Dlaczego to pałac w Koszęcinie został siedzibą Zespołu "Śląsk"? Stanisław Hadyna, wieloletni kierownik artystyczny, założyciel i wręcz demiurg "Śląska", wspominał po latach, że on ten Koszęcin po prostu sobie wyśnił. Tak miało widać być, skoro pałac objawił mu się w sennej wizji. Żeby tam tylko pałac - Hadynie przyśnił się sam książę, były właściciel rezydencji. Dając do rozumienia, iż życzy sobie, by jego spuściznę objęli we władanie muzycy.
Kim był oniryczny starszy pan ubrany po tyrolsku, w zielonym mundurze, jakby leśniczego? Z pewnością księciem von Hohenlohe – Ingelfingen, gdyż to do tego rodu należał do 1945 roku neoklasycystyczny pałac w Koszęcinie. Ostatni pan na Koszęcinie, książę Karl Gottfried zu Hohenlohe-Ingelfingen, mieszkał wtedy w Austrii, w Grazu. Zmarł w roku 1960, Hadynę nawiedził więc we śnie za życia, w 1953 r. Ale po pierwsze, kto księciu panu zabroni, a po drugie - to nie jedyny moment irracjonalny tej historii.
Daremne poszukiwania
Hadyna był wtedy zdesperowany.
Trzeba było wyruszyć na poszukiwanie siedziby, przeprowadzić oględziny odpowiednich obiektów, a potem dokonawszy wyboru, ruszyć na jego zdobycie! Nie było instytucji, nie było więc osobowości prawnej, gotowej do przejęcia materialnego obiektu majątkowego, nie było przyszłych lokatorów (poza rejestrem nazwisk), nie miałem nominacji, działałem wciąż niejako prywatnie. Z oficjalnym, co prawda, błogosławieństwem, ale bez legalnych podstaw do rozwinięcia działalności.
Oficjalne błogosławieństwo polegało na aprobacie egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR oraz - co miało już wymiar sprawczy - Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach (które w okresie formowania się "Śląska" przemianowano na Stalinogród), a szczególnie jej wiceprzewodniczącego (jak wówczas nazywało się stanowisko wicewojewody) Jerzego Ziętka.
Uścisk dłoni generała był jak zawsze mocny, szczery i gorący. Byłem pewny, że nawet w razie "wpadki", jakoś mnie z tego wyciągnie. Zamieniłem się więc teraz w dniach wolnych od eliminacji w domokrążcę, dziennikarza, historyka, archeologa, malarza, artystę-fotografika, poetę-poszukiwacza nastrojów, filmowca szukającego obiektów do jakiegoś bliżej nie sprecyzowanego filmu - wspomina Hadyna.
Ziętek nie był jeszcze wtedy generałem (został nim w 1971 r.), ale tak widać zapisał się w sercu dyrektora "Śląska" (zresztą nie tylko jego).
Miejsc, które Profesor oglądał i które oceniał, było kilka - potwierdza Zbigniew Cierniak, obecny dyrektor "Śląska". - Między innymi siedzibę Technikum Leśnego w Brynku. To miejsce też znalazło się wśród pałaców, które były w kręgu jego zainteresowań.
Hadyna zwiedzał więc różne obiekty, tak zamieszkałe, jak i w ruinie. Szukał swojego ideału. Tym był zamek w dużym, rozległym parku, otoczony drzewami, płotem, z dala od ruchliwych szlaków komunikacyjnych. Szukał długo i bezskutecznie.
Jeden za drugim odpadały oglądane zamki - przyznaje Hadyna. - Tak zwane "czynniki", zniechęcone moimi kaprysami wiejsko-leśno-górskimi, nie wysuwały nowych propozycji.
Czynniki nie zasypiały jednak gruszek w popiele i wkrótce same miały zgłosić się z własną koncepcją. Rankiem po nocy, gdy Hadynę naszedł dziwny i jak się później okazało proroczy sen, w jego mieszkaniu zabrzęczał telefon. Dzwonił sekretarz J. z Komitetu Wojewódzkiego PZPR (pod tym skrótem, jakiego używa Hadyna w książce ""W pogoni za wiosną", czyli swoich wspomnieniach o początkach "Śląska", prawdopodobnie ukrywa się Jan Szydlak) z propozycją nie do odrzucenia: wybrania się jeszcze tego dnia na lustrację zamku, będącego kiedyś szkołą ZWM, a następnie ZMP. Chodziło o Koszęcin. Ale skąd ten pomysł u sekretarza KW?
Bardzo możliwe, że podsunął mu go wpływowy i szanowany przezeń lokator gmachu po przeciwnej niż Komitet Wojewódzki stronie placu Dzierżyńskiego, czyli Jerzy Ziętek. Zaś tego ostatniego zainspirował profesor Adolf Dygacz. Koszęcin wybrano - jak wspomina ten wybitny śląski muzykolog, folklorysta i etnograf - za jego doradą ówczesnym władzom.
Słowa zmarłego w 2004 r. profesora potwierdza wdowa po nim, Janina Dygacz:
Mąż pochodził z tamtych terenów. Urodził dosłownie 5 kilometrów od Koszęcina, w Droniowicach. Znał więc ten obiekt bardzo dobrze, przebywał w nim jeszcze jako dziecko.
Jak tłumaczy pani Jadwiga, to Dygacz, obecny przecież przy tworzeniu "Śląska", poszedł do Ziętka i zwrócił jego uwagę na Koszęcin. Prawdopodobnie w efekcie tego "Jorg" chwycił za słuchawkę i zadzwonił do Komitetu. Stąd późniejszy telefon "sekretarza J." do Hadyny i ich wspólna wyprawa na rekonesans do Koszęcina.
Walka o pałac ze snu
Hadyna twierdzi, że przybywszy na miejsce, rozpoznał pałac ze swojego snu. Jeżeli tak było rzeczywiście - a dlaczegóż by w to powątpiewać - to zaistniała jakaś fantastyczna koincydencja inicjatywy Dygacza oraz irracjonalnych wizji twórcy "Śląska".
Jednak od zauroczenia Koszęcinem do jego wywalczenia dla kiełkującego dopiero zespołu droga była jeszcze daleka. Pałac miał już swoich gospodarzy. Nawet sekretarz J. rozłożył początkowo ręce, gdyż partia zdążyła wcześniej przekazać obiekt Ministerstwu Zdrowia i był on obecnie adaptowany na szpital. Początkowe negocjacje - Hadyna prowadził je osobiście z samym ministrem - nie przyniosły pozytywnego rezultatu. Podobnie jak (w każdym razie początkowo) starania o poparcie ze strony I Sekretarza KC PZPR i zarazem premiera, Bolesława Bieruta.
Przełom nastąpił 21 marca 1953. Tego dnia Hadyna spotkał się z Ziętkiem, któremu zameldował (jak to ujmuje) o skompletowaniu podstawowej kadry przyszłego Zespołu, a następnie z sekretarzem J. Finał tego drugiego spotkania opisuje tak:
Podał mi rękę i uścisnął mocniej niż zazwyczaj.
Zwlekałem jednak z odejściem. Trzeba było wykorzystać jego dobry humor.
- Chodzi mi o ten zamek... Muszę go mieć. Czasu coraz mniej, a przed nami wszystkie problemy adaptacji i wyposażenia.
- Dobrze. Pamiętam. Spróbujemy coś zrobić...
Teraz już mogłem odejść spokojnie. Wiadomo było, że zrobi. Niedługo potem zostałem wezwany do Warszawy. Okazało się, że Belweder przekonał Pałac Paca o celowości odstąpienia zamku Zespołowi "Śląsk".
Przesądziły kontakty na najwyższym szczeblu partyjnym i państwowym. Być może wpływy Włodzimierza Sokorskiego. Ministra Kultury i Sztuki z lat 1952-1956 łączyła znajomość z Jerzym Ziętkiem. Nawiązali ją jeszcze w czasach, gdy przyszły wojewoda był oficerem politycznym w Armii Berlinga, zaś Sokorski szefem jej Wydziału Oświatowego (czyli zarazem i Ziętka). To właśnie Sokorski był tym, który załatwił wcześniej Hadynie owo pierwsze, bezowocne spotkanie z ministrem zdrowia. Później zaś uczestniczył w zakończonej pomyślnie, wielkiej wizytacji "Śląska" przez partyjnych i ministerialnych bonzów oraz potentatów świata kultury i mediów i 16 września 1953. Słowem, nieraz dał dowód swego poparcia dla projektu Hadyny. Nawet z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać, że ten stary komunista sprzyjał innowacjom w kulturze i mediach. Zostawszy później przewodniczącym Radiokomitetu, zaaprobował wejście na ekran Telewizji Polskiej tak legendarnych programów, jak np. "Kabaret Starszych Panów" Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory czy "Tele-Echo" Ireny Dziedzic. Zatem monity z placu Dzierżyńskiego mogły skłonić Sokorskiego do działania. Ale nie tylko jego. Gdyż głównym lokatorem Belwederu był Aleksander Zawadzki, od 20 listopada 1952 Przewodniczący Rady Państwa PRL. Zawadzki w latach 1945-1948 był wojewodą śląskim. Z tych czasów wywodziły się nie tylko jego dosyć zażyłe stosunki z Ziętkiem, ale i nieraz okazywana przychylność wobec postulatów zgłaszanych Zawadzkiemu przez śląsko-dąbrowskich towarzyszy partyjnych. Można więc sądzić, że Hadyna pisząc "Belweder" miał na myśli właśnie Zawadzkiego.
Jakkolwiek było - "Śląsk" rzeczywiście wprowadził się do wymarzonego pałacu ze snu.