Materiały prasowe
Jacek Cygan

Jacek Cygan: Nie czuję się sosnowieckim celebrytą. Moje związki z miastem są długie i trwałe

Jacek Cygan, poeta i autor tekstów do setek hitów polskich wykonawców (by wspomnieć chociażby "To nie ja byłam Ewą", "Wypijmy za błędy", "Diamentowy kolczyk", "Dumka na dwa serca") choć od wielu lat mieszka w Warszawie, chętnie wraca do rodzinnego Sosnowca. Jest tu hołubiony, ostatnio odsłonięto mural z jego podobizną. Odbył się też koncert z okazji jego 70. urodzin (miał mieć miejsce dwa lata temu, ale przeszkodziła pandemia). W rozmowie ze Ślązagiem Jacek Cygan wspomina dzieciństwo w Niwce, opowiada o swojej rodzinie i tłumaczy, dlaczego nie jest celebrytą. W Sosnowcu ani nigdzie indziej.

W Sosnowcu jest pan traktowany jak celebryta. Ostatnio odsłonięto mural z pana wizerunkiem, powstała ławeczka, która będzie wygrywać pańskie piosenki. Czy pana ta sosnowiecka celebryckość cieszy czy zawstydza?
To nie ma nic wspólnego z celebrytą, bo celebryta to ktoś, kto bywa notorycznie na wszystkich imprezach, bankietach. Celebryci nawet potrafią się między jedną imprezą a drugą przebrać w samochodzie, bo mają w bagażniku inny strój. Ja nie jestem celebrytą, ponieważ na ogół nie bywam na bankietach, wernisażach i premierach. Czuję się związany z Sosnowcem przez to, że tam się urodziłem, wychowałem i teraz odpowiadam na sygnały z Sosnowca, które chcą mnie docenić za moją pracę twórczą i osiągnięcia. Tak to traktuję.

Rozumiem, że starania Sosnowca względem pana osoby pana po prostu cieszą?
Mnie to bardzo cieszy, ponieważ moje związki z Sosnowcem są trwałe, i poprzez kontakty zwłaszcza z moją Szkołą Podstawową nr 15 w Niwce, gdzie często bywam; i poprzez organizowany w Sosnowcu Festiwal Piosenki Dziecięcej Intermuza, który w przyszłym roku będzie miał 20-lecie; przez udział w wymyślonym przez Sosnowiec festiwalu „Kiepura, Szpilman, Cygan”, gdzie staram się co roku kogoś przywieźć, by zaśpiewał; albo poprzez moje pomysły koncertu, który łączyłby i Kiepurę, i Szpilmana, i Cygana. Na stałe współpracuję z sosnowieckim Hospicjum imienia Św. Tomasza Apostoła, byłem ostatnio na 25-leciu tego hospicjum, gdzie otrzymałem pamiątkowy dyplom podziękowania. Użyczam swojego wizerunku dla billboardów, gdzie zachęcam mieszkańców do wpłaty 1 proc. podatków na rzecz tej instytucji. Ta sprawa jest mi bardzo bliska.

Dlaczego przez te lata nie napisał pan piosenki o Sosnowcu? A może Sosnowiec może jest przemycony gdzieś w jakimś pana tekście?
Gdyby pani była na koncercie w ostatnią niedzielę, to w finale tego wydarzenia moje trzy artystki: Beata Rybotycka, Anna Jurksztowicz i Kamila Klimczak śpiewały piosenkę pt. „Trzy przyjaciółki z Sosnowca”, która powstała na bazie słynnej piosenki „Trzej przyjaciele z boiska”. Była taka piosenka w latach 60., do której muzykę – wielki przebój – napisał Władysław Szpilman, urodzony przecież w Sosnowcu, a tekst – wybitny poeta Artur Międzyrzecki. Świetnie wypadły te trzy przyjaciółki z Sosnowca, a są to: Środula, Pogoń i Niwka, czyli trzy dzielnice Sosnowca. Mam również w moim dorobku piosenkę, którą śpiewamy często na koncertach: „Jestem Pola Negri”. A Negri w 1918 roku, przejeżdżając przez Sosnowiec, została wysadzona z pociągu pod zarzutem przemytu taśm filmowych i na dworcu w Sosnowcu zakochała się w dowódcy straży celnej, który był hrabia Dąmbski. Z tego powstała miłość od pierwszego wejrzenia, a potem był ślub w katedrze w Sosnowcu. Więc taki wątek opisałem też w piosence. Ale też napisałem piosenkę poświęconą bardzo popularnemu w swoich czasach sprawozdawcy sportowemu Janowi Ciszewskiemu. Czyli, jak widać, Sosnowiec przewija się w moich piosenkach.

Często podkreśla pan, że jest z Niwki. Jak pan wspomina dzieciństwo w tej dzielnicy? Czy były tam typowe miejskie, przemysłowe krajobrazy, czy wręcz przeciwnie?
Był tam naturalny kontrast. Z jednej strony dwie kopalnie – „Niwka” i „Modrzejów” i Fabryka Maszyn Górniczych, zajmująca centralne miejsce w Niwce, byli górnicy i wszyscy żyli górnictwem. Pamiętam oczywiście orkiestry górnicze w Barbórkę, które o 6 rano wędrowały po Niwce. Z drugiej strony była fantastyczna przyroda. Łąki (niwa – jak ja mówię) ciągnące się od Trójkąta Trzech Cesarzy, do którego miałem jakieś 800 metrów z mojego domu. Cudowna przyroda. Całe lato, oprócz wakacji, gdy się wyjeżdżało, spędzaliśmy na tych łąkach, graliśmy w piłkę. Zimą z kolei wylewała rzeka Bobrek, wpadająca do Przemszy. Graliśmy w hokeja na tych zamarzniętych rozlewiskach. Niwka łączyła w sobie dwa światy, przemysłowy i przyrodniczy.

Pana tata był górnikiem?
Nie, był nauczycielem zawodu, pracował w szkole zawodowej, która miała siedzibę w Mysłowicach i filię w Niwce. Potem pracował na warsztatach w Mysłowicach. Mój tata był przedwojennym harcerzem. Jego drużyna z Niwki bodajże w 1928 roku wygrała ogólnopolski konkurs i wyjechała do Anglii na wielki zlot skautów. Wspomnienie tego wydarzenia, i w ogóle przedwojennego harcerstwa, w naszym domu było bardzo żywe.

Pańska rodzina od dawna mieszkała w Niwce, czy przybyła skądś do Sosnowca?
Choć nie badałem tego dokładnie, to wiem, że członkowie mojej rodziny od dawna mieszkali w Niwce.

Skończył pan Szkołę Podstawową nr 15 w Niwce, a liceum wybrał im. Emilii Plater.
W mojej dzielnicy nie było liceum, a Plater sam sobie wybrałem, już podróżując po Sosnowcu. Miałem tam fantastycznych nauczycieli, których noszę w sercu do dzisiaj i cudowne koleżanki i kolegów, których spotykam na naszych pomaturalnych zlotach.

W liceum poczuł pan miłość do poezji i chęć do jej uprawiania, czy to uczucie przyszło później?
W liceum zacząłem dużo czytać, interesowałem się poezją, czytałem poetów. Ale chęć do uprawiania poezji była mi nieznana, bo byłem przekonany, że nie potrafię nic napisać. W liceum ani na pierwszych latach studiów nie pisałem żadnych rzeczy, bo towarzyszyła mi głęboka pewność, że nie umiem tego. Dopiero potem, jeżdżąc na Studencką Giełdę Piosenki Turystycznej do Szklarskiej Poręby spotkałem ludzi, którzy sami pisali piosenki. Oni mnie otworzyli. W rewanżu dla nich napisałem z moim przyjacielem Jurkiem Filarem pierwsze piosenki. Potem stworzyliśmy zespół Nasza Basia Kochana, który wygrał w 1976 roku Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie. I tak już potem poleciało.

Dlaczego zdecydował się pan na studia inżynierskie po liceum? Chciał pan mieć konkretny fach w ręku?
Było wiele czynników. Między innymi moi profesorowie w Liceum im. Emilii Plater, np. nauczyciel matematyki, profesor Zbieg, mówił: „Jak ty pójdziesz na filologię, to nie chcę cię znać, bo na filologię chodzą baby”. Żartował oczywiście. Już wtedy wiedziałem, że kocham poezję, kocham literaturę. Pomyślałem sobie jednak, że nie chcę, by ktoś mnie zmuszał, żebym się tego uczył. Niech to, co kocham, zostanie moim azylem. Ponieważ interesowałem się też matematyką i fizyką, poszedłem na Wydział Cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Mimo że skończyłem studia, to jednak poezja i literatura upomniały się o mnie i teraz jestem człowiekiem piszącym.

Człowiekiem piszącym z tytułem inżyniera.
Magistra inżyniera, bo to były wyższe studia na wysokim poziomie.

Ścisły umysł przydaje się w pisaniu piosenek albo wierszy?
Jak widać - nie przeszkadza (śmiech).

Od 18. roku życia mieszka pan w Warszawie. Nie chciał pan nigdy wrócić na stałe do Sosnowca?
Nie. Nie mógłbym robić tego, co robię tam, tutaj. Nigdy mi to nie przyszło do głowy, z czystej logiki. Po ukończeniu studiów zostałem asystentem na uczelni i uczyłem studentów. Później wciągnął mnie świat piosenki i było wiadomo, że trzeba być tam, gdzie się wszystko dzieje, gdzie są teatry, filmy, Polskie Radio, bieżące kontrakty i zamówienia. Poza tym miałem już w Warszawie grono przyjaciół. Tam spotkałem przyszłą żonę.

Czy ludzie w Polsce rozumieją, co to jest Zagłębie i czym się różni od Śląska?
Raczej nie. Ja to często prostuję. Kij ma dwa końce. Jedni nie mają o tym pojęcia, i mówią: pan jest ze Śląska. No to wyjaśniam im, że nie, bo z Zagłębia. Inni gdzieś słyszeli o tych animozjach czy wrogości między Śląskiem a Zagłębiem – wtedy tłumaczę, że ja się z czymś takim nie spotkałem. Jeździłem na kolonie letnie z dziećmi ze Śląska i byliśmy w jak najlepszej komitywie. Oczywiście, że ten antagonizm to pozostałość czasów rozbiorowych, ale dzisiaj świadomości o tym praktycznie nie ma.

W Polsce nie ma, bo w naszym regionie Ślązacy jednak ciągle docinają Zagłębiakom, i vice versa.
Dzisiaj można powiedzieć, że te docinki nawet ubarwiają naszą rzeczywistość, jak dowcipy o gorolach i hanysach.

Czy według pana istnieje tożsamość zagłębiowska?
Oczywiście, że tak. Są duże tradycje kulturowe Zagłębia, nawet nie mówię o tak wyrazistych postaciach jak Kiepura czy Szpilman. Zagłębie ma też specyficzny język. Kiedyś jechałem z żoną z Warszawy, i zagubiliśmy się gdzieś za Częstochową. Starym, 18-letnim garbusem krążyliśmy po drogach. Zatrzymaliśmy się przed jakimś domem, z którego wyszła kobieta w wieku mojej mamy. Odpowiedziała na moje pytanie. Wtedy odezwałem się do żony: Widzisz, ona mówi po zagłębiowsku. Żona nie umiała wychwycić tej różnicy. A to taka specyficzna melodia języka.

Trojkat Trzech Cesarzy 104972 Fotopolska Eu

Może Cię zainteresować:

Sosnowiec. Dzielnica portowa. Dziś sielskie klimaty nad Białą i Czarną Przemszą, kiedyś – ruchliwa, tętniąca życiem przystań

Autor: Katarzyna Pachelska

28/08/2022

Billboardy Sosnowiec Rybnik

Może Cię zainteresować:

W Sosnowcu i Rybniku zakpili z nowych billboardów fundacji promującej pobożne życie małżeńskie

Autor: Redakcja

22/09/2022

Ul 3 Maja Sosnowiec. Lata 60.

Może Cię zainteresować:

Sosnowiec na unikalnym filmie z lat 60. Miasto, którego już nie ma [WIDEO]

Autor: Redakcja

19/08/2022