Jakby było mi mało podróży w tym roku, o północy w niedzielę zacząłem kolejny wyjazd. Jak za dawniejszych czasów ruszyłem nocnym pociągiem. Tym razem do Pragi. W dodatku w wagonie sypialnym. Tak wynikało z przesłanego mi przez organizatorów konferencji biletu.
Z Placu Oddziałów Młodzieży Powstańczej w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku odjeżdżałem pociągami na Mazury lub obozy harcerskie nad morzem czy na Kaszubach. Pociągi, a zwłaszcza ich „obłożenie” zawsze było wielką niewiadomą. Z reguły nie wiadomo było, czy w ogóle uda się do nich wejść.
Pamiętam wsiadanie przez okno do tych, które jechały z innej stacji – na przykład taka „Pogoria” z Raciborza na Mazury, z reguły już w Katowicach pełna pasażerów, a tu czekał pełen peron żeglarzy. Pociągi nad morze były równie oblegane, zdarzało mi się dojechać do Gdańska korzystając z miejsca VIP – na korytarzowym krzesełku. Z tego co słyszałem, takie przygody wciąż mogą się zdarzyć.
Czekając na spóźniony niestety pociąg do Pragi, miałem okazję pospacerować po dworcu w Katowicach w środku nocy. Wrażenia mnie przygnębiły.
Gdzie ta poczekalnia?
Zacznijmy od sukcesów – schody ruchome działają. Kilka lat wystarczyło zarządzającym dworcem, aby je naprawić. Udało się to w końcu, w tempie Pendolino.
Wciąż jednak pamiętam naszego „brutala z kielichami” (swoją drogą, ustawa o wychowaniu w trzeźwości do nazewnictwa starego dworca jakoś się nie przyjęła), zwłaszcza niższy poziom przy wejściach na perony. Czego tam nie było? Samych sklepów z płytami i kasetami pamiętam chyba trzy, księgarnię i sklep z komiksami.
W budynku dworca była też z prawdziwego zdarzenia poczekalnia, cieszący się złą sławą salon gier, sprzedawano tam nawet samochody… A może to tylko mi się wydawało?
Ten dworzec był symbolem zmian Katowic na przełomie wieków; miejscem, do którego mam po prostu sentyment. Z niego jechało się ku przygodzie.
Może właśnie tu jest pies pogrzebany – z nowego dworca głównie dojeżdżam do pracy, wyjeżdżam służbowo, nie przyciąga mnie zapowiedzią przygody. Może się po prostu postarzałem?
Ale dlaczego jeszcze smuci mnie obecny dworzec? Przede wszystkim dlatego, że trochę już w nim powierzchni czekających na nowego najemcę. Odbieram to jak zapowiedź nadchodzącego kryzysu.
W budynku wciąż nie ma prawdziwej poczekalni – nie są nią ustawione w głównej hali krzesełka i ławeczki. Brakuje miejsc, gdzie można na przykład naładować telefon, a poidełka na peronach nie działają (zapewne wyłączone już na zimę, albo nie włączone po pandemii).
Na dworcu widać też, czym żyli katowiczanie w ostatnich miesiącach – pomieszczenia opisane po ukraińsku są świadectwem niesamowitego zaangażowania mieszkańców w pomoc uchodźcom z ogarniętej rosyjską agresją Ukrainy. Znak czasów. Straszne wspomnienie.
Ale najbardziej irytuje mnie na tym dworcu (podobnie jak na jego poprzedniku), że nie jest stacją czołową. Po prostu. Stacją czołową są między innymi dworce kolejowe we Florencji, główny w Mediolanie czy Londyn Waterloo, ale też Suwałki.
Ze stacji czołowej pociągi wyjeżdżają tylko w jedną stronę. Jest wygodna dla pasażerów, nie wymaga przejść podziemnych na perony.
Usłyszę zaraz, że to niemożliwe. Nie szkodzi, jestem realistą: mało to w Katowicach absurdalnych inwestycji? A ta byłaby dla ludzi. Dla pasażerów.
No dobra, żartowałem.
Może Cię zainteresować: