Śląsk stał się wylęgarnią talentów muzycznych – takich jak Józef Skrzek, Irek Dudek, Jan Błędowski, Rysiek Riedel, Leszek Winder czy Andrzej Urny – których kariery zaczynały się w miejscowych klubach i piwnicach domów. Śląska scena muzyczna, choć czerpiąca z zagranicznych wzorców, wykształciła własne brzmienie, osadzone w etosie regionu.
Skąd blues na Śląsku?
Był sobie muzyk
nawet miał talent
i chciał zbudować swój dom na skale
[…]
Szanował tylko rocka i bluesa
w krainę marzeń z nimi wyruszał
Śląska Grupa Bluesowa: Był sobie muzyk
(pamięci Michała Giera-Giercuszkiewicza)
O bluesie na Śląsku pisze się coraz więcej i z coraz rozmaitszych perspektyw. Coraz częściej jest też traktowany jako ważna część kulturowego dziedzictwa regionu, a ostatnio nawet jako turystyczna atrakcja. Od pewnego czasu trwa też wciąż nieco chaotyczna, może nawet incydentalna, ale już obecna i warta uporządkowania dyskusja o tym, czy istnieje zjawisko określane mianem śląskiego bluesa czy też szerzej śląskiego brzmienia. Jeżeli tak, to czym się wyróżnia, czy można je zdefiniować, a jeżeli nie – to, co tym świadczy? W tym horyzoncie dobrze jest zapytać, skąd rozwijający się od drugiej połowy lat sześćdziesiątych XX w. blues w industrialnej części Górnego Śląska czerpał witalne soki.
Po obu brzegach tęczy
Pojawienie się w 1969 r. płyty zespołu Breakout „Na drugim brzegu tęczy” zwiastowało w Polsce koniec ery big beatu i początek muzyki rockowej. Zespół powstał na początku 1968 r., wyłaniając się z grupy Blackout, w której wraz Mirą Kubasińską wokalistą był Stanisław Guzek, później znany jako Stan Borys. Zmianę nazwy formacji zasugerował Franciszek Walicki. Za kilka lat również on doradzi triu Silesian Blues Band przeobrażenie się w Search, Break and Build. Z muzyków obecnych na wydanej w 1967 r. płycie Blackout teraz zostali tylko Mira Kubasińska, Tadeusz Nalepa i perkusista Józef Hajdasz. Pozostał też kluczowy duet autorski Tadeusz Nalepa – Bogdan Loebl (choć zrazu sporo w repertuarze Breakoutu powstawało piosenek do tekstów Jacka Grania, czyli Franciszka Walickiego). Dołączyli: grający na organach Krzysztof Dłutowski i basista Janusz Zieliński, którego jednak rychło zastąpił Michał Muzolf. Zaczęli działalność w lutym 1968 r. i wyjechali na koncerty do Beneluksu, gdzie zetknęli się z rozkwitającą wówczas na Zachodzie białą odmianą muzyki bluesowej, mającej zwłaszcza w Holandii znakomitą reprezentację (vide: Cuby & The Blizzards). Wrócili osłuchani i co ważne – z nowy sprzętem. W grudniu 1968 r. w telewizyjnej „Giełdzie Piosenki” zaprezentowany został utwór „Gdybyś kochał, hej”, co otwarło grupie drzwi do krajowej kariery. Zanim nagrali debiutancki album, raz jeszcze zmienili skład. Krzysztofa Dłutowskiego zastąpił – z inspiracji realizatora nagrań Wojciecha Piętowskiego – Włodzimierz Nahorny. Barwy jego saksofonu i fletu nadały muzyce Breakoutu szczególnego smaku. Już po nagraniu płyty Muzolfa zamienił Piotr Nowak. Występ 28 czerwca 1969 r. w Opolu podczas koncertu premier zasłynął nie tylko wykonaniem przeboju „Poszłabym za tobą”, ale też koniecznością ukrycia długich włosów muzyków, których tak zwyczajnie wyrzucić za wygląd z festiwalu nie było można, bo użyczali swojej muzycznej aparatury.
Skrzek trochę grał na basie
Gdy Breakout przygotowywał drugą płytę, miejsce dotychczasowego basisty zajął dwudziestodwuletni Ślązak – Józef Skrzek, który propozycję współpracy otrzymał jeszcze przed wyjazdem Breakautu na Zachód, bo Nalepa słyszał grę Skrzeka już na początku 1969 r., kiedy to w katowickiej Hali Parkowej zespół grał z Eelco Gellingiem (Cuby & The Blizzards). Goście zza żelaznej kurtyny dysponowali nie byle jaką atrakcją – organami Hammonda, a ich akustyk pozwolił Józefowi na nich zagrać. Ten nie tylko zagrał, ale i zaśpiewał. Nalepa wspominał później, że wówczas potrzebował pianisty, bo w 1969 r. niektóre koncerty Breakout poprzedzała występem holenderska (pochodząca z Indonezji) piosenkarka Mariolaine, prywatnie żona Michała Muzolfa. Gdy Breakout poszukiwał nowego basisty, pochodzący z Katowic akustyk Piotr Peterka zaproponował właśnie Skrzeka. Ten przyznał, że gra trochę na basie. W istocie tak było. Już w liceum Skrzek wspierał m.in. zespół Heliosi. To wypatrywanie talentów na Śląsku (w tym wypadku Skrzeka przez Nalepę) nie było wypadkiem odosobnionym. Celowali w tym wkrótce także Czesław Niemen, a potem Zbigniew Hołdys. Cała trójka miała intuicję i świadomość, że Śląsk to prawdziwa kopalnia możliwości w pozyskiwaniu znakomitych instrumentalistów z kręgu bluesa, blues-rocka, rocka i jazz-rocka. Z licznymi Ślązakami współpracowała później także ze znakomitymi efektami np. Martyna Jakubowicz.
Tyle że Skrzek gitarę basową traktował drugoplanowo. Jakiś czas studiował na Akademii Muzycznej (wtedy jeszcze Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej), gdzie imponowała mu klasyczna formuła grania na fortepianie i organach, lubił też zajęcia z kompozycji (jeszcze w szkole muzycznej dyplom zrobił z orkiestrą symfoniczną), ale uczelni nie ukończył. Wolał grać w klubach, które w śląskich miastach przemysłowych rozkwitały wówczas jak kwiaty w majowym ogrodzie (bodaj pierwszym, w którym grano zapadające w pamięć koncerty był katowicki Ciapek, działający przy ul. Kościuszki). Słuchał wiele mistrza improwizacji Oscara Petersona, a także Ramseya Lewisa, łączącego jazz z klasyką.
Na początku 1970 r. Skrzek ostatecznie przyjął zaproszenie Nalepy, głównie jednak z uwagi na śmierć ojca, ratownika górniczego, by wesprzeć finansowo matkę i młodsze rodzeństwo. Wcześniej z podziwu godną determinacją zrobił niemało, by uniknąć zasadniczej służby wojskowej. Skrzek zagrał na drugiej płycie zespołu „70a” (1970) i jeszcze w tym samym roku odszedł. Czuł się przede wszystkim pianistą, a Nalepa potrzebował jednak basisty. Józefa Skrzeka męczyła też powtarzalność i monotonia grania, w dodatku „nie na swoim”. Kipiał pomysłami. Miał już wizję własnej drogi, własnej grupy, zresztą początkowo także o blues-rockowym profilu, ale wychodzącej z zupełnie innych założeń i inspiracji, dalekich od estetyki Breakoutu. Tymczasem zespół wydał album „Blues” (1971) uznany w przyszłości za najwybitniejszy w dorobku. Płyta stała się ikoniczną i podobnie jak następne: „Karate” (1972) oraz „Kamienie” (1974) przez rzesze miłośników bluesa w Polsce pierwszej połowy lat siedemdziesiątych traktowana była jak wyznacznik bluesowej estetyki, swoisty „wzór metra”.
1971. Powstaje SBB
Jednak na górniczo-hutniczym Śląsku niezależnie od epizodu z Józefem Skrzekiem, to nie Breakout stanął u źródeł muzycznego fenomenu. Blues u schyłku lat sześćdziesiątych wybrzmiewał już tu mocno, nie czekając na podpowiedzi Tadeusza Nalepy i nie powołując się na niego. Skrzek grał m.in. z Januszem Hryniewiczem (który do Breakoutu też kiedyś trafi) i Stefanem Płazą. Ten z kolei zagra na płycie Miry Kubasińskiej „Ogień” (1973). Płaza o mały włos uprzedziłby też Jerzego Piotrowskiego w SBB. Józef Skrzek założył SBB (jako Silesian Blues Band) w styczniu 1971. Nie było jeszcze triem, a w składzie miało przez chwilę Irka Dudka. Zespół mocno eksplorował wówczas blues-rockowe rejony. Piotrowski pracował wówczas w radiowęźle Biura Projektowego Bipromet i znał Dudka oraz Macieja Radziejewskiego (dwaj ostatni założą niebawem zespół Apokalipsa), uczniów niedalekich Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych.
Kończyli je też inni znani śląscy bluesmani, chociażby Jerzy „Kawa” Kawalec (za jakiś czas w zespole Krzak), Paweł Berger, Adam Otręba i jego brat Benedykt (wkrótce Dżem). W kwadracie kilkunastu katowickich ulic dorastali poza kilkoma z już wymienionych m.in. Leszek Winder, Michał „Gier” Giercuszkiewicz, najstarszy z wszystkich Roman „Pazur” Wojciechowski (lider powstałego w 1968 r. pierwszego znaczącego zespołu Twarze Dzielnicy Południowej), Andrzej Ryszka (także później Krzak) i Maciej Radziejowski (współzałożyciel pierwszej wersji Krzaka, a po odejściu SBB od Niemena, na krótko muzyk w jego zespole, współpracujący także m.in. z Martyną Jakubowicz).
Klub Ciapek Irek Dudek wspominał: To miejsce zapoczątkowało historię śląskiej muzyki. Gdy było zimno, wchodziliśmy do klatki obok i słuchaliśmy przez ścianę. Akurat za nią stała scena.
W Katowicach już wtedy było kilka tętniących życiem muzycznym klubów, w sąsiednich miastach przynajmniej po jednym, a równie ważne stały się mieszkania i piwnice muzyków.
„Kuźnia bluesa” przy Moniuszki 3
Artysta plastyk, wybitny plakacista i profesor katowickiej Akademii Sztuk Pięknych - Roman Kalarus jako licealista w mieszkaniu przy ul. Moniuszki 3 w Katowicach otworzył swoistą „kuźnię bluesa”, miejsce towarzyskich spotkań z bluesem nie tyle w tle, co w roli głównej. Była to przestrzeń spotkań przyjaciół, głównie koleżanek i kolegów ze szkoły plastycznej, choć przychodzili i inni (a jako że był to parter, to wchodzili czasem przez okno), by słuchać muzyki z winylowych płyt. Królował John Mayall, którego wszyscy „w kuźni” wprost uwielbiali. Kiedyś zrobili mayallowski sylwester, kiedy indziej rajd mayallowców na Szyndzielnię. Roman Kalarus wspomina: „To się chyba zaczęło od rewelacyjnej płyty „Bare Wires” z czerwca 1968, gdzie zagrali m.in. późniejszy muzyk The Rolling Stones Mick Taylor czy przyszli członkowie Colosseum Dick Hekstall-Smith oraz Jon Hiseman. Tytani. Mayall gromadził najlepszych. Był szefem prawdziwej kuchni talentów”. Na ścianie pokoju Kalarusa wisiał dużych rozmiarów plakat Mayalla, ze zdjęciem z okładki płyty The Blues Alone z 1967 r. Najwięcej słuchali, a niektórzy nawet grali białego bluesa.
Lubiliśmy tę „brudną”, szorstką, spontaniczną, młodą wtedy muzykę rhytm’n’bluesową- pointuje Kalarus.
Stałym bywalcem „kuźni” była jego koleżanka z klasy, wybitna później artystka Joanna Piech. Szybko zostali parą, a potem małżeństwem. Oboje uwielbiali brytyjskie zespoły, a jako że Joanna miała fryzurę jak Dave Davis z zespołu The Kinks, zyskała przydomek „Kinks”. Do kuźni przychodził też Jan „Junou” Janowski, sąsiad Irka Dudka. Ten drugi mieszkał przy ul. Powstańców Śląskich, pierwszy przy Podchorążych. Dudek też parę razy wpadł, ale środowisko plastyków nie było koniecznie jego środowiskiem. Przydomek Janowskiego „Janou” zaczerpnięty został ze słów „You know, You know” z utworu „My Time After Awhile” Johna Mayalla. Janowski już wtedy nieco obeznany w muzykowaniu budził w „kuźni” uznanie. Grał z wieloma utalentowanymi miłośnikami bluesa i rocka, m.in. w popularnym klubie Santos znajdującym się na katowickiej Koszutce. Znalazł się wśród gości tej sceny mieszkający tuż obok Apostolis „Lakis” Anthimos (wychował się tam także wspomniany Hryniewicz). Dodajmy, że to właśnie w jednym z takich śląskich klubów (Elektromontaż) Piotrowski poznał Lakisa, który z kolei był bliskim kolegą Jana Błędowskiego, późniejszego współpracownika Czesława Niemena i współtwórcy zespołu Krzak. Zespół Fatum dwóch ostatnich z wymienionych (a grali tam też m.in. Jacek Gazda, Ryszard Patalas, później z Błędowskim w pierwszym wcieleniu Krzaka) chętnie sięgał po repertuar klasyków np. Creem czy Jimiego Hendrixa.
Płyty od babci z RFN
Twórca kwartalnika „Twój Blues” Andrzej Matysik (którego późniejsza żona Danuta chodziła z Romanem Kalarusem do klasy i również w „kuźni” bywała) wspominał: „Romek puścił mi nagrany na «tonetce» z audycji Romana Waschki utwór „Why Am I Treaded So Bad!”, który nagrał Cannonball Adderley Quintet, nieznany mi wtedy wykonawca. Było to nagranie koncertowe i nie mogliśmy się nacieszyć słuchaniem publiczności reagującej na dźwięki i współkreującej koncert […]. Jeden z kolegów Romka w klasie miał babcię w RFN. Przysyłała mu płyty wykonawców, których nazwiska wcześniej Romek podawał. I tak w naszych rękach zaczęły się pojawiać płyty Johna Mayalla, Alexisa Kornera, Fleetwood Mac, The Animals, The Yardbirds itp. Przegrywaliśmy je potem na taśmy”.
Roman Kalarus został plastykiem, ale do dziś chwyta czasem za gitarę. W młodości grał przez pewien czas z Janowskim na gitarze basowej w Riff Blues Band (Riff Orkiestra Rytmu i Bluesa). Przy pianinie natomiast zasiadał inny plastyk i fotografik Janusz Haka, świetny potem mieszkający w Stanach Zjednoczonych malarz konceptualista.
Rodzina sobie nie wyobrażała
Śląscy muzycy tamtej generacji pytani o pierwsze fascynacje muzyczne i inspiracje wskazują biały blues z Wielkiej Brytanii i muzykę czarnych artystów zza oceanu. Skrzypek Jan Błędowski wspominał: „Objawieniem co do technicznych możliwości był dla mnie Charlie Parker. Absolutny wzór! Nie byłem nigdy coltrane’owcem. A jak okazało się, że mogę te dźwięki zagrać na skrzypcach, no to już nic nie mogło mnie zatrzymać.
Irek Dudek: „Nocami śledziłem dźwięki Mayalla, próbowałem go naśladować. Rhytm’n’blues był w połowie lat 60. bardzo popularny… Rodzina nie wyobrażała sobie, że mogę być jakimś tam bluesmanem. Ale ja zawsze.
W innym miejscu dodawał: „Wiele żeśmy nie wiedzieli o tym, co się działo w Londynie. Ale nasze upodobania szły w kierunku Stonesów, Animalsów, rhytm’n’bluiesa. Potem znowu Jimi Hendrix. I okres soulu: Wilsona Picektta było ciężko zaśpiewać. A Hendrixa nie… Bardzo lubiłem Paula Butterfielda. Byłem też zafascynowany Spencer Davis Group […] Albo The Artwoods, w którym przed Deep Purple grał Jon Lord”.
Gdy Irek Dudek zakładał zespół Apokalipsa z Maciejem Radziejewskim (skład uzupełniali Krystian Wilczek i Marek Surzyn), na wybór nazwy wpływ miał album The Mahavishnu Orchestra Apocalypse. Porywającą muzykę fusion formacji Johna McLaughlina fascynowali się też muzycy SBB od czasu, gdy grając jeszcze w grupie Niemen znaleźli się z Amerykanami na jednej scenie. W 1974 r. odrodzone SBB i Apokalipsa ruszyli we wspólną trasę. Wydawca jedynego w Polsce magazynu bluesowego (którego setna edycja ukaże się w 2025 r.), wspomniany Andrzej Matysik mówił: „Pod koniec nauki w technikum rodzice kupili mi magnetofon Grundig, na którym zacząłem nagrywać to, co dało się w radiu złapać, a także przegrywać taśmy nadesłane przez znajomych z rubryki w «Jazzie». Regularnie już wtedy słuchałem audycji Romana Waschki «Jazz od frontu i od kuchni» w polskim radiu, «Rendez Vous o 6:10» w Radiu Wolna Europa oraz «Jazz hour» Willisa Conovera w Głosie Ameryki. Odkryłem też listę przebojów Radia Luksemburg. To tam słyszałem po raz pierwszy „The House Of The Rising Sun” zespołu The Animals i głos Erika Burdona oraz The Rolling Stones w temacie Beatlesów „I Wanna be Your Man”, która to wersja mnie poraziła i zaowocowała bezgraniczną, trwającą do dziś miłością do Stonesów”.
U źródeł
By zrozumieć fenomen śląskiego brzmienia, trzeba sięgnąć do roku 1962, kiedy zespół Alexis Korner’s Blues Incorporated nagrał album „Rhythm & Blues From The Marquee” m.in. z utworami Muddy’ego Watersa, ale i autorskimi Cyrila Daviesa oraz Kornera. Te ostatnie były powiewem świeżego muzycznego powietrza zwiastującego powstanie białego bluesa. Płyta miała charakter pionierskiej. Sukces odniósł też Georgie Fame z „The Blues Flames”, który łączył z powodzeniem rythm’n’blues z jazzem, soulem i popem. Debiut Fame’a to longplay wydany w styczniu 1964 r. a nagrany 25 września roku poprzedniego w londyńskim klubie Flamingo. Był to jeden z pierwszych w historii koncertowych albumów z muzyką rozrywkową.
W marcu 1964 r., zespół Blues Incorporated nagrał płytę Red Hot From Alex (ukazała się w czerwcu). Jesienią pojawił się kolejny album Alexis Korner’s Blues Incorporated At The Cavern, wydany w październiku, a powstały podczas koncertu 23 lutego w liverpoolskim klubie The Cavern. Zestaw At Cavern wypełniał ognisty blues-rock. Red Hot From Alex z kolei ujmował jazzowymi inklinacjami. To z tym zespołem zetknęli się liczni ambitni, młodzi brytyjscy muzycy, z których wielu wpisze się w historię białego bluesa, propagując go w całej ówczesnej Europie i zarażając m.in. i bluesowych młodych gniewnych na przemysłowym Śląsku.
Także w Londynie powstał zespół Johna Mayalla The Bluesbreakers. Mayall przyjechał tu z inspiracji Alexisa Kornera w 1963 r. Pierwszy koncertowy album wyda dopiero w 1965, a studyjny w następnym. Ten drugi jednak stanie się evergreenem. Bluesbreakers with Eric Clapton to kamień milowy w historii. Poza Mayallem i Claptonem w składzie znaleźli się John McVie (niebawem już w Fleetwood Mac), Hughie Flint i muzycy towarzyszący. W środowisku Bluesbreakers pojawiali się także Peter Green, Mick Fleetwood, Jack Bruce, Ansley Dunbar, Dick Heckstal-Smith, John Hiseman czy Tony Reeves, jak również późniejszy gitarzysta The Rolling Stones Mick Taylor. To właśnie Mayallowi przypisuje się powstanie blues-rocka, a już na pewno jego spopularyzowanie. Korner i Mayall stwarzali przestrzeń dla rozwoju talentów, które lśniły potem w dokonaniach grup Graham Bond Organisation, The Cream, Fleetwood Mac czy Blind Faith. Ta ostatnia formacja wydała jedną tylko płytę („Blind Faith”, 1969), będącą jednak arcydziełem sztuki blues-rockowej. Zespół tworzyli: Eric Clapton, Steve Winwood, Ginger Baker i Ric Grech, muzyk związany z wysoce cenionymi w Wielkiej Brytanii zespołami Family i Traffic, z tym drugim koja rzony jest także oczywiście Steve Winwood, który renomę zyskał w zespole The Spencer Davis Group. A do tego „panteonu” dodać koniecznie trzeba jeszcze północnoirlandzki zespół Them z Vanem Morrisonem.
Środowiska nie byłoby bez klubów
Gdy spojrzymy na młodsze pokolenie śląskich muzyków, dostrzeżemy, że niewiele się w inspiracjach zmienia. Znakomity harmonijkarz Jacek Szuła słuchał: Ryszarda Skibińskiego, Sławka Wierzcholskiego i Irka Dudka, ale przede wszystkim czerpał od Muddy’ego Watersa i Jerrego Portnoya. Zakładając zespół Onus Blues, nie chciał grać śląskiego bluesa, ale po prostu bluesa – tego, który tu powstaje, ale wyrasta z rdzennych bluesowych korzeni. Mama współzałożyciela komplementowanego przez Zbigniewa Hołdysa zespołu Ścigani i odtwórcy roli Ryśka Riedla w spektaklu „Skazany na bluesa” Macieja Lipiny słuchała Hendrixa i Niemena, ojciec Led Zeppelin i Deep Purple. Gdy tylko Lipina odkrył Dżem, słuchać zaczął ulubionych wykonawców Ryśka Riedla, a więc najpierw The Allman Brothers Band. Krąg się jednak rozszerzał, aż przyszedł czas na sięgnięcie ku korzeniom, czyli do Roberta Johnsona i Buddy’ego Guya. Jednak niezmiennie najważniejsze dla Macieja Lipiny są polskie zespoły ze Śląska rodem. Są to przede wszystkim Krzak, SBB i Dżem, a muzyki żadnej z wymienionych grup nie sposób zamknąć ani w jednej szufladzie, ani nawet muzycznej szafie.
Pytany o to, czy wychowanie na Śląsku mogło wpłynąć na jego muzyczne zainteresowania, Lipina odpowiedział: „Konurbacja górnośląska to duże miasta jedno przy drugim, ponad 2 miliony ludzi. Dawniej było jeszcze więcej. W takiej liczbie łatwiej było się spotkać niż w małych oddzielonych od siebie miasteczkach, znaleźć klub, dom kultury, instruktorów, instrumenty, wzmacniacze… Statystycznie łatwiej poznać tu muzyka albo podejść do najbliższego miejsca, w którym spotkasz bratnią duszę. Na początku nikt nie ma pieniędzy, by odbywać częste dalekie podróże w poszukiwaniu muzyków, sal prób”.
Tu każdy do domu kultury albo klubu miał kilka kroków - dodaje Maciej Lipina.
Bez klubów muzycznych nie sposób wyobrazić sobie śląskiej muzyki rockowej. Jan Błędowski uczył się podstaw gry na skrzypcach w szkole muzycznej, ale szkolne popisy bardzo go tremowały, natomiast gdy grał z Apostolisem Anthimosem w Santosie i innych miejscach, tremy nie czuł i ze swobodą wsiąkał w bluesowy styl życia oraz muzykowanie całym sobą, bez stresu. Leszek Winder pisał: „Myślę, że wiele zespołów, muzyków, koncertów, płyt, całego tego żywotnego środowiska nie byłoby bez klubów, w których mogli działać zwłaszcza ci, którzy wyprzedzali swój czas, a takich na Śląsku było naprawdę wielu. Działy się tu rzeczy na skalę w całym kraju unikatową. To dlatego tylu muzyków ze Śląska znalazło się w kręgu Czesława Niemena, Breakoutu, Wiślan, Niebiesko-Czarnych i innych”.
Ciąg dalszy nastąpi…
Początki kariery Józefa Skrzeka, Irka Dudka, Jana Błędowskiego, Leszka Windera czy Ryszarda Riedla, młodzieńcze środowisko kalarusowej „bluesowej kuźni”, a dodajmy, że podobnych miejsc było przecież więcej, np. mieszkanie Mirosława Rzepy w słynnym, monumentalnym katowickim bloku, zwanym „superjednostką”, to zaledwie niektóre z tropów prowadzących ku źródłom śląskiej muzyki bluesowej. Samo katowickie Osiedle Tysiąclecia, jest miejscem, gdzie mieszkało wielu muzyków od prof. Andrzeja Jasińskiego, archi tekta światowej kariery Krystiana Zimermana aż po muzyków zespołu Kat czy wspomnianego Macieja Lipiny. O tzw. „dzielnicy południowej” i Romanie „Pazurze” Wojciechowskim już wspominaliśmy. Osobnymi, bogatymi środowiskami muzycznymi z własną tradycją są Katowice, Rybnik, Chorzów (niesamowity klub Kocynder), Tychy, Siemianowice Śląskie, Bytom (z legendarnym klubem Pyrlik) czy Gliwice, a także inne okoliczne miejsca, Zagłębia nie pomijając. Trudne do uchwycenia style tej muzyki rozciągające się od bluesa przez rock, aż jazz-rock i wątki muzyki ska kształtowały się we wspólnocie, w tyglu spotkań i dyskusji, zderzeń charakterów i narodzin przyjaźni, a czerpały bezpośrednio z dokonań brytyjskich i amerykańskich muzyków poznawanych z płyt i radia.
Pozycja Tadeusza Nalepy i zespołu Breakout w polskiej muzyce bluesowej jest niekwestionowana, podobnie jak trwa ły wpływ tego wybitnego artysty na popularność bluesa w Polsce. Liczne działające dziś zespoły spod znaku „Tribute To…” pogląd ten petryfikują. Jednak nie tu biją źródła śląskiej muzyki rockowej przełomu lat 60. i 70. XX w. Jest ona odmienna, biegnie innymi szlakami, inaczej się rozwija, z innych miejsc czerpie żywotne soki, wpisana jest także w śląski krajobraz, robotniczy etos i idee wolności, z którą kojarzona była uwielbiana przez chłopców bawiących się na hałdach (na moim placu mówiono hołdach) i familokowych podwórkach Ameryka z jej Dzikim Zachodem i muzyką wolności. Kwestie te niewątpliwie zasługują na regularny i pogłębiony namysł.
„Zeszyty Chorzowskie” dostępne są zarówno w wersji elektronicznej na stronie Muzeum Hutnictwa (muzeumhutnictwa.pl/zeszyty-chorzowskie/), jak i w wersji drukowanej. Premiera 22 tomu Zeszytów miała miejsce podczas 3. urodzin Muzeum.
Wydanie „Zeszytów Chorzowskich – Feriae in officina ferraria” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Może Cię zainteresować:
Spacer po Katowicach śladami Jana „Kyksa” Skrzeka. Miał zarezerwowane pianino w Szmyrowatej
Może Cię zainteresować: