Syn Lukasa Podolskiego uczy się futbolu w Zabrzu. A jakie kariery zrobili synowie innych znanych śląskich piłkarzy?

Synowie znanych piłkarzy teoretycznie powinni mieć łatwiej, aby pójść w ślady znanych ojców. Nie zawsze jednak jest. Jedni potrafią wykorzystać doświadczenie przekazane przez rodzica, a innym znane nazwisko ciąży. Jak to wygląda na Śląsku? Przede wszystkim, zapamiętajcie jedno nazwisko: Louis Podolski. Syn Lukasa uczy się futbolu w Zabrzu.

FIFA
Lukas i Louis Podolski

Czy można odziedziczyć talent do sportu w genach? Naukowcy nie mają jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. To, co wiadomo, to fakt, że pewne cechy są dziedziczne. Są nawet specjalistyczne badania, które pozwalają w młodym wieku określić, czy dziecko ma predyspozycje do tego, aby stać się profesjonalnym sportowcem.

Czy zatem dzieci znanych piłkarzy na starcie mają łatwiej od rówieśników, których rodzice ze sportem nie mieli nic wspólnego? Tutaj także nikt nie jest w stanie odpowiedzieć z pełnym przekonaniem twierdząco lub przecząco. W historii futbolu mieliśmy wiele przypadków, gdy synowie gwiazd nigdy nie wyszli z cienia swoich ojców.

Kilka prostych przykładów. Diego Sinagra (syn Diego Maradony), Edinho (syn Pele), Jordi Cruijff (syn Johana) w poważnej piłce niewiele zdziałali. Ale na drugim biegunie mamy na przykład Erlinga Haalanda, Wojciecha Szczęsnego, czy Paolo Maldiniego, którzy przerośli swoich ojców.

W śląskim futbolu także mamy wielu piłkarzy, którzy mają znanych ojców. Jedni dopiero próbują prześcignąć ojców, innym to się udało, a nie brakuje też takich, którzy musieli pogodzić się z faktem, że już zawsze będą w cieniu swoich rodziców.

Nowe pokolenie synów znanych piłkarzy

W tej chwili mamy pokolenie młodych zawodników, których ojcowie brylowali na ligowych boiskach w latach dziewięćdziesiątych lub dwutysięcznych. Kibice, którzy już wtedy śledzili rozgrywki Ekstraklasy, dziś mają przebłyski wspomnień, gdy w trakcie transmisji słyszą niektóre nazwiska.

Słyszysz nazwisko Wiśniewski i od razu przypominasz sobie Jacka? Wcale się nie dziwimy, bo przez lata była to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w Ekstraklasie. Przez kilka lat był czołową postacią w defensywie Górnika Zabrze, a słynął przede wszystkim z tego, że z rywalami, delikatnie mówiąc, się nie cackał. "Wiśnia" ostatecznie na najwyższym poziomie ligowym w Polsce rozegrał 189 meczów i strzelił 12 bramek. Jeszcze kilka lat temu grał amatorsko w Wilkach Wilcza.

Dziś karierę robi jego syn. Przemysław pierwsze kroki stawiał w szkółce Stadionu Śląskiego. Potem poszedł w ślady ojca i trafił do Górnika, w którym z czasem stał się ostoją defensywy. Grał na tyle dobrze, że został dostrzeżony przez Venezię i tego lata trafił do Serie B. Włoski futbol na razie go nie przerasta i regularnie gra od pierwszej do ostatniej minuty.

Wcześniej do Włoch wyjechał Mateusz Praszelik, czyli wychowanek Odry Wodzisław Śląski. Nasze województwo opuścił jeszcze jako junior. Najpierw nie udało mu się przebić w Legii Warszawa, ale potem szybko odnalazł się w Śląsku Wrocław, z którego potem trafił do Hellasu Werona. W klubie z Serie A nie ma łatwo. Wiosną zaliczył dwa krótkie występy, a w tym sezonie jeszcze nie wszedł na boisko.

22-latek jednak już przebił osiągnięcia ojca. Mirosław Praszelik w Ekstraklasie wystąpił tylko cztery razy w Górniku Zabrze. Za granicę nigdy nie wyjechał, a przez większą część przygody z piłką występował w Unii Racibórz.

Coraz ciekawiej rozwija się kariera Jakuba Myszora, który przez GTS Bojszowy, MOSM Tychy i Stadion Śląski trafił do Cracovii. W poprzednim sezonie wywalczył sobie miejsce w składzie "Pasów" i na razie nie daje się wygryźć konkurencji. Jego ojca z pewnością pamięta wielu fanów Ruchu Radzionków i Odry Wodzisław Śląski. W tych klubach łącznie wystąpił 146. razy w Ekstraklasie i strzelił 9 bramek. Synowi jeszcze trochę brakuje, aby prześcignąć rodzica, bo ma na koncie 38. meczów i 5 goli.

A Piotra Mosóra pamiętacie? W GKS-ie Katowice nie przebił się na początku kariery i zdecydował się na ryzykowny krok, przechodząc do Ruchu Chorzów. Za miedzą jednak go doceniono, obrońca zaczął regularnie grać i trafił do Legii Warszawa, z którą zdobył mistrzostwo Polski, dwa Puchary i jeden Superpuchar. Obecnie 48-latek może oglądać, jak piłkarskie tradycje kontynuuje jego syn.

Ariel także był zawodnikiem Legii, ale skończyło się na dwóch występach w Ekstraklasie i... mistrzostwie Polski. 19-latek zdecydował się na transfer do Piasta Gliwice i to była świetna decyzja. Nie dość, że prowadzi go Waldemar Fornalik, który potrafi wykorzystać potencjał młodych zawodników, to dodatkowo regularnie gra. Jak nadal będzie się rozwijać, jak do tej pory, to jeszcze może sporo osiągnąć.

Na przeprowadzkę z Warszawy na Górny Śląsk zdecydował się także Szymon Włodarczyk, który gra w Górnik Zabrze i jest synem Piotra. Co ciekawe, "Nędza", jak mówili kibice na Piotra Włodarczyka, już ma czego zazdrościć potomkowi, bo on ma na koncie jeden mistrzowski tytuł, a syn aż dwa. Co ciekawe, 19-latek także jest napastnikiem, ale na razie daleko mu do dorobku ojca. Młody Włodarczyk cztery razy cieszył się z gola w Ekstraklasie, a senior miał taką okazję aż 92 razy. W dodatku ojciec zasmakował zagranicznej piłki (AJ Auxerre, Aris Saloniki, OFI Kreta), a nawet cztery razy wystąpił w reprezentacji Polski, dla której zdobył dwie bramki.

A skoro przy Górniku jesteśmy, to tam być może rośnie nam wielki talent. W akademii zabrzańskiego klubu gra Louis Podolski. Tak, tak, to syn Lukasa. Co ciekawe, 14-latkowi tak się spodobało w Zabrzu, że kilka miesięcy temu to on nakłonił ojca, aby nadal grał w ekipie 14-krotnego mistrza Polski.

W przypadku Podolskiego juniora na razie za wcześnie na jakiekolwiek przewidywania. Ma dopiero 14 lat i choć już strzela gole, to niech robi to w ciszy i spokoju, bo nic tak nie szkodzi dzieciom znanych piłkarz, jak ogromne oczekiwania na początku przygody z futbolem.

Im nazwisko niewiele pomogło

W niższych ligach nie brakuje zawodników, którym nie udało się wyjść z cienia sławnych ojców. Niektórzy mieli momenty, w których wróżono im duże kariery, ale ostatecznie niewiele z tego wyszło. Są też tacy, którzy od początku nie zapowiadali się na gwiazdy futbolu.

Mamy na przykład Jakuba Jelenia. Jego ojciec Ireneusz strzelał gole w Lidze Mistrzów i dla reprezentacji Polski, a w szczytowym momencie był jednym z najlepszych napastników w kraju. Syn z kolei nigdy do profesjonalnej piłki się nie przebił, a dziś gra w lidze okręgowej. I tutaj ciekawostka, bo w barwach Piasta Cieszyn mamy duet napastników Jeleń-Jeleń. Ojciec podaje, syn strzela albo na odwrót.

Dariusza Gęsiora pamiętacie? Większość z was powinna, bo to jedna z legend polskiej ligi. 427 meczów i 73 gole na poziomie Ekstraklasy - to mówi samo za siebie. Do tego mistrzowskie tytuły z Ruchem Chorzów i Widzewem Łódź. Dziś w piłkę gra jego syn, ale już można być pewnym, że dokonań ojca nie przebije. 24-latek był w Ruchu Chorzów, a nawet Legii Warszawa, ale obie te przygody kończyły się tylko występami w drużynach rezerw. Obecnie jest graczem II-ligowego KKS-u Kalisz, ale i na tym poziomie nie zawsze łapie się do pierwszego składu.

Pewne podobieństwa można dostrzec u Kamila Lecha. Dość długo widziano w nim pierwszego bramkarza Ruchu Chorzów na lata. Nawet dziewięć razy wystąpił w Ekstraklasie, ale ostatecznie nie wskoczył na poziom, który przez całą karierę prezentował jego ojciec. Piotr Lech grał m.in. w Ruchu, Górnik Zabrze i GKS-ie Katowice, a ostatni mecz na poziomie Ekstraklasy rozegrał, mając 41 lat.

Kamil zawsze był porównywany do ojca i być może to mu ciążyło. Próbował odbudować się poza Chorzowem. Najpierw regularnie grał w III-ligowej Warcie Gorzów Wielkopolski, a potem poszedł do II-ligowej Kotwicy Kołobrzeg i już nie dostawał szans. Obecnie 28-latek jest bez klubu.

Swego czasu duże oczekiwania były wobec syna Radosława Gilewicza, który na przełomie wieków był gwiazdą a Austrii i czołową postacią reprezentacji Polski. Jego syn Konrad futbolu uczył się m.in. w akademii Tirolu Innsbruck, więc miał bardzo dobre warunki, aby rozwijać swoje umiejętności piłkarskie. Albo po ojcu odziedziczył niewiele talentu, albo coś innego poszło nie tak. Młody Gilewicz próbował swoich sił we Flocie Świnoujście, ROW-ie Rybnik i Ruchu Chorzów, ale nic specjalnego nie prezentował. Skończyło się na łącznie 24 występach w II lidze, a sześć lat temu przestał grać w piłkę. Miał wtedy zaledwie 24 lata.

Nie mają się czego wstydzić

Na koniec kilku piłkarzy, którzy podczas rodzinnych obiadów nie mają powodów, aby unikać rozmów o piłce. Nasi bohaterowie może nie zrobili oszałamiających karier, nie podbili zagranicznych lig i nie zarobili milionów, ale też wstydzić się nie mają czego.

Łukasz Janoszka już od dziecka nie miał łatwo. W końcu był synem "Ecika", który był legendą Ruchu Radzionków. Marian Janoszka bez wątpienia był znakomitym napastnikiem, ale głównie w "Cidrach", które tylko przez krótko grały na poziomie Ekstraklasy. Syn od zawsze był porównywany do ojca, a nawet przejął po nim pseudonim. Patrząc jednak obiektywnie, to wyszedł z cienia Mariana i może nie stał się legendą takiego samego kalibru, ale dziś jest jedną z ikon Ruchu Chorzów, z którym próbuje wydostać się z I ligi. Janoszka junior ma na koncie 259 meczów i 35 bramek w Ekstraklasie. Senior może pochwalić się bilansem 132 mecze i 45 goli.

Marcin Pyrdoł wielkiej kariery piłkarskiej nie zrobił. Jego największy sukces to... jeden mecz na poziomie Ekstraklasy w barwach ŁKS-u Łódź. Syn nie miał zatem wysoko zawieszonej poprzeczki. Aktualnie jest graczem Skry Częstochowa, ale wcześniej spędził sporo czasu w Łódzkim Klubie Sportowym. Może nawet pochwalić się mistrzostwem Polski, które zdobył z Legią Warszawa podczas półrocznego pobytu w tym klubie.

Marka Bębna z boiska pamiętają tylko starsi kibice. W latach 80 był podstawowym bramkarzem Zagłębia Sosnowiec. Potem poszedł do Górnika Zabrze i nadal nikt nie był w stanie go wygryźć. 311 meczów na najwyższym poziomie ligowym w Polsce mówi samo za siebie. Bramkarzem został także jego syn. Marcin ojca nie prześcignął, ale w barwach Odry Wodzisław Śląski rozegrał 81 spotkań w Ekstraklasie.

Ze Śląskiem przez dłuższy czas związany był także Bartosz Iwan. Jego ojciec Andrzej swego czasu uchodził za jeden z największych talentów w polskim futbolu. Był także czołową postacią reprezentacji Polski. Karierę zrobiłby znacznie większą, gdyby nie uzależnienie od alkoholu i hazardu. Syn nigdy nie dorósł do jego poziomu, ale w polskiej piłce i tak poradził sobie przyzwoicie. 108 razy zagrał na poziomie Ekstraklasy, a nawet zdobył dwanaście bramek. Najlepiej radził sobie w barwach Górnika Zabrze, ale miał także epizody w Odrze Wodzisław Śląski i GKS-ie Katowice.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon