Poważnie liczono się z tym, że celem nuklearnego uderzenia NATO, poza obiektami czysto wojskowymi, staną się zakłady przemysłowe, węzły komunikacyjne oraz miasta. Teraz już wiemy, że obawy te były słuszne. I chyba dobrze, że nikt nie zdawał sobie sprawy z prawdziwych rozmiarów grożącej apokalipsy. Byłyby przerażające.
Prawda wyłaniająca się z odtajnionych dopiero stosunkowo niedawno planów wojskowych USA stanowi czysty koszmar. Na teren obecnego województwa śląskiego miało spaść ponad 100 bomb jądrowych, w tym kilka bardzo dużej mocy.
Bomby, żołnierze i politycy
Zaczyna się druga połowa lat 50. XX wieku. Trwa zimna wojna. Obydwa supermocarstwa, USA i ZSRR, dysponują bronią jądrową. Teraz już w jej rozwiniętej, ulepszonej wersji. Bomba termonuklearna, nazywana też wodorową jest setki, a potencjalnie nawet tysiące razy silniejsza niż bomba atomowa, która zniszczyła Hiroszimę. Radzieckie bombowce i rakiety są w stanie dosięgnąć większości celów w Zachodniej Europie. Amerykanie mają więcej bombowców i więcej bomb, mogą zdruzgotać cały Związek Radziecki i podporządkowane mu państwa Europy Wschodniej. Amerykański atak ma być – jak stwierdza adm. Arthur Radford, przewodniczący Połączonego Kolegium Szefów Sztabów - „błyskawiczny, potężny i niszczący”. General Curtis LeMay, którego Superfortece B-29 w 1945 roku spaliły japońskie miasta, teraz zamierza - jak się buńczucznie odgraża - cofnąć Rosjan do epoki kamienia. Lubi to sformułowanie, podczas wojny wietnamskiej będzie nawoływał, by cofać Wietnam Północny.
Jednak politycy rzucają wojskowym kłody pod nogi. Podkreślają, że kraje satelickie - jak racjonalnie określają inne niż ZSRR państwa Układu Warszawskiego - to niezupełnie ten sam rodzaj celu co ojczyzna światowej rewolucji. Że w gruncie rzeczy chodzi jednak o zniewolone narody, które należy wyzwolić spod komunistycznego jarzma, a nie unicestwić. Może więc nie zrzucajmy na tych biedaków naszych największych bomb, panowie? Może da się użyć mniejszych? Tak, to możliwe - przytakują żołnierze. Moc nowoczesnych bomb jądrowych można regulować, więc ustawimy je na możliwie najmniejszą siłę wybuchu. Ale żołnierze posłusznie salutując, uśmiechają się pod nosem i myślą: "Zakazują zrzucać duże, więc zrzucimy dużo tych małych. A poza tym są miejsca, gdzie i tak wolno nam użyć tych dużych".
Takie miejsca były również w Polsce i także na terenie obecnego województwa śląskiego.
Pierwsze uderzenie
Amerykańscy sztabowcy układają listy celów. Otwierają je ośrodki dowodzenia oraz miejsca, które mogą umożliwić radzieckie nuklearne uderzenie odwetowe. Na liście tej są między innymi lotniska, które należy wyeliminować w pierwszej kolejności. Do ich zniszczenia należy użyć bomb termonuklearnych, potocznie zwanych wodorowymi, o wielokrotnie większej sile niż atomowe. Użycia ich przeciwko lotniskom nie ograniczają restrykcje dotyczące krajów satelickich.
Bomby wodorowe mają spaść także na Polskę. Na nasze Śląskie - trzy. Pierwszy cel to lotnisko w Rudnikach pod Częstochową:
Mimo znacznego oddalenia celu od Częstochowy, miasto zostałoby w znacznym stopniu zniszczone. Bez szwanku nie wyszłaby też Jasna Góra. Przy obecnej gęstości zaludnienia (większej od tej sprzed 60 lat, lecz nie radykalnie) w Częstochowie i okolicznych miejscowościach natychmiast zginęłoby 11 tysięcy ludzi, 67.380 odniosłoby obrażenia. Kolejne tysiące padłoby ofiarą opadu promieniotwórczego. Dużego, ponieważ bomby wymierzone w lotniska miały eksplodować na powierzchni ziemi, nie w powietrzu.
Drugim celem było lotnisko w Pyrzowicach:
Poza całkowitym zniszczeniem celu (naziemna detonacja zmieniłaby większość lotniska w wielki, radioaktywny krater, w odległości do około 2,5 km wszyscy zginęliby na miejscu lub w ciągu miesiąca zmarliby na chorobę popromienną), skutki eksplozji odczuliby m.in. mieszkańcy Siewierza i Miasteczka Śląskiego, odnosząc ciężkie oparzenia. Nawet na skraju Piekar Śląskich pękałyby od podmuchu szyby, swymi odłamkami raniąc mnóstwo osób. Eksplozja zabiłaby ponad 6 tysięcy ludzi, blisko 14,5 tysiąca odniosłoby rany.
Już teraz mówimy o hekatombach ofiar, nieporównywalnych z niczym w historii obecnego województwa śląskiego. Skutki wybuchu trzeciej bomby wodorowej byłyby jeszcze bardziej katastrofalne. Jej celem było gliwickie lotnisko w Trynku:
Eksplozja tej bomby zmiotłaby z powierzchni ziemi Gliwice. Całe, z Sośnicowicami czy Łabędami włącznie. Podmuch wybuchu zniszczyłby również dużą część Knurowa, nie ostałaby się także zabudowa na zachodzie Zabrza. Oparzenia trzeciego stopnia masowo wystąpiłyby u mieszkańców Zabrza, Rudy Śląskiej, Krywałdu, Szczygłowic, Dębieńska, Paniówek, Chudowa i innych miejscowości w promieniu 11 kilometrów. Szkło rozpryskujących się szyb raniłoby ludzi aż w Halembie i Paniowych. Bilans strat jest już chyba poza granicami przerażenia: około 96,5 tysiąca ofiar śmiertelnych i 144,5 tysiąca rannych.
Na liście celów pierwszych uderzeń było więcej lotnisk w Polsce. Zrzucone na nie bomby termonuklearne wystarczyłyby, by zrujnować cały kraj i zdziesiątkować naród. Apokalipsa miałaby zasięg światowy. Amerykańskie rakiety i bomby wodorowe spadłyby na największe miasta ZSRR, z których nie zostałby kamień na kamieniu. Rosjanie nie pozostaliby dłużni, ich rakiety międzykontynentalne (których nie mieli wiele, ale były uzbrojone w głowice dużej mocy) dosięgłyby też USA. Zniszczenia objęłyby całą Europę. Wielkie terytoria całej planety zostałyby skażone przez rozniesiony wiatrem i opadający na nie radioaktywny pył. Już teraz przynajmniej na całej półkuli północnej rysowałaby się mroczna perspektywa zmian klimatycznych, spowodowanych zatrzymywaniem promieni słonecznych przez ogromne ilości dymu w atmosferze. Już w tej chwili dalsze prowadzenie wojny atomowej straciłoby sens (tak jakby wcześniej go miało) i już w tej chwili ci przywódcy państw, którzy jeszcze żyli (a jeśli nie, to ich następcy), powinni zakończyć wojnę. Pytanie jednak, czy by to zrobili.
Kod celu 275
Gdyby politycy i wojskowi nie poszli po rozum do głowy i mieli jeszcze środki, by kontynuować wojnę, wtedy nad Polskę i w tym Śląsk wystartowałaby kolejna fala samolotów przenoszących bomby nuklearne. Ich celem miały być w głównej mierze ośrodki miejskie. W których często zlokalizowane były zakłady przemysłowe, czyli liczne na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim kopalnie, huty i fabryki. Jednak niestety planistom nie chodziło wyłącznie o zniszczenie tych zakładów. W odtajnionych planach cel każdej bomby desygnowany jest specjalnymi kodami cyfrowymi. Przeważnie oznaczają one rodzaje produkcji przemysłowej w danym miejscu. Wyjątkiem jest kod 275, oznaczający POPULATION. Złowieszczy kod 275 występuje niemal zawsze. Niemal zawsze celem była ludność. You're talking about mass murder, General, not war - Pan mówi o masowym morderstwie, generale, nie o wojnie - jak powiedział bezradny prezydent Merkin Muffley w kultowym filmie Stanleya Kubricka Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę.
Tym razem, gdyby trzymano się przedwojennych restrykcji (czego nie można być pewnym), użyto by bomb małej mocy. Za to w dużej ilości. Na dzisiejsze województwo śląskie spaść ich miało ponad 100, od Częstochowy na północy aż po hydroelektrownię na górze Żar w Beskidzie Małym na południu.
Atak na Katowice i sąsiednie miasta, czyli serce GOP-u, wyglądałby tak:
Na same tylko Katowice przypadało aż 7 bomb atomowych. Eksplozje wielu bomb Mark 8 (udoskonalone bomby tego samego typu co ta, która zniszczyła Nagasaki), nawet zaprogramowanych na najniższą moc wybuchu (8 kiloton), przyniosłoby skutki nie mniej niszczące, niż zastosowanie broni termonuklearnej. Efekt byłby podobny, jak użycia wynalezionych znacznie później rakietowych pocisków wielogłowicowych. Tym razem nie podajmy już liczb ofiar. Sięgałyby nie tysięcy, a milionów.
Realizacja odtajnionych amerykańskich planów wojny jądrowej oznaczałaby wyrok śmierci dla wszystkich. Niestety nie ma się co łudzić, że dziś nie istnieją rosyjskie. Tym bardziej, że Władimir Putin nie waha się eksponować nuklearnej potęgi Rosji. Pozostaje nam wiara, że o użyciu broni atomowej nigdy nie będą decydować szaleńcy.
Może Cię zainteresować: