Nie wiedziałem, że w pewnym momencie koncertu tytułowy „most do Babilonu” rozłoży się nad głowami naszej części widowni, a Stonesi przemaszerują po nim na maleńką scenę w środku murawy Śląskiego.
Tak było w 1998 r., kiedy pomidory krajowe ze szklarni kosztowały 3,7 zł za kilogram, a koperek – 60 groszy za pęczek. Ponoć było wtedy bardzo drogo.
Na Śląskim, w cenie biletu zagrał również nasz Dżem, wtedy z Jackiem Dewódzkim na wokalu. To był czas, gdy następca Riedla wiódł zespół w stronę brzmień Aerosmith czy Black Crowes, więc suport Stonesów był całkiem… hardrockowy.
Do pięciu razy sztuka
Nie ukrywam, że chorzowski show Stonesów, rozpoczęty od „(I can’t get no) Satisfaction” porwał mnie i utkwił bardzo mocno w koncertowej pamięci. Zostałem fanem. Po Chorzowie widziałem kolejny ich koncert w Pradze – z olbrzymią burzą z piorunami wyglądającymi jak fajerwerki.
Stonesi grali w czeskiej stolicy wielokrotnie, ale koncert w lecie 2003 r. poprzedziły urodziny Micka – według fanów połączone z porządnym przyjęciem w brytyjskiej ambasadzie. A zespół na scenie zapowiadał sam Vaclav Havel. Wtedy mocno zazdrościłem naszym sąsiadom takiego prezydenta.
W Pradze „Satisfaction” było ostatnim, zagranym na bis kawałkiem. Podobnie jak w czerwcu 2014 r. w Tel Avivie. Było gorąco, było daleko do centrum miasta, wiał ciepły wiatr a Mick przemawiał po hebrajsku. Akurat kilka tygodni wcześniej jedna z tanich linii lotniczych uruchomiła bezpośrednie loty z Pyrzowic do izraelskiej metropolii. Nie dało się tam nie polecieć.
Ostatni
raz (jak zakładałem), widziałem Stonesów w 2017 r. w Austrii. Na
torze Formuły 1 w Silbergu i w jego okolicach spadła rekordowa
ilość wody. Fani brodzili w marasie
po kostki, co nie przeszkadzało im śpiewać, pić hektolitrów piwa
i zagryzać je wurstem.
Było prawie jak w
domu, mimo że z parkingu trzeba było wyjeżdżać półtorej
godziny.
Covid, San Siro i niezniszczalny Mick
Koncertowo i nie tylko, ostatnie dwa lata to czas wielkiej posuchy. Obawiałem się, że koncerty nie wrócą w dotychczasowym kształcie, że będą odbywać się zdalnie albo w jakiś cyfrowy sposób.
W dodatku w sierpniu 2021 r. zmarł Charlie Watts. „Człowiek – metronom”, obecny w kapeli niemal od jej początku, czyli od 1963 r. Czy taki zespół, obecny w show-biznesie od prawie 60 (!) lat jeszcze się podniesie? Czy uda się Stonesom wrócić na stadiony?
Udało się! We wtorek w Mediolanie, na San Siro zagrali jak za dawnych lat. Poprzednie koncerty zostały przełożone, bo Mick początkiem czerwca zapadł na Covid. Do ostatniej chwili nie było pewne, czy uda się zagrać w Lombardii. Ten koncert zaczął się wspomnieniem Charliego, na telebimach pokazano jego koncertowe i studyjne wyczyny. A potem, grany przez Wattsa rytm z taśmy przerodził się w pierwsze takty „Street Fighting Man”. Maszyna ruszyła.
Jagger zasuwał po sporej scenie San Siro jak najszybszy skrzydłowy AC Milan. Jeśli tak wygląda prawie osiemdziesięcioletni ozdrowieniec, to znaczy że szczepionki na pewno działają.
Poruszyło mnie wykonanie pandemicznego przeboju Stonesów „Living in a Ghost Town”, swoją drogą to jeden z nielicznych nowych kawałków zespołu. Skoro mowa o duchach – suportujący Stonesów zespół Ghost Hounds polubią nie tylko śląscy wyznawcy bluesa. Polecam.
"O jeden strzał"
Wiele było też innych wzruszających momentów – dedykowane Charliemu „Dead Flowers” wzbudzające ekstazę publiczności „Start me up”, czy liryczne jak zawsze „Wild Horses”. No i bujające dziesiątkami tysięcy słuchaczy „Miss You” z niesamowitym solo basowym Daryla Jonesa.
A że przerwy między utworami były czasem dłuższe, niż wymagała tego zmiana instrumentów? Że wstępy do piosenek trwały czasem i dwie minuty, żeby rekonwalescent złapał oddech? Mnie to zupełnie nie przeszkadzało.
I jeszcze jedno – wyszedłem z tego koncertu podczas bisów. Wyszedłem, słysząc „Gimme Shelter”, bo liryczna pieśń o dawaniu schronienia mocno złapała mnie za serce i gardło. A zwłaszcza teraz, gdy od 24 lutego 2022 r. dajemy schronienie na niespotykaną skalę. A wojna jest naprawdę „oddalona o jeden strzał”. („War, children. It's just a shot away”)
Dlatego też mojego piątego „Satisfaction” wysłuchałem z monumentalnych schodów San Siro. Dla mnie ten koncert jeszcze trwa. Nie chcę, żeby się skończył.