób pokonaliśmy GKS Tychy.
Cztery mecze i feta!
Zdobycie tytułu w zaledwie czterech meczach było dość
zaskakujące. Dla was też?
Faktycznie,
rzadko zdarza się, żeby finał kończył się takim wynikiem. Nie
kalkulowaliśmy jednak, nie zastanawialiśmy się, ile spotkań
zostało do końca, koncentrując się raczej na każdym kolejnym
meczu. Przed meczem numer 4 nikt też nie zastanawiał się, że może
dobrze byłoby zakończyć to u siebie, przed własną publicznością
– po prostu staraliśmy się robić swoje. Udało się skończyć
serię w czterech meczach i tu szacunek dla chłopaków, bo
rzeczywiście nieczęsto się to zdarza.
Na
początku XXI wieku GKS Katowice trzy razy z rzędu grał z Unią
Oświęcim w finałach i trzy razy lepsza była Unia...
Rzeczywiście,
choć minęło już sporo lat o tamtej rywalizacji, to jednak wciąż
mieliśmy coś do udowodnienia. Dodatkowo w składzie mieliśmy także
zawodników, którzy nie zdobyli jeszcze złota na polskich
lodowiskach, stąd wszyscy bardzo tego chcieliśmy.
GKS
Katowice długo czekał na ten tytuł. A długo go fetowaliście?
Ująłbym
to w ten sposób: stało się akurat tak, że skończyliśmy w
piątek, więc wydarzył się naprawdę fajny weekend. To była fajna
feta. Pod Spodkiem zebrało się sporo ludzi, była superatmosfera. I
nic dziwnego, bo myślę, że całe sportowe Katowice czekały na
taki sukces. Złota nie było przez długie lata i każdy kibic
GieKSy był tego spragniony.