Są na świecie zespoły słynące z jednego hitu, grzejące się przez całe artystyczne życie w jego blasku. Wszyscy zapewne znamy brytyjską formację Toploader, prawda? No właśnie. A teraz proponuję zanucić sobie „Dancing in the Moonlight” i od razu się przypomni.
Zespół Toploader miałem okazję zobaczyć i usłyszeć w Tbilisi. Grali tam w ramach swojego „European Tour” (Baku, Tbilisi i Erewań). Jak na formację jednego przeboju przystało, posiłkowali się podczas koncertu coverami. Zabrzmiało między innymi „Whole of the Moon” z repertuaru Waterboys i „That’s All” Genesis.
Jakoś mocno we mnie utkwiły słowa tego ostatniego. Bo to utwór o rozstaniu, o trudnej miłości, o różnicach w postrzeganiu świata. Zdarzyło się również tak, że dwa dni po koncercie, gdy nuciłem sobie w Gruzji refren „That’s All” dowiedziałem się o nagłej śmierci mojego ojca. To było prawdziwe „that’s all”. Moje własne.
„Mówisz, że jest dzień, ja mówię, że to noc”
Po powrocie do Katowic, jesienią 2022 r. dowiedziałem się, że w lutym 2023 r. w moim mieście (ogrodów) wystąpi Ray Wilson. Facet, który ćwierć wieku temu zastąpił w Genesis Phila Collinsa, a potem ponownie ustąpił mu miejsca.
Ray Wilson był najpierw wokalistą formacji Stiltskin, która nagrała więcej niż jeden przebój, a od rozstania z Genesis w 1999 r. realizuje się w karierze solowej. Koncertuje, nagrywa płyty, mieszka w… Polsce.
Nawet fanowski internetowy serwis poświęcony grupie Genesis przyznaje, że wokalnie Wilson jest bardziej zbliżony do Petera Gabriela, a nie piosenkarza Phila Collinsa. Zgadzam się. Ponieważ Petera Gabriela uwielbiam, Genesis szanuję, a Raya Wilsona lubię, wybrałem się na koncert.
W dniu koncertu martwiłem się tylko o jedno. O to, jak zareaguję słysząc „That’s All”, regularnie obecne w koncertowym repertuarze szkockiego wokalisty. Na szczęście zabrzmiało jako drugi utwór wieczoru, gdy zespół oraz publiczność dopiero się zapoznawali. Wysłuchałem i czekałem na więcej.
Może Cię zainteresować:
Jarosław Gwizdak: Śląska pamięć w erze Netflixa, czyli turbo-diesel patriotyzmu
Szkocka… whisky i konferansjerka
Było na co czekać. Muzyka z solowych płyt Raya, hitów Genesis czy jego poprzedniej formacji brzmiała w Mieście Ogrodów naprawdę dobrze. W dodatku wokalista, znany z ironicznej konferansjerki i tym razem stanął na wysokości zadania. I oczywiście były śląskie akcenty.
„To mój pierwszy show w tym roku, bardzo się cieszę, że zaczynam od Katowic”, powiedział. Podobnie było ćwierć wieku temu. 31 stycznia 1998 r. na Koszutce, w Spodku zagrało pierwszy teraz w Polsce Genesis. Oczywiście z Rayem na wokalu.
„Pamiętam Katowice i pamiętam Bytom. Moja dziewczyna tańczyła przez rok na Rozbarku” – mówił. „Odwiedzałem ją wtedy, korzystając z usług TLK (Tanich Linii Kolejowych). To chyba jedyna taka linia kolejowa na świecie. Gdy kupujesz bilet, to kasjer powinien ci zapłacić za to, że nią jedziesz” – opowiadał Wilson.
„No to teraz, dla ludzi z Bytomia, zagramy następny kawałek” – uprzedził frontman. I usłyszeliśmy „In The Air Tonight”. Zagrali jeszcze między innymi „Follow You, Follow Me”, „Solsbury Hill” czy ku pewnemu zaskoczeniu publiczności „Knockin’ On Heaven’s Door” na bis.
Występ Raya Wilsona z zespołem nie był na szczęście kolejnym rockowym kotletem, odgrzewanym na zjełczałym tłuszczu. Nie było to coś na kształt zespołów w rodzaju „tribute bandów” jak rumuńskie Pink Floyd czy kirgiskie Deep Purple. Poza utworami Genesis był w nim przecież, a może przede wszystkim, Wilson. W bardzo rozsądnej proporcji.
Szkot zostawił na scenie kawał serducha, przekazał sporo energii i publiczność wychodziła z prawie dwugodzinnego show uśmiechnięta. O to chodziło.
Na koniec ostatni cytat z Wilsona. „Jeśli słuchasz muzyki, nigdy nie jesteś samotny” – powiedział w pewnym momencie. Ma rację. That’s all.
Może Cię zainteresować: