Początek lat 90. był wybuchem wolności. – Knajpy zaczęły działać dłużej. Można tam było tańczyć na stołach i robić koncerty, co było czymś niesamowitym po nędzy PRL-u, kiedy po 21.00 wyganiano nas do domów – opowiada Andrzej Chłapecki.
To on wraz z przyjacielem w 1994 roku otworzył w Rybniku Art Cafe. – Artyści oblepili nas ze swoją obecnością i sztuką.
Nie minęło pół roku, jak przyszła propozycja przejęcia lokalu na rogu ul. Dworcowej i św. Jana w Katowicach. Lokalu, dodajmy, który należał do Związku Polskich Artystów Plastyków (ZPAP). Wcześniej plastycy prowadzili tam kawiarnię, ale widząc sukces Art Cafe, gdzie ludzie walili drzwiami i oknami, postanowili ją wynająć i poszukać szczęścia na rodzącym się w Polsce wolnym rynku.
– Zaczęliśmy tam zwozić stare meble z targu staroci w Bytomiu, co nie w smak było poważnym panom z ZPAP-u. Pobrzmiewało tam zinstytucjonalizowanie PRL-u. Nie potrafili się pogodzić, że robimy coś bez zatwierdzenia projektu, bez udziału komisji, na co my wzruszaliśmy ramionami. Nie było to zbyt eleganckie z ich strony, ale narzucili nam nazwę, która miała wywodzić się ze szmiry, czyli Szmirowata. Przedstawiłem około trzydziestu własnych propozycji i wypracowaliśmy konsensus – Art Cafe Szmyrowata.
Na
ścianach Szmyrowatej pojawiły się m.in. oprawione w ramy pamiątki
ślubne sprzed prawie wieku, w postaci zasuszonych kwiatów
oplatających atłasowe serca, stare drewniane drzwi i wezgłowia
łóżek. Bar ulokowano na antresoli, gdzie goście podchodzili po
alkohol jak do ołtarza.
Może Cię zainteresować:
Spacer po Katowicach śladami Jana „Kyksa” Skrzeka. Miał zarezerwowane pianino w Szmyrowatej
„Granie za achtelka, oplerka i frelka”
W rogu niewielkiej sali, gdzie na podłodze leżały dywany, a ściany uginały się od rozmaitych bibelotów, stało psychodeliczne pianino – w taki sposób pomalowała je młoda artystka, która dziś jest profesorką Akademii Sztuk Pięknych. Całymi nocami grał na nim Jan „Kyks” Skrzek.
– Mieliśmy tam takie loty, że graliśmy razem na cztery ręce – wspomina Adam Lomania z zespołu Cree w nagraniu dla Szlaku Śląskiego Bluesa. „Kyks” miał w Szmyrowatej nie tylko zarezerwowane pianino, ale przede wszystkim swój stolik z amerykańskiej maszyny do szycia „Singer”, nad którym wisiała jego karykatura oraz napis: „Granie za achtelka, oplerka i frelka”.
– Wielokrotnie musieliśmy tłumaczyć przyjezdnym z Warszawy, co to jest ta achtelka, oplerka i frelka. Jasiu siedział przy klawierze, tam miał swój kieliszek, a oni zostawiali mu pod nim piencioki i tak stawiali te achtelki – śmieje się Andrzej Chłapecki. – Jasiu grał cudnie. Nie dla publiczności, ale dla przyjaciół, bo tak tam wszystkich traktował.
Achtelka to pięćdziesiątka wódki, w tym przypadku najlepiej Żołądkowej Gorzkiej, oplerka to gruba parówka, a frelka… tego nikomu tłumaczyć nie trzeba.
– Nie ma co ukrywać, że dziewczyny go uwielbiały. Wielu smukłych i pachnących przystojniaków chciałoby, żeby tak garnęły się do nich. Zasada była prosta. Najlepszy wabik na kobiety to ciekawa osobowość, a on bez wątpienia ją miał. Był kolorowy – wspomina Chłapecki.