Dziś chciałem się z czytelnikami podzielić moimi wakacyjnymi odkryciami. Letnie miesiące to dla mnie czas wypełniony niesamowitymi wydarzeniami, z których większość odbyła się na… Śląsku. Bo to przecież moje ulubione miejsce na ziemi.
Zacznę jednak od wydarzenia, które się nie odbyło. Fest Festiwal, z którym przyznam, że od początku miałem trochę na pieńku. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego organizatorzy podeszli do mieszkańców aglomeracji (a zwłaszcza mieszkańców katowickiego Tysiąclecia) bez szacunku, nie podejmując z nimi żadnego dialogu przy organizacji poprzednich edycji festiwalu. Pisałem już o tym: Jarosław Gwizdak: Jakie są szanse pozwu zbiorowego przeciwko festiwalowi Fest? Takie jak z TYM podręcznikiem
Znów musze sięgnąć po przykład mojego ulubionego czeskiego Colours of Ostrava, który to festiwal od pierwszych, kameralnych edycji, organizowany jest w porozumieniu z mieszkańcami miasta i traktuje ich bardzo poważnie.
Jak się okazało, wspomniane nastawienie organizatorów „Festu” było ich sposobem działania. Lekceważyli kontrahentów i podwykonawców, pędząc za zyskiem stracili z pola widzenia to, co w letnich festiwalach najważniejsze: dobrą zabawę, bezpieczeństwo i moment radości, a przede wszystkim: zobowiązanie wobec uczestników wspólnej przygody.
Podsumowując: nie płakałem po Feście. Szkoda, że ta organizacyjna „wtopa” może też pogorszyć wizerunek naszego regionu.
Prawdziwe diamenty na bieżni
Na szczęście Park Śląski był w lecie miejscem innych, rewelacyjnych imprez. Stadion Śląski wreszcie należy do pierwszej ligi miejsc koncertowych i „eventowych”, pozostając także areną zmagań sportowców.
Nie byłem w Chorzowie na koncertach Andrea Bocelliego czy Sanah. Słyszałem, że bardzo się udały.
Poszedłem w lipcu na stadion zobaczyć na żywo to, co na stadionie wygląda najlepiej. Sport na żywo, w dodatku ten na absolutnie najwyższym światowym poziomie. Mityng Diamentowej Ligi w Chorzowie z trybun oglądało się doskonale. Rywalizacja miała wszystko co trzeba: dramaturgię, niespodzianki i sensację. Jak rakieta mknęła nasza Ewa Swoboda, wspaniale rywalizowali skoczkowie wzwyż (dwaj złoci medaliści igrzysk), każda z dyscyplin wzbudzała olbrzymi aplauz publiczności. Skoro mowa o widzach: oni również zasłużyli na diamenty. Publiczność, nawet bez pomocy wodzireja, wiedziała w jakim momencie sportowcy potrzebują ciszy, a kiedy może nastąpić wybuch radości. Stadion na moment zastygał, a po chwili eksplodował – a wszystko działo się w trzydziestopniowym upale. Brawo my, kibice!
Prawdziwe festiwale
Odwiedziłem również w sierpniową niedzielę OFF Festiwal. Tam, w przeciwieństwie do lekkoatletycznego mityngu, upału nie stwierdzono. Było zimno, deszczowo i błotniście – ale to przecież letni festiwal w Polsce. Najbardziej spodobali mi się na Offie Włosi z Calibro 35, muzyczni wyjadacze zabierający publikę w podróż bez trzymanki. Tradycyjnie liryczna i subtelna była Hania Rani, tradycyjnie porwał publiczność zaproszony w ostatniej chwili Franek Warzywa.
Znakomicie bawiłem się na festiwalu „Jazz Around” w katowickich NOSPR i MCK. Nie chcąc obrazić młodszych czytelników ani być posądzonym o ejdżyzm napiszę, że to świetny festiwal dla dorosłych. Jest wygodnie, deszcz nie pada – bo koncerty są w zamkniętych obiektach. Można rozsiąść się na leżaku, podejść do artystów i zamienić z nimi kilka słów. Zachwycił mnie wirtuozerią Cory Wong, rozkołysali Brooklyn Funk Essentials, w zadumę wprawił Benjamin Clementine. Słuchając Mononeona miałem wrażenie, że na Koszutce (bo koncert był w MCKu) objawiło się wcielenie Prince’a. To był znakomity festiwal.
Dwa serca, dwa kraje
Na koniec zostawiam najpiękniejsze dla mnie wydarzenie tego lata. Niedaleko od Katowic, nadal na Śląsku, początkiem września dzieje się magia. W Cieszynie zachwyciła mnie (już czwarta edycja) Yass Festivalu. W założeniu organizatorów to kameralna impreza, niespiesznie kołysząca i bawiąca. Nie mogę się nie zgodzić. W Cieszynie udało się w tym roku wszystko – muzyka, pogoda, nastrój uczestników.
Festiwal zorganizowany jest w przestrzeni cieszyńskiego browaru. Przemysłowe obiekty są elementem pięknego spektaklu, zupełnie jak na wspomnianym już Colours of Ostrava. Scenografia festiwalu jest bajkowa. Festiwal trwa dwa dni, sceny są trzy – nie trzeba się nigdzie spieszyć, a drugiego dnia wśród fanów poznaje się już sporo ludzi.
Uczestnicząc w Yassie można – jak ja – nocować w Czechach, co dodaje uroku całemu przedsięwzięciu i czyni imprezę transgraniczną. Czy jest w Polsce inny taki festiwal? Nie mam pojęcia. Wiem, że do Cieszyna na pewno wrócę, nie tylko na kolejny Yass.
Czy już się państwu należycie wytłumaczyłem, dlaczego nie płakałem po Feście?