Florencia jest Argentynką, ekonomistką i orędowniczką równouprawnienia. Kibicuje od urodzenia drużynie narodowej swojego kraju, ale też dobrze pamięta, że pierwszy mistrzowski tytuł w 1978 r. zdobyto podczas najmroczniejszej ery dyktatury.
Wspólnie z ekipą stypendystów organizowaliśmy co dwa tygodnie „wycieczki do ojczystych kuchni”. Ja gotowałem żur dla przyjaciół z Indii, Sri Lanki i Gwatemali.
Pewnego dnia na kolację z lokalną kuchnią zaprosił nas kolega z Indii. Gotował cały dzień, mieszkanie wypełniła woń orientalnych przypraw. Akash (bo tak kolega miał na imię) podał między innymi „kurczaka 65”.
Źródła nazwy tej potrawy to temat na osobny felieton (nikt ponoć nie wie, czy to od liczby użytych przypraw, odmian papryki chili, roku powstania czy czegoś zupełnie innego), ale nie o to mi dziś chodzi.
Idziesz za Kamerunem?
Oto na imprezę do Akasha przyszedł kolega z Ugandy w koszulce piłkarskiej reprezentacji… Kamerunu. Początkowo na nikim nie zrobiło to wrażenia. Aż do momentu, gdy na imprezie pojawiła się Florencia.
„Kabanda (tak miał na imię Ugandyjczyk), ty masz rodzinę w Kamerunie? A może pracowałeś tam lub studiowałeś? Przecież jesteś z innego kraju” – Argentynka zasypała kolegę gradem pytań, niczym Messi strzałami obrońców przeciwnej drużyny.
„Nie, nie mam ani rodziny, ani nie pracowałem w Kamerunie” – odpowiedział ze spokojem Kabanda. „Po prostu oni grają bardzo dobrze w piłkę, są z Afryki – tak jak ja – dlatego jestem z nich dumny i noszę ich koszulkę”.
„Nie mogę tego zrozumieć, serio” – zaperzyła się Argentynka. „Gdybyś wyszedł na ulice Buenos Aires w koszulce innej południowoamerykańskiej drużyny – a nie daj Boże Brazylii – miałbyś przechlapane. Nie rekomenduję noszenia koszulek Urugwaju, Boliwii, Kolumbii czy Wenezueli. Zasada jest prosta: w Argentynie chodzisz tylko w koszulce Argentyny.
Również na wyjeździe, również tutaj w Europie nie wyobrażam sobie, żebym mogła założyć na siebie inną koszulkę niż w biało-niebieskie pasy”, zakończyła swój wywód Argentynka.
Coś więcej niż nieporozumienie
Właśnie za takie wymiany zdań jestem najbardziej wdzięczny moim kolegom i koleżankom z całego świata. Często do nich dochodziło, różniliśmy się tam pięknie. Często również zastanawialiśmy się, do którego podejścia jest nam indywidualnie bliżej.
Kibicom na Górnym Śląsku najbliższe jest argentyńskie podejście. Pamiętam dobrze autobusową wyprawę do Zabrza, trasą przez Rudę Śląską, Chorzów i Bytom. Co kilka przystanków wjeżdżałem do innego kibicowsko świata – murale sławiły Gieksę, Ruch, Górnika, Polonię czy Piasta na zmianę. Biada tym, którzy przyjęliby tam afrykańskie postrzeganie futbolu.
Po finale mundialu, przed świętami Bożego Narodzenia, dość przewrotnie chciałbym wszystkim czytelnikom Ślązaga życzyć, żeby potrafili czasem założyć na siebie „kameruńską koszulkę” i być dumnymi ze Śląska i z Zagłębia. Z tego, co w regionie najlepsze.
Niech to będzie również wyzwanie noworoczne. Wyzwanie z tych absolutnie najtrudniejszych.