Dostępne miejsca na widowni stadionu im. Artemio Franchiego ograniczono, bilet mogłem kupić tylko osobiście. W kolejce do wejścia spędziłem 30 minut, naliczyłem 8 różnych kontroli. Już wiem, co znaczy włoski strajk, zwłaszcza obserwując Włochów w pracy.
Skoro o akcji mowa – pierwszy mecz, który widziałem na żywo – Fiorentina grała z Lazio. Zapamiętam dobrze datę, 5 lutego 2022 r. Do przerwy było to jeszcze w miarę wyrównane spotkanie. Ciro Immobile w błękitnej koszulce biegał całkiem niedaleko mnie, na stadionie było coraz zimniej, a kibice dopingowali swoją drużynę zza staranie założonych maseczek.
Koszmar
kibica zaczął się w drugiej połowie. W skrócie: trzy bramki
gości (w tym jedna samobójcza, i to reprezentanta Italii Cristiano
Biraghiego), czerwona kartka dla jednego z moich ulubionych piłkarzy
gospodarzy – Urugwajczyka Lucasa Torreiry, z przeszłością m.in.
w Arsenalu i Atletico Madryt. Viola, mimo obecności na boisku w
ostatnim kwadransie szpilu
Krzysztofa Piątka, nie zdołała zdobyć żadnej bramki.
Gieksa jak Pfizer
Wracając ze stadionu rozmyślałem o swoim kibicowskim przeznaczeniu – wydawało mi się, że Gieksa zadziałała na mnie jak szczepionka Pfizera, jeśli chodzi o piłkarskie rozczarowania. Z jej najnowszej historii wciąż pamiętam ostatni mecz w sezonie 2018/2019, kiedy po bramce bramkarza (!) Bytovii w 95 minucie meczu Katowice straciły drużynę w II polskiej lidze (zwanej dla niepoznaki pierwszą). Widziałem to na własne oczy.
Myślałem więc, że jestem odporny na przegrane „mojej” drużyny, ale inauguracja przygody z Violą bardzo mnie zmartwiła. Jednak po lutowej klęsce Fiorentina zaczęła grać lepiej. Bardzo ważny był awans do półfinału Pucharu Włoch po wyjazdowym zwycięstwie z Atalantą w Bergamo, raptem 5 dni po rzymskim laniu.
Kolejne mecze ligowe, które na żywo widziałem: z Atalantą, Weroną, Bolonią i Empoli układały się po myśli gospodarzy. Nie przegrali żadnego z nich, remisując jedynie z Weroną. Gdy już szóste miejsce w lidze – gwarantujące grę w upragnionych europejskich pucharach po wieloletniej przerwie – wydawało się pewne, końcem kwietnia widziałem kolejne lanie u siebie. Fatalne 0:4 z Udinese. I zaczęły się komplikacje.
Sezon skończył się jednak
happy endem – Fiorentina pokonała u siebie na koniec sezonu
Juventus (najbardziej nielubiany klub we Florencji), a Atalanta nie
zdobyła nawet punktu. Czołówki gazet sportowych ogłosiły „powrót
do Europy” – w przyszłym sezonie będzie to Puchar Konferencji.
O… Curva
Nie da się w opowieści o klubie pominąć jego kibiców. We Florencji „Viola” jest wszechobecna. Logo klubu jest na taksówkach, autobusach i w co drugiej sklepowej witrynie. Ostatnią jego zmianę ogłaszał wielki banner na Piazza dela Republica.
W internecie trwa właśnie plebiscyt na nową koszulkę meczową – w konkursie dla kibiców wyłoniono 6 kandydatek ich autorstwa. Nie tylko w poniedziałek po ligowej kolejce rozmowę zaczyna się od omówienia meczu. Trwa to do środy, od czwartku dyskutuje się o nadchodzącym meczu.
Atmosfera na stadionie jest niepodrabialna, Curva Fiesole gromadząca najwierniejszych fanów dopinguje piłkarzy przez pełne 90 minut. Dawny hit Gali „Freed From Desire” w wykonaniu fioletowych tłumów długo nie chciał mnie opuścić, nuciłem go ponad miesiąc.
Chciałbym, żebyśmy w Katowicach doczekali się podobnej jakości piłkarskich widowisk, a nie tylko nowego stadionu. We Florencji (tak przy okazji) stadion będzie remontowany. Ale o tym napiszę kiedy indziej.
Póki co uśmiecham się i krzyczę: Forza Viola!