Komentatorzy tekstu okazali się łaskawi, z reguły dzieląc się swoimi (dobrymi) wspomnieniami z pobytu w Ustroniu.
Felieton o Ustroniu: Jarosław Gwizdak: Jak ferie, to kierunek może być tylko jeden. Oto najpiękniejszy kawałek Śląska
Jedynie natura nie sprzyjała mojemu feryjnemu dłuższemu weekendowi – śnieg mocno sypał cały piątek i kawałek soboty, a słońca pod Czantorią nie zobaczyłem do poniedziałku włącznie.
Czytając i przeglądając beskidzkie media, rozmawiając z mieszkańcami, kilkakrotnie natrafiłem na pojęcie „stelanizmu”. To nie jest błąd, mimo że podkreśla go edytor tekstu. Nie zrobiłem również literówki w słowie „stalinizm”, o nie!
„Stelanizm” pochodzi od powszechnego na Śląsku Cieszyńskim wyrażenia o byciu „stela”, czyli stąd. Ma jednak szerszy kontekst – czasami „osobom z zewnątrz jawić się może jako nieufność wobec przybyłych spoza regionu, hermetyczność, umiłowanie swojskości i tego, co jest «tu stela» niezależnie od tego, jaką to ma wartość czy walory” – jak w wywiadzie dla Gazety Codziennej opisywał to zjawisko etnograf i wykładowca dr Grzegorz Studnicki.
Co ciekawe, cały wywiad (a właściwie jedno pytanie) dotyczył kompleksów mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Stelanizm poza umiłowaniem swojskości może nieść za sobą także nieufność i zamknięcie na innych, obcych. Może hamować rozwój i postęp, przechodząc w konserwatyzm.
Śląsk Cieszyński jest jednak przepełniony odniesieniami do historycznego dziedzictwa, a sama jego stolica jest wciąż wielokulturowa. Nie ma to jak przekraczać graniczną Olzę jednym z mostów w zależności od tego, gdzie mamy ochotę wypić kawę czy zjeść obiad.
Dla mnie stelanizm, w rozsądnych dawkach, jest bardzo sympatycznym podejściem do małej ojczyzny. Zorientowałem się, że również ja – gdy chodzi o Koszutkę – jestem jego wyznawcą.
Zawsze wracam tam, gdzie jestem „stela”
Felieton nie wymaga chronologii, dlatego teraz opiszę to, co zobaczyłem na Koszutce przed wyjazdem w Beskidy.
19 stycznia 2022 r. odwiedziłem moją ukochaną koszutkowską budowlę. Tak, znowu byłem w Spodku. Spędziłem tam ładnych kilka godzin, oglądając prawie trzy pełne mecze turnieju o mistrzostwo świata szczypiornistów.
W turnieju rozgrywana była w końcu tak zwana „runda zasadnicza”. W grupie katowickiej nie było jednak reprezentacji Polski. Zapewne dlatego Spodek podczas żadnego z meczów nie wypełnił się nawet w połowie.
Grające w hali europejskie potęgi piłki ręcznej – Norwegia i Niemcy – mogą jednak pochwalić się sporym zainteresowaniem fanów, którzy za reprezentacjami przemierzają kawał świata. Niewielka, ale głośna była też ekipa kibiców z Holandii.
W Spodku widoczni byli nawet argentyńscy i serbscy fani, nie zauważyłem tylko nikogo, kto kibicowałby Katarczykom.
Kibice przeciwnych drużyn przyjaźnie mijali się w korytarzach Spodka, wznosili wspólnie śpiewy i toasty. Atmosfera na najwyższym poziomie, wiadomo – mistrzostwa świata.
Taki turniej, okazja do zabawy i dopingowania rywalizacji najlepszych to coś, co na Koszutce i w Katowicach powinno gościć jak najczęściej. Miastu tego potrzeba.
Warto być „stela” również na Koszutce, ale nie tylko. Warto po prostu gościć innych ludzi, inne kultury i inne spojrzenia. To nas przecież wzbogaca.
Może Cię zainteresować:
Jarosław Gwizdak: Spodek stracił swoją magię? Kiedyś wielkich sportowych wydarzeń było tu więcej
Może Cię zainteresować: