Gdy już ucichł aplauz i owacja spowodowana roczkiem „Ślązaga” (dla mnie tym bardziej miły, bo nie ominąłem ani jednego felietonowego tygodnia w tym okresie), na Koszutkę wreszcie zawitała wiosna.
Miałem i mam dość szarych dni, niewidocznego słońca i przejmującego zimna. Może dlatego, że podobny czas w 2022 r. mogłem spędzić pod toskańskim niebem, o czym już pisałem (jakieś 50 felietonów temu).
W poniedziałek, trzynastego marca 2023 r. przed południem, nad Koszutką zaświeciło słońce. Wyjąłem z garażu mój rower, na którym nie jeździłem od ponad roku.
Postanowiłem z okolic kościoła Oblatów przejechać na Plac Miarki. Udało mi się dojechać cało i zdrowo, mimo że katowickie ścieżki rowerowe urywają się tak często jak wątki w kiepskim serialu.
Z Chropaczowa do Chebzia na kole żech nie gnał
Początek trasy był idealny. Najfajniej zjeżdża się ścieżką równoległą do ulicy Stęślickiego. Do czasu oczywiście – na wysokości „Aszy” wciąż trwają prace związane z przebudową sieci wodociągowej. Ale dzięki temu jest kawalątek wertepów, błota i kałuże – można poczuć się trochę jak na trasie przełajowej.
Porządna ścieżka rowerowa za chwilę wraca i prowadzi aż pod Rondo. Wreszcie otwarto (po niemal roku prac!) zjazd rowerowy od strony „Niebieskich Bloków”. To chyba najwygodniejszy zjazd w mieście – łagodny i dobrze wyprofilowany.
Chciałoby się powtórzyć za bohaterami „Misia”, że tym zjazdem otwieramy oczy niedowiarkom. Otwieramy je zwłaszcza na genialną (nie tylko katowicką) metodę walki z problemami. Znakomicie walczymy z tymi problemami, które stworzyliśmy sami.
Problem braku zjazdu stworzono w momencie budowy nowego układu komunikacyjnego. Pozostałe trzy wjazdy „pod Rondo” pozwalały poprowadzić nimi rower, a odważnym – na rowerze się tam poruszać.
Nie chodzi zresztą jedynie o cyklistów – myślę, że osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich czy rodzice z dziećmi zdecydowanie wolą używać podjazdów niż wynalazków typu szyny na schodach czy czasem działająca winda.
Zjazd pod Rondo od zachodniej Koszutki już jest i działa. I bardzo dobrze. Jadąc rowerem dalej, znów trafiłem na kilka charakterystycznych, katowickich zjawisk.
Może Cię zainteresować:
Jarosław Gwizdak: Mordobicie w Spodku? Chcę mieszkać w Katowicach, a nie w Patowicach
Najbardziej nie lubię odcinka trasy przy hotelu „Katowice”, zwłaszcza na wysokości przystanku autobusowego. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym nie musiał lawirować między pieszymi, którzy regularnie przekraczają ścieżkę rowerową.
Potem wjeżdżam rowerem na rynek, gdzie wszelkie trasy po prostu znikają. Odnajduję je na ulicy Pocztowej – wjeżdżając pod wiadukt kolejowy. Przy kinoteatrze Rialto są rowerowe stojaki oraz przerwa w trasie. Na szczęście wraca ona już na ulicy Kochanowskiego. Podjazd prowadzi bezpośrednio na Plac Miarki.
Udało mi się dojechać i przejechać raptem kilka kilometrów po centrum mojego miasta. Postęp w infrastrukturze rowerowej jest oczywiście widoczny, ale dla osób spoza Katowic niektóre rozwiązania mogą być jednak zdumiewające. I wcale nie mam na myśli słynnego Duńczyka, a przeciętnego polskiego rowerzystę.
Idzie wiosna (mam nadzieję), ludzie wsiadają na rowery. Najwyższy czas pochylić się z troską nad katowicką infrastrukturą rowerową. Najlepszy punkt widzenia? Siodełko roweru.