Redaktor Krzyk najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że plebiscyt 1921 r. nie wzbudza prawie żadnych emocji. Jego wyniki – porażka opcji pro-polskiej – co najwyżej służą jako argument późniejszego nieuczciwego potraktowania Śląska przez aliantów (głównie Francuzów – brawa dla red. Krzyka za czujność), na pewno nikt i nigdzie nie gardłował o lepszych czasach dla Śląska przy innym jego wyniku.
Moją szczególną uwagę zwróciło wytłuszczone, zatem uznane za wyjątkowo ważne, zdanie: „Śląskie niebo w 1921 roku wszyscy wyobrażali sobie po swojemu: jedni w Niemczech, inni w Polsce, a nieliczni w czymś oddzielnym, śląskim.”. Mówiąc prosto: część ówczesnych Górnoślązaków chciała być w Niemczech, część w Polsce, a jedynie nieliczni chcieli niezależnego Śląska. A to jest po prostu nieprawda.
Jakie było śląskie niebo?
Cofnijmy się nieco. W listopadzie 1918 r. w Rybniku powstał „Komitet Górnośląski” - tajna organizacja postulująca utworzenie niepodległej Republiki Górnośląskiej (założyciele: dr Ewald Latacz, dr Jan Reginek i ks. Thomas Reginek), jak wynika z publikowanych druków informacyjnych: wzorującej się na wielojęzycznych Szwajcarii i Belgii. Już dwa miesiące później przekształcił się on w ponadpartyjny Związek Górnoślązaków – Bund der Oberschlesier. Nazwa nieprzypadkowo była dwujęzyczna: związek zrzeszał Górnoślązaków mówiących zarówno dialektem słowiańskim (językiem śląskim) jak i dialektem niemieckim (Schläsisch). Zrzeszał śląskich konserwatystów, centrystów i lewicowców (za wyjątkiem komunistów). Skrupulatna pruska policja meldowała o około 300 tysiącach członków tego ruchu (sam ZG-BdO podawał liczbę pół miliona członków). (Interesujesz się Śląskiem i Zagłębiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Postulat ZG-GdO utworzenia niepodległej Republiki Górnośląskiej został 31 grudnia 1918 r. uznany za zdradę stanu, zawieszono jego działalność i rozpoczęto aresztowania jego aktywistów.
Tyle o historii wizji „śląskiego nieba” w oczach Górnoślązaków. ZG-BdO działał mniej więcej na późniejszym terenie plebiscytowym, dlatego łatwo wskazać, że liczebność dorosłych (uprawnionych do głosowania w plebiscycie) mieszkańców tego terenu nie przekraczała 1.2 mln osób z których ponad połowę to były kobiety – tradycyjnie nie biorące wówczas udziału w jakichkolwiek organizacjach politycznych na Śląsku. Oznacza to, że wizję ”śląskiego nieba” proponowaną przez ZG-BdO aktywnie popierała ponad połowa dorosłych mieszkańców Górnego Śląska. Ponadjęzykowa, ponadpartyjna i ponadwyznaniowa zdecydowana jednomyślność. Jednomyślność w skali nie mającej chyba precedensu w nowożytnej historii nie tylko Śląska ale i Europy.
Nieszczęściem nie był plebiscyt, więc co?
Ta część, która „chciała być w Niemczech”, bez względu na to, czy żyło jej się w nich dobrze czy źle, też najczęściej po prostu wolała przewidywalną dotychczasowość i wielowiekową wspólnotę kulturową, od czegoś niepewnego, nieprzewidywalnego i obcego. Na ogół bez fobii i filii narodowych. Ci, którzy „chcieli być w Polsce” z kolei w zdecydowanej większości uwierzyli w oferowaną Górnemu Śląskowi autonomię. Znaczenie własnej autonomii dla mieszkańców Śląska doskonale rozumieli ówcześni politycy polscy uchwalając już 15 lipca 1920 r. Ustawę Konstytucyjną dla ewentualnego województwa śląskiego w Polsce (mimo pilności prac nad Konstytucją RP odłożono je z tego powodu na później!), niezgodnie z prawem ograniczoną później po przewrocie Piłsudskiego i finalnie bezprawnie zniesioną w maju 1945 r. przez bierutowską RN.
Jednym słowem: autor podkreślił coś, co niekoniecznie rzeczywiście się działo 100 lat temu, ale co mimo tego jest dobrze „znane” w popularnej polskiej narracji historycznej na ten temat.
Nieszczęściem nie był plebiscyt, ale śląska wojna domowa, która wybuchła w następstwie porażki francusko-polskiego interesu. Wojna domowa – ze śląskiego punktu widzenia. Jednomyślni wcześniej sąsiedzi walczyli ze sobą w cudzym przede wszystkim interesie. Wojna polsko-niemiecka z punktu widzenia polityki międzynarodowej, jak wykazał prof. Kaczmarek. Lub polska operacja specjalna (na terenie sąsiedniego państwa) – z punktu widzenia metod działania państwa polskiego.
Korfanty spotyka Dmowskiego
Jeszcze pod koniec XIX wieku żadna z koncepcji odtworzenia
niepodległej Polski nie uwzględniała, z oczywistych dla wszystkich
wówczas powodów, Górnego Śląska (bez znaczenia politycznego były
nieliczne wizje wielkopolskich imigrantów ekonomicznych – głównie
inteligencji - na Górnym Śląsku). Dopiero na początku XX wieku niejaki Adalbert Korfanty, który nieco tylko wcześniej zaczął nazywać siebie Wojciechem, zetknął się z Romanem Dmowskim i innymi działaczami Ligii Polskiej.
Chorobliwie ambitny i zdolny - choć bez formalnego wykształcenia, charyzmatyczny mówca, zdający sobie sprawę z tego, że w Prusach zawsze będzie politykiem drugiej ligi. Zafascynowany „pańską” Polską i szansą, jaką dla niego stworzyłby udział w projekcie odtworzenia tego kraju. Właśnie to spotkanie dało impuls do późniejszego opublikowania w fryburskim „Przeglądzie Polskim” Józefa Puzyny (współpracownika Dmowskiego) rozprowadzanej potem w Paryżu ulotki reklamowej „La Pologne et le futur équilibre européen. [Projet de démembrement de l'Allemagne]” (Polska a przyszła równowaga europejska. [Proponowane rozczłonkowanie Niemiec]). Wskazywał on takie okrojenie Cesarstwa Niemieckiego, aby maksymalnie zrównoważyć bilans demograficzny i produkcyjny Francji i Niemiec. W tej propozycji wyłącznie z tego powodu sugerowano włączenie do planowanej Polski całego Górnego Śląska. To było prawdziwe pra-źródło plebiscytu i wszystkich późniejszych nieszczęsnych wydarzeń związanych z Górnym Śląskiem.
To – przypuszczam – dla autora te śląskie beranie, porównywane przez
niego z bajkami o „Wielkiej Lechii”. Jednak w odróżnieniu od tych
drugich są one w realnych dokumentach, pismach i raportach z epoki. To
bardzo powszechny w Polsce grzech wobec śląskiej historii. Kiedyś
zacząłem notować absurdy na jej temat, napisane przez polskich
profesorów historii. Najczęściej w publikacjach naukowych (!), ale też w
encyklopediach, czy popularnych podręcznikach historii. Przestałem, bo
stało się to monotonnie nudne po zanotowaniu około 150 cytatów.
Do moich ulubionych – w kategoriach bzdura piramidalna, kpina z logiki, propaganda nacjonalistyczna połączona z antyniemieckością - należą w kolejności np. twierdzenie prof. dr hab. RWK, że to Reden i Heydnitz przyczynili się do powstania „Śląskiego prawa górniczego” (które zostało wydane w 1769 r, zatem co najmniej kilka lat przed ich pojawieniem się w tym rejonie), zabawna sugestia prof. dr hab. SF, że to tradycyjny górnośląski katolicyzm, nakazujący bezwzględną lojalność władcy, stał za zażartą obroną Górnego Śląska w wojnach napoleońskich (autor lapsusu nie zauważył, że von Witowski i von Neuman – główni autorzy tej obrony - byli ewangelikami), czy stwierdzenie prof. dr hab. IP iż ponieważ nie ma zapisów świadczących, że osadnictwo XII/XIII wieku w Księstwie Cieszyńskim prowadzone było przez kolonistów z krajów niemieckich, można przypuszczać, że nowe wsie zakładane były przez lokalnych śląskich chłopów (ignorujące zarówno dobrze znaną i opisaną „Bielską Wyspę Językową”, jak i możliwości ekonomiczne książąt!). Takie nonsensy cytowane są później w innych polskich publikacjach naukowych, stając się obowiązującą polską wykładnią historii Śląska, powielane są w popularnych opracowaniach historii i co najgorsze: wygłaszane są na wykładach uniwersyteckich, kształtując następne generacje polskich specjalistów od śląskiej historii.
To, co było dobre dla Polski, rzadko było dobre dla Śląska
Ta bylejakość śląskiej historii w polskim wydaniu jest przerażająca w swej wszechobecności. I egzystuje tylko w polskim (przynajmniej obecnie) wydaniu. Włoszka dr Claudia Zonte napisała świetną i bardzo obszerną pracę - kompendium wiedzy na temat śląskich studentów uniwersytetów przede wszystkim włoskich, ale także europejskich czasów habsburskich (2004 r.). Amerykanka dr Katherine R. Goodman dostrzegła na XVII wiecznym Śląsku jedno ze źródeł europejskiego feminizmu, rywalizującego z feminizmem niemieckim i francuskim (1999 r.). Niemka dr Christine Absmeier postawiła i wykazała tezę o wykształceniu się już w XVI wieku (!) śląskiej tożsamości narodowej (2011 r.). Polacy... No cóż, uczciwie muszę przyznać, że pojawiły się w ostatnich dwudziestu latach pewne rysy na monolicie polskocentrycznej wizji historii Śląska.
Redaktor Józef Krzyk pewnie bardzo by się obruszył, gdyby usłyszał,
że za jego wizją historii – w tym także historii śląskiej – stoi myśl
Romana Dmowskiego. Dokładnie tak samo, jak za ideami Grzegorza Brauna
czy Krzysztofa Bosaka. Kaczyńskiego czy Kowalskiego. Dokładnie tak samo
jak za praktycznie wszystkimi wychowankami polskiej edukacji. Dmowski
wszak zakładał przymusową polonizację mniejszości etnicznych w
odrodzonej RP, jego Liga Narodowa gromadziła najważniejszych literatów i
najbardziej znanych historyków Kongresówki. To oni wygrali pod
koniec lat 20. ubiegłego wieku walkę o narodową wizję polskiej historii
(warszawska szkoła historii; lwowsko-krakowska i poznańska odeszły w
niepamięć) i kształtowali ją w państwie Piłsudskiego.
Z kolei ludzie z mojego pokolenia pamiętają krzyczącego z głośników radiowych – w czasie apeli inaugurujących nowy rok szkolny – Wiesława Gomułkę o naszej „szczęśliwości życia w jednoetnicznym kraju” - a to też właśnie myśl Dmowskiego, jak bardzo dziwnie by to nie brzmiało w odniesieniu do tego komunistycznego przywódcy. I to myśl Dmowskiego stoi za coraz powszechniejszym dzisiaj w publicystyce używaniem określenia „Niemiec” w sposób sugerujący obelgę, za lapsusem Kaczyńskiego o śląskości jako najprawdopodobniej ukrytej niemieckości. I za historią, także śląską historią, która jest dobra, jeżeli dzieje się w interesie Polski i z polskiego punktu widzenia.
Śląsk – panie redaktorze Krzyk – nie jest gorszy od Polski, Niemiec,
Czech. My nie potrzebujemy, aby naszą historię pisano z punktu widzenia
tych krajów. Tzn – piszcie ją sobie, ale nie zapominajcie, że była ona
inna od Waszej i nie odbierajcie nam prawa do naszej własnej. W przeszłości to co było dobre dla Polski rzadko lub bardzo rzadko było jednocześnie dobre dla Śląska. Niekoniecznie
złe. Po prostu obce. Nikomu dzisiaj nie chodzi o negację tego, co się
działo 100, 200 i więcej lat temu. To już się zdarzyło, jest niezmienne.
Ale ta historia ukształtowała naszych dziadów, a oni ukształtowali nas.
Dlatego jest ważna. I proszę zwrócić uwagę: ja – i nie tylko ja -
zawsze się podpisuję pod moimi tekstami, także w necie.
Może Cię zainteresować: