Śląski
bajtel w latach 70-tych, czy 80-tych ubiegłego wieku mógł liczyć
na prezent od losu – podwójną wieczorynkę. Dziś, w dobie
nieograniczonej podaży wszelkiej maści kreskówek, na których
obejrzenia życia nie starczy, brzmi to komicznie. Wtedy to jednak
było coś. Podwójny zestaw bajek na dobranoc był możliwy dzięki
bliskości czechosłowackiej granicy, mocnemu nadajnikowi w Ostrawie,
za sprawą któremu można było u nas odbierać czechosłowackie
programy i panującego w tamtejszej telewizji grafiku. Bo o ile w
polska telewizja nadawała 10-minutową wieczorynkę o godz. 19.00,
to czechosłowacka robiła to samo o 19.10 lub 19.20. Żal było z
takiej okazji nie skorzystać.
Śląskie bajtle czekały na „Dobrý večer”. Dzięki temu mogły później pójść spać
I tym oto sposobem, kiedy dzieciaki w Warszawie, Poznaniu, czy Lublinie szły spać, bajtle z Gliwic, Mikołowa, czy Rybnika przełączały odbiorniki „na Czecha”, by za chwilę usłyszeć charakterystyczne „Dobrý večer”.
Słowa te wypowiadał Večerníček (a faktycznie 6-letni Michal Citavý, który za swą rolę życia dostał „astronomiczną” gażę w wysokości 60 koron). Wyłaniający się spomiędzy gwiazd maluch z papierową czapką malarską na głowie na dekady stał się symbolem czeskiej dobranocki (o jej pozycji w czeskiej popkulturze najlepiej świadczy fakt, że jej nazwą ochrzczono odkrytą w 1999 r. przez czeskiego astronoma Petra Pravca planetoidę). Dobranocka w takim właśnie kształcie pojawiła się w czechosłowackiej telewizji w połowie lat 60-tych XX w. i przetrwała do dziś dnia (przeżywając zresztą samą Czechosłowację), zaś animowany jingiel Večerníčka jest najstarszym jinglem telewizyjnym w Republice Czeskiej.
To
jednak nie ze
względu na
„Dobrý
večer” i „Dobrou
noc“ śląskie
bajtle czekały na czeską dobranockę. Przyciągały ich tam
przygody rozbójnika Rumcajsa, Krecika, czy wodnika Szuwarka. A do
tego „Opowieści z mchu i paproci”, „Makowa panienka”, czy
„Mach i Szebestowa”. Absolutna klasyka czechosłowackich
kreskówek drugiej
połowy XX stulecia. Czym Bolek i Lolek, bądź Reksio w Polsce, tym
Krecik, czy Rumcajs z
Hanką i Cypiskiem za
Olzą. Nic
to, że w oryginale Rumcajs (któremu
w polskiej wersji głosu użyczył urodzony w Katowicach Bogusław
Sochnacki) był
loupežníkiem
i że zrozumienie, co dokładnie mówi dalece
przekraczało
dziecięce możliwości (łatwiej
było z Kręcikiem, którego uniwersalne „ah jo” przeszło do
legendy).
Krecik poza konkurencją. Wciąż ma wzięcie wśród maluchów
Jeśli więc dziś na ulicy zdarzy się wam minąć 40-latka z lekkim brzuszkiem i koszulką z wizerunkiem Krecika, to bez wielkiego ryzyka pomyłki możecie założyć, że to któryś z tych niegdysiejszych bajtli wychowanych na czechosłowackich kreskówkach. Na tym sentymencie Czesi co roku zarabiają miliony koron (o które zresztą spadkobiercy praw do postaci Krecika kilka lat temu zacięcie walczyli w sądzie). Choć nie tylko wspominający „stare, dobre czasy” dorośli sięgają po gadżety z bohaterami dawnych czechosłowackich bajek.
- Te produkty skierowane są głównie do dzieci. Owszem, zdarza się, że dzwoni ktoś z sentymentu, szukając czegoś dla dorosłego, ale to są rzadkie przypadki. Dziś wśród dzwoniących do nas przeważają młode mamy, mającego 2- 3 letnie dzieci. Ewentualnie babcie szukające czegoś dla swych wnuków – mówi nam Małgorzata z internetowego sklepu czeskimarket.pl, największego – jak sami się przedstawiają – polskiego sklepu internetowego z produktami z Czech i Słowacji.
Jak dodaje wśród klientów widać wyraźne rozgraniczenie – dorośli celują w gadżety z wizerunkiem bohaterów bajki „Sąsiedzi”, zaś wśród dzieci niekwestionowanym liderem jest Krecik.
- Krecik jest wciąż obecny we wspomnieniach dorosłych, ale maskotki kupuje się dla dzieci – mówi nasza rozmówczyni. Jej zdaniem obecnie popularność bohaterom czechosłowackich zapewnia przede wszystkim youtube, a także … imprezy w szkołach i przedszkolach. W kontekście tych ostatnich odnotujmy, że jedenaście lat temu Krecik oficjalnie stał się patronem przedszkola w Częstochowie. Gościem uroczystości był ambasador Czech w Polsce oraz Konsul Honorowy Republiki Czeskiej.
Pele prowadzi Brazylię po trzeci puchar świata. W Polsce nie zobaczysz, więc...
Nie tylko jednak śląskie bajtle miały powód, by przełączać się „na Czecha”. Telewizyjna oferta sąsiadów zza między kusiła też dorosłych. Chyba nigdy tak bardzo jak w czerwcu 1970 roku. Wtedy to właśnie na piłkarskim Mundialu w Meksyku prowadzeni przez Pelego Brazylijczycy po raz trzeci sięgnęli po mistrzowski tytuł pokonując w finale Włochów.
- Pele, czy Bobby Charlton – oto jest pytanie – pisał przed grupowym pojedynkiem Brazylijczyków z Anglikami dziennikarz „Trybuny Robotniczej” rozpływając się przy okazji nad tym, jak to „w telewizji widać było mistrzostwo i wirtuozerię Pelego jeszcze wyraźniej (…) dzięki wspaniałej pracy kamer”.
Trudno
przesądzić jaką telewizję piszący miał na myśli. Jedno jest
pewno – na pewno nie była to polska TV, która praw do transmisji
z Meksyku nie wykupiła. W efekcie, kiedy 20 czerwca na Estadio
Azteca najpierw RFN mierzył się w meczu o brąz z Urugwajem, a
dzień później w tym samym miejscu Brazylijczycy rozgrywali finał
z Italią, to w polskiej telewizji można było obejrzeć m.in.
akademię z okazji Dni Morza, amerykańsko – brytyjski film „Wrak
Mary Deare” z Gary Cooperem, czy notatnik filmowy z krajów
socjalistycznych. A kto transmitował mundialowe zmagania? Tak, tak, dobrze myślicie.
I pewnie się domyślacie, co w tej sytuacji zrobili mieszkańcy
Gliwic, Rybnika, czy Mikołowa.
Ano, to je jasné.
Może Cię zainteresować:
Bolt Tower stał się symbolem Ostrawy. Czy stanie się nim też wielki piec w Rudzie Śląskiej?
Może Cię zainteresować: