Jak już kiedyś pisałem, bywam ostatnio dość często w Ustroniu. Beskidzki kierunek nie tylko dla mnie jest wyjazdową „opcją domyślną”. W poniedziałek 1 maja br. pod Czantorię zjechały tysiące spragnionych beskidzkich widoków weekendowiczów.
Świeciło słońce, w końcu było cieplej niż podczas ostatnich miesięcy. Idealne warunki, żeby pochodzić po górskich szlakach i ustrońskich deptakach. Turyści przyjeżdżali nie tylko samochodami. Z pociągów zatrzymujących się w Ustroniu Polanie wysiadały dziesiątki podróżnych.
Zapełniły się ustrońskie restauracje i kawiarnie. W tych najpopularniejszych trzeba było czekać nawet pół godziny na stolik. W końcu dla branży turystycznej zaświeciło słońce.
Gdy zobaczyłem tłumy rodaków wypełniające Ustroń postanowiłem wybrać inny kierunek. Zupełnie niedaleko są jeszcze dwa kraje Unii Europejskiej, które były kiedyś jednością. Rozwiązanie tej łatwej zagadki jest oczywiste – Czechy i Słowacja.
Najpierw Czechy
Z drogi łączącej Ustroń i Cieszyn warto skręcić w lewo na przejście graniczne w Lesznej Górnej. Malownicza droga wije się między drzewami, co chwilę – przy dobrej widoczności – widać góry. Kilka kilometrów od przejścia granicznego zaczyna się Trzyniec. Miasto nieszczególnej urody, ale chyba bliskie sercom Ślązaków. Powód jest oczywisty. W Trzyńcu ma swoją siedzibę klub mistrza Czech w hokeju na lodzie.
HC Ocelari Trinec niemal przed chwilą (w piątek 28 kwietnia) po raz drugi z rzędu obronili mistrzowski tytuł. Werk Arena pękała w szwach, sprzedano wszystkie 5400 biletów.
Słyszałem tu i ówdzie, że trzynieckich hokeistów nie lubią całe Czechy. Na pewno z zazdrości, że klub który niecałe 30 lat gra w czeskiej ekstralidze, tak ją ostatnio zdominował.
Minąwszy hokejową świątynię (troszkę podobną do Spodka), warto kierować się do Jabłonkowa i dalej w dolinę potoku Łomna. Najlepiej zostawić samochód na jednym z parkingów i po prostu ruszyć spacerem (albo rowerem) przed siebie.
Ta okolica to dla mnie esencja czeskiego stylu życia. Wszystko tu toczy się niespiesznie, Czesi spędzają wolny czas w swoich chałupach. Nikt nikomu nie przeszkadza, nikt nie hałasuje, nawet piwo pite jest z pewnym nabożeństwem. Klimat jak z serialu „Pod jednym dachem”.
Później Słowacja
A jeśli Czechy to dla nas za mało, można w pół godziny znaleźć się na Słowacji. Budynek na przejściu granicznym Mosty u Jablunkova/Svrčinovec przypomina o dawnych czasach, gdy na granicach trzeba było czekać w długiej kolejce.
Ale te czasy już minęły, dzięki członkostwu w Unii Europejskiej (tak, to już 19 lat) oraz układowi z Schengen o przekroczeniu wewnętrznych granic wspólnoty przypomina nam wyłącznie sieć komórkowa. Roaming w telefonie komórkowym wskazuje, że jesteśmy w innym europejskim kraju, gdybyśmy tego nie zauważyli.
Na Słowacji pierwszą miejscowością jest Cadča z interesującym budynkiem ratusza i muzeum kisuckim. Można tu też wpaść do restauracji na kluseczki z bryndzą, spróbować słowackiego wina, albo po prostu powłóczyć się po miejskich ulicach.
Z Cadčy w mniej niż godzinę można wrócić do Polski. I taką wielokulturowa, pozytywną część Europy mamy na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba nawet wyciągać dokumentów z kieszeni. Bardzo to lubię. Śląsk to przecież Europa, a Europa to Śląsk.