Włochy
to kraj, gdzie o historię dosłownie można się potknąć na każdym
kawałku bruku. Nie tylko dlatego, że kamienie florenckich ulic są
bardzo „wychodzone” (turystom polecam obuwie z grubą podeszwą)
ale i dlatego, że trudno znaleźć tu coś młodszego niż kilkaset
lat.
W dodatku, również we Włoszech jest już coraz więcej „kostek do potknięcia się” autorstwa Guntera Demniga. Niemiec jest artystą, który od 2015 r. wyposaża miasta niemal całej Europy w specjalne kostki bruku. Kamienie pamięci. Takie, o które można się potknąć.
Stolpersteine – dosłownie „kamienie do potykania się” mają upamiętniać żydowskich mieszkańców Europy. Specjalna kostka brukowa pokryta jest mosiężną tabliczką z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci dawnego sąsiada. Często zawiera jeszcze informację „zginął w Auschwitz” czy „została rozstrzelana”, „zaginął”.
O
te kamienie potykałem się w Niemczech, na Litwie czy w Holandii.
Ofiary niemieckiego narodowego socjalizmu niewiele ponad 80 lat temu
mieszkały na ulicach naszych miast.
Czy
pamięć o nich depczemy, jak również komentowano akcję Demniga?
A może właśnie dzięki tym kostkom ją kultywujemy? Nie mam
jednej, słusznej odpowiedzi.
We Włoszech jest więcej
Włosi uwielbiają przesadzać, mam wrażenie że tu wszystkiego jest za dużo. Przemowę trzeba uzupełnić gestykulacją, pyszne jedzenie doskonałą kawą i winem, a włoski film poza akcją ma pokazywać duszę bohatera i jego otoczenia.
We Włoszech poza kostkami bruku, żydowskich współmieszkańców upamiętnia się na wiele innych sposobów, czasem nieoczywistych. Na monumentalnym florenckim dworcu kolejowym specjalne znaczenie ma peron 16. Jest – jak wszystkie inne – peronem, z którego odjeżdżają pociągi. Ale nie tylko. Peron jest również pomnikiem.
Dworzec we Florencji jest tzw. stacją czołową, to znaczy że pociągi do niego wjeżdżają i zeń wyjeżdżają – jak z dworca w Lipsku, czy Zachodniego Wiednia. Nie ma przejść podziemnych, pasażerom jest wygodnie.
Tory zakończone są stalowymi barierami, żeby nikomu nie wpadło do głowy wjechać do hali dworca. Ale peron 16 ma jeszcze coś. Na końcu toru ustawiony jest olbrzymi głaz, w którego środek wbito potężny gwóźdź. Tablica głosi, że to pomnik w hołdzie setkom Żydów, którzy właśnie z tego peronu, w zaplombowanych wagonach wyjeżdżali do obozów śmierci.
W ten sposób radosna codzienność wyjazdów i podróży styka się ze wspomnieniem tego, co w historii przerażające. Można spotkać się z historią mimochodem. Przy okazji. Znaleźć sekundę na zadumę nad przeszłością.
A Śląsk zawsze polski
Piszę o tym wszystkim, spoglądając na relację z triumfalnych obchodów… Właściwie nie wiem dokładnie czego. Czy chodzi o przyłączenie Górnego Śląska do Polski, czy o to, żeby móc krzyczeć, że „Śląsk zawsze polski”, przecinając wstęgę zdumiewającego panteonu w podziemiach katedry?
Jak widzę, można mieć tylko jedną wersję historii. A najlepiej, żeby i kraj był jednolity. Można organizować specyficzne obchody, stawiać bramy i witać kwiatami wyzwolicieli. Można się upierać, że historia jest jedna i propagować tę jedynie słuszną.
Ale i ja się upieram, że warto też czytać Twardocha i Janoscha, że warto wybrać się do teatru na „Mianujom mnie Hanka”, że „Kajś” poza nagrodą Nike zasługuje po prostu na przeczytanie.
I że zamiast sadzić dęby pamięci, o historię Górnego Śląska musimy się nie raz jeszcze potknąć i czasem też potykać.