Już kolejny raz sporo ryzykują. Sześć lat temu postanowiły rzucić pracę w szkole, po wielu latach rozstrząsania takiej możliwości.
Rzuciły pracę w szkole, by produkować lody
Marta uczyła w podstawówce angielskiego, muzyki i plastyki, choć z pierwszego wykształcenia jest nauczycielem wychowania muzycznego po Akademii Świętokrzyskiej. Z angielskiego i plastyki dokształciła się już później, przestraszywszy się, że z uczenia samej muzyki nie wyżyje. Ola też ma wykształcenie pedagogiczne, zaczynała w katowickiej Szkole Podstawowej nr 9 jako nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego, później została nauczycielką w przedszkolu z językiem angielskim.
- Uciekłyśmy chyba w właściwym momencie, bo przed wszystkimi strajkami, które się zaczęły. Zrezygnowałyśmy nie dlatego, że czułyśmy się wypalone jako nauczycielki czy dzieci nas irytowały, tylko z powodu systemu szkolnictwa, tej całej logistyki i upolitycznienia oświaty, jaki u nas funkcjonuje. Widziałyśmy te zależności, jak dyrektor jest zależny od kuratorium, które jest sterowane wiadomo skąd. Przygniotło nas to po prostu. Tak się nie dało pracować - mówią zgodnie Marta i Ola.
Zresztą poznały się w Szkole Podstawowej nr 9 im. Jana Brzechwy w Katowicach (choć obie mieszkają w Rudzie Śląskiej), zakoleżankowały, urodziły dzieci nawet w tym samym czasie i gdy się spotykały prywatnie, razem płakały nad swoją sytuacją w szkole. Aż w końcu razem postanowiły odejść ze szkolnictwa i założyć biznes. - Ta decyzja nie przyszła nam łatwo, trochę to trwało. Był strach, stres - czy finansowo podołamy. Ale dziś mogę powiedzieć, że nie żałujemy. Już bym nie wróciła do szkoły, chyba że sytuacja by mnie zmusiła - twierdzi Ola.
Na początku chciały założyć firmę, która organizowałaby dla dzieci zajęcia pozalekcyjne, np. z angielskiego. Zaczęły jednak liczyć, i coś im nie stykały te finanse.
- W końcu mój mąż powiedział mi, że tutaj nie ma gdzie iść, nie ma gdzie usiąść, zjeść lodów - wspomina Marta. - Ale gdzie my, nauczycielki, do lodów? Przecież nie mamy pojęcia o tym - śmieje się Ola. - Zdecydowałyśmy się jednak iść w to. Na Rudę za to się nie zdecydowałyśmy, stwierdziłyśmy, że lepiej założyć lodziarnię w Katowicach, w okolicy, którą znamy, czyli w Panewnikach i osiedlu Kokociniec. Skontaktowałam się z moimi znajomymi, którzy mają wytwórnię lodów pod Wrocławiem. Oni nas zaprosili do siebie, pokazali co i jak, nauczyli podstaw. Byłyśmy też na kursie robienia lodów z gotowców, i stwierdziłyśmy, że w tę stronę na pewno nie pójdziemy. My chciałyśmy wytwarzać lody rzemieślnicze, na naturalnych składnikach, zdrowo. To jest nasz priorytet. Do dzisiaj sami wszystko robimy od podstaw, od bazy z mleka, śmietany i cukru. Gotujemy to, pasteryzujemy. Żadnych "speedów" - dodają dziewczyny.
Pandemia dała im w kość, ale się nie poddały
Dziś produkują lody na miejscu - w nowej kawiarni na Franciszkańskim, i na Rolnej, którą otworzyły kilka lat temu.
- Pandemia dała nam w kość, zwłaszcza że nasz drugi punkt, przy ul. Rolnej w Brynowie, otworzyłyśmy w totalnej pandemii. W grudniu podpisałyśmy umowę, w styczniu szukałyśmy już ekip remontowych. A w marcu nas zamknęli. Gdybyśmy wiedziały, że to się tak potoczy, to nie wynajęłybyśmy lokalu przy Rolnej. Ale jakoś się udało, choć nie mogłyśmy się doprosić sanepidu o odbiór lokalu, bo urzędnicy mieli epidemię na głowie - wspominają dziewczyny.
- Natomiast sytuacja pandemiczna daje do myślenia - dorzuca Marta. - Chyba wszyscy zrozumieli, że nasz bezpieczny, wydawało się świat, może przestać taki być w ciągu kilku dni, że może się zatrzymać. Ale odczułyśmy duże wsparcie od naszych klientów. Dali nam wtedy siłę, cały czas byli z nami. Przychodzili, brali lody na wynos, wpierali na Facebooku i osobiście. Dzięki temu nie zamknęłyśmy biznesu - dodaje.
Kawiarnia z barem w kolorze kardamonu
Dzięki wsparciu ze strony klientów Nice, odważyły się założyć prawdziwą kawiarnię. - Zatrudniłyśmy świetną panią projektant, Annę Szudy, która przekonała nas, że nasz firmowy, miętowy, kolor jest już passe i we wnętrzach kawiarni warto postanowić na ponadczasowe kolory - tłumaczą Marta i Ola.
Sporo tu naturalnego drewna, bar i jego otoczenie są w kolorze kardamonu, a podłoga - to naturalne lastryko. Wszystko ożywia intensywny niebieski kolor. Do tego sporo roślin i... półki z książkami. Bo oczywiście nauczycielki, mimo porzucenia zawodu, nie rozstały się z potrzebą krzewienia kultury i edukacji. W nICE Time można przejrzeć i kupić książki z dwóch niedużych wydawnictw - Książkowych Klimatów i Afera. W planach są spotkania z autorami i inne kulturalne wydarzenia.
Do tego lokal jest przystosowany dla osób z niepełnosprawnościami, w tym łazienka. Można tu też popracować na komputerze, bo przy stolikach są kontakty, energii nie zabraknie. Marcie i Oli też można pozazdrościć powera, mimo tylu przeciwności losu teraz mają prawo, by cieszyć się nową kawiarnią i gośćmi, którzy tu tłumnie pielgrzymują.