Mieszkamy w niewielkiej odległości od florenckiej katedry. Takie położenie ma oczywiście swoje dobre i gorsze strony. Te dobre to bliskość wszystkich najważniejszych zabytków i galerii, które niemal codziennie mijam spacerkiem. Dobre, ale i czasami męczące jest życie w pełnym kawiarni, restauracji i pubów miejscu – często rozbawione towarzystwo kończy biesiady równo ze świtem, a czasem balangi się nie kończą.
Z nadejściem wiosny zrobiło się w naszej okolicy głośniej, tłumniej i… drożej. Turyści zaczynają zadeptywać florenckie chodniki, sam łapię się na tym, że zaczynają mi przeszkadzać. Bo poczułem się tu już trochę bardziej „lokalsem”.
Wróćmy
do braku auta: mogę śmiało stwierdzić, że to żaden problem.
Przede wszystkim magiczne 10 tysięcy kroków „pęka” codziennie
ze sporą nadwyżką. Nigdzie przecież nie podjadę samochodem,
wiadomo.
Rajdowcy w autobusach
Florencki transport publiczny to temat na kilka felietonów. Będę się streszczał. Najlepszym środkiem transportu jest nowoczesny tramwaj, przypominający logiką metro. Póki co kursują dwie linie, przecinające się przy głównym dworcu i obsługujące między innymi florenckie lotnisko (w 20 minut z dworca kolejowego!) oraz odległy od centrum dworzec autobusów międzymiastowych i międzynarodowych.
Tramwaj jest szybki, wygodny i ma to, czego nauczyli mnie specjaliści od transportu. Najprostszej i najkrótszej odpowiedzi na pytanie „co wozi ludzi” brzmiącej: rozkład jazdy.
W przypadku tramwaju, kursującego w godzinach szczytu co 4 minuty, ten środek transportu ma właśnie to „coś”.
Autobusy we Florencji różnią się za to diametralnie od tramwaju. Ich rozkłady nie cechują się żadną logiką. Co więcej, są właściwie niepotrzebne. Na autobus czeka się długo, a czasem jeszcze długo i nieskutecznie. Co dwa-trzy tygodnie kierowcy strajkują. Wcześniej nie strajkowali, ale gremialnie odbywali kwarantannę. Skutek: kursy wypadają z i tak wątpliwego rozkładu jazdy.
A kiedy autobus szczęśliwie zbliży się do przystanku, trzeba go własnoręcznie zatrzymać. Tutaj macha się na autobusy, bo wiele przystanków poza głównymi jest „na żądanie”. A gdy uda się wsiąść, trzeba czym prędzej usiąść lub mocno się czegoś złapać. Jednocześnie nie można stracić czujności – w autobusach pojawiają się kieszonkowcy.
Zdarza się również, że autobus przyjedzie na przystanek wcześniej niż w rozkładzie i wcześniej z niego odjedzie. Ruszy z piskiem opon i tak będzie jechać. Bo kierowcy autobusów to według mnie niespełnieni rajdowcy. Szybko, agresywnie i z pieśnią przekleństw na ustach. Do przodu!
Ostatnio kierowca oglądał na
ekranie komórki mecz, bo Fiorentina grała w tej kolejce Serie A na
wyjeździe. Oglądałem z nim, wierząc w zdolność koncentracji i
nie przestając mocno się trzymać. Informacyjnie – 90 minutowy
bilet na komunikację miejską kosztuje 1,5 euro.
Szkoła, zakupy, kultura
Na autobusy nie mam co liczyć. Tramwaj nie wjeżdża do centrum, w którym mieszkamy. Dlatego spacerujemy – ja z córką do naszych, na szczęście nieodległych, szkół.
Zakupy, które są tutaj czystą przyjemnością, znosimy ze sklepików „na dole”, supermarketu oraz targu z całą feerią kolorów warzyw i owoców.
W
zasięgu „rzutu beretem” są parki, teatry, biblioteki i galerie.
Na stadion „Violi” idę pół godziny spacerem. Trattorii, osterii,
restauracji i pubów nie zliczę, tym bardziej że co chwilę
otwierają się nowe.
Słodkie miejskie życie? Owszem. I to na piechotę!