Twierdzi jednak redaktor Nowak, że nie ma się z czego cieszyć. Że kluski śląskie, takaż kiełbasa czy nasz śląski łobiod to nie są marki same w sobie. Że (to już moja interpretacja) śląska dupowatość nie pozwoliła nam wypracować prawdziwych śląskich marek. Przy okazji, czy właśnie „śląska dupowatość” nie stała się swego rodzaju znakiem firmowym? Takim, do którego niestety zaczynamy się przyzwyczajać?
No cóż. Nie wypracowaliśmy skutecznej śląskiej marki. Nie mamy czym się chwalić. Na pewno? Ja mam wątpliwości. Chyba nie jest tak źle.
Żur, oblaty i kultura
Sporo moich znajomych spoza regionu (i ze świata) już wie, że u nas je się żur, nie żaden żurek. Że mamy swoje maszkety – szkloki, kołocze, czy oblaty. Że u nas smakują najlepiej. Wiedzą, że Spodek stoi tylko u nas, że jak słuchać bluesa czy metalu, to w Kato.
Wrócę do czasu, który obudził we mnie nadzieję, że Katowice są fajnym miastem z ogromnym potencjałem. Jednym z przełomów w najnowszej historii Katowic był dla mnie udział w wyścigu z innymi polskimi miastami o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
Ostatecznie stolicą na 2016 r. został Wrocław. Zgłoszenie Katowic i cały pomysł, żeby promować je jako „Miasto Ogrodów” wyglądało na pierwszy rzut oka na coś zupełnie niemożliwego.
Okazało się, że idea zgromadziła mnóstwo energii, pomysłowości i wydarzeń. Branża kreatywna Katowic naprawdę kreowała nową jakość. Koncerty, wystawy i nieoczywiste imprezy. Dla jednych hipsterka, dla innych nowy początek. Przyznam, że z perspektywy czasu oceniam ten okres znacznie lepiej, niż wtedy. Każdy ma prawo do zmiany zdania.
Wiążę w swojej pamięci „karnawał ESK” z powstaniem wielu śląskich marek, gadżetów i przedmiotów – czasami zbędnych, lecz w większości innowacyjnych i opowiadających Katowice na nowo. Wcześniej, w 2014 r. opisywała je też Zofia Oslislo-Piekarska w swojej książce „Nowi Ślązacy – miasto/design/tożsamość”.
Myślałem, że śląska marka, zwłaszcza opowiadana na nowo, staje się właśnie brandem na miarę garniturów z Bytomia.
„A kultura tu podobno jest, świadczy o tym nasza Strefa Kultury”
Nie stały się (jeszcze, w sumie trudno się dziwić) brandami miejsca tak opisane: „To jest odcięte od miasta, ale jak Pan tam pójdzie, to paradoksalnie okazuje się̨, że to cholerstwo działa. Tam jest fenomenalny teren zielony, dzieciaki to uwielbiają̨ i tam często przychodzą. Są fajne ławki, ludzie przychodzą̨ z kocykami. Tam ludzie przychodzą spędzać́ wolny czas”.
Poznają państwo? Strefa Kultury w pełnej krasie. Wypada się tylko podpisać pod głosem anonimowego katowiczanina cytowanym w opracowaniu „Efekt ESK – jak konkurs na Europejską Stolicę Kultury zmienił polskie miasta” (wyd. Nomos, Kraków 2017, s. 190).
Od pierwszego karnawału ESK minęła już prawie dekada. Mam nadzieję, że wszyscy zainteresowani wyciągnęli już wnioski i zgłaszając do tytułu w 2029 r. nie tylko Katowice, ale i całość Metropolii (już na samym początku jest ryzykownie, a jak!), pomyślą o wszystkim. A zwłaszcza o tym, żeby – niezależnie od wyniku – wznieść brand śląskiej kultury ponad żur i kołocz.