Niedawno awaryjnie lądował samolot z Prezydentem RP. Rządowe kolumny od lat pędzą po Warszawie i Polsce, tworząc często zagrożenie w ruchu. Zamiast narodowego programu poprawy bezpieczeństwa jako takiego mamy wiecznie żywy „tupolewizm”.
W swej bezbrzeżnej mądrości rząd postanowił, że właśnie 10 kwietnia mają zawyć syreny. Jakoś nie zorientował się, że alarmy słyszą od półtora miesiąca mieszkańcy miast położonych już 60 kilometrów od polskiej granicy. A gdy je usłyszą schodzą do piwnic, aby przeczekać i przede wszystkim ujść z życiem przed atakiem Rosjan.
Słyszałem
o ukraińskich dzieciach, które w przedszkolu przeraził wybuch
balonika. O tym, że rysują bomby i samoloty. Opowiadała mi znajoma
(nie, nie kuzyn wujka brata, który pracuje w urzędzie), że
ukraińska babusja na spacerze po Chorzowie słysząc samolot usiadła
na krawężniku i zakryła głowę dłońmi. Była przerażona.
Widać nas z zagranicy
Nawet z Florencji widać niesamowite poświęcenie Polaków, gościnność, szczodrość i solidarność. Odbieram takie sygnały codziennie. Jestem z tego niezmiernie dumny. Dobrze być Polakiem, a być Ślązakiem już najlepiej. Pamiętam, jak wiele mówiło się w polskiej szkole przełomu wieku o wojnie, o cierpieniu ludzi i bohaterstwie. Znając poglądy ministra Przemysława Czarnka, teraz z pewnością będzie się o tym mówiło jeszcze więcej.
Proponuję, żeby powiedzieć i mówić o jeszcze jednym. O wojennej traumie. O głodzie. O powracających koszmarach sennych. O tym, że zespól stresu pourazowego (PTSD) może tak samo dotknąć żołnierza, ofiarę wojny i relacjonującego te wydarzenia dziennikarza.
Właściwie niewiele, jeśli chodzi o decyzje polskich władz potrafi mnie zaskoczyć. Przyznam jednak, że upamiętnianie cierpienia rodzin i bliskich ofiar jednej katastrofy w sposób mogący pogłębić cierpienie innych jest pewnego rodzaju rekordem. Zapewne rekordem Europy. Polak przecież potrafi. Potrafi wszystko.
Moment
namysłu nad losem ludzi topiących śnieg, aby mieć wodę pitną;
ludzi, którzy w sekundzie są pozbawieni swojego dobytku naprawdę
zdziałałby cuda. Ale może liczę na zbyt wiele.
Samorządowcy mają swój rozum
Poza bohaterskim prezydentem Ukrainy, na symbole oporu tej strasznej wojny urastają prezydenci ukraińskich miast. Dwumetrowy Witalij Kliczko zamienił zmagania na ringu bokserskim na fotel mera Kijowa; mer Lwowa Andrij Sadowy, którego miałem okazję poznać, to najbardziej widoczni liderzy oporu i swoich społeczności.
Podobnie rosną prezydenci polskich miast i liderzy lokalnych społeczności. Jako pierwsi zorganizowali pomoc, miejsca noclegowe, koordynację pomocy – oczywiście z olbrzymim udziałem organizacji pozarządowych. Działali na lokalną skalę, znając potrzeby oraz ograniczenia podejmowali decyzję często w ułamkach sekund.
I nagle, w niedzielę rano gdzieniegdzie zabrzmiały syreny, gdzieniegdzie udało się ten niedorzeczny pomysł zablokować samorządowcom.
Głos musieli więc zabrać również niektórzy lokalni watażkowie partii z koalicji rządowej, jak minister doktor Michał Wójcik. Pan minister skrytykował prezydenta Katowic za odmowę włączenia syren. Pan minister, który kandydował do Sejmu z hasłem „minister od dzieci”. Ukraińskich również?