Czytam właśnie na jednym ze społecznościowych portali, że rozważane są kroki prawne przeciwko organizatorom festiwalu ze strony mieszkańców „Tauzena”. I tutaj zaczyna się problem.
W moim poprzednim życiu zawodowym zajmowałem się prawem, przez 18 lat byłem sędzią RP. Orzekałem w sprawach cywilnych, czyli najczęściej spotykanych przed polskimi sądami. W największym skrócie: ktoś komuś nie zapłacił, ktoś nie wywiązał się z umowy, ktoś domagał się zadośćuczynienia czy odszkodowania.
Pozwę was, zobaczycie!
Czytam, że mieszkańcy „rozważają pozew zbiorowy” przeciwko organizatorom. Obiecywałem sobie, że nie będę udzielał już porad prawnych (a zwłaszcza darmowych), ale tym razem nie mogę się powstrzymać.
Nie ma możliwości, żeby domagać się zadośćuczynienia (a więc finansowego naprawienia krzywdy) w tzw. postępowaniu grupowym (bo tak po polsku nazywa się konstrukcja „pozwu zbiorowego”). Ustawa, która takie postępowania wprowadziła do polskiego procesu, wprost wyłącza możliwość wystąpienia ze wspólnym żądaniem przez kilka czy kilkadziesiąt osób pokrzywdzonych. „To se ne da”, powiedziałby nawet czeski adwokat.
Na marginesie: podobnie zerowe są szanse wytoczenia w ten sposób sprawy autorowi głośnego ostatnio podręcznika przez np. grupę rodziców dzieci poczętych metodą „in vitro”. Niestety, tak skonstruowano przepisy. Bez ich zmiany nie da się w amerykańskim stylu pozwać i puścić z torbami autora bzdurnych zdań o dzieciach.
Ten, kto mami mieszkańców podobną zapowiedzią odnośnie do organizatorów festiwalu, jest po prostu hochsztaplerem. Proponuję to zapamiętać.
Nie gadamy, sądzimy się
Tak się jakoś w Polsce (i na Górnym Śląsku też) porobiło, że z każdą sporną sprawą trzeba prędzej czy później wylądować w sądzie. Sądy orzekały między innymi: czy można pić piwo nad Wisłą w Warszawie, czy kwota wolna od podatku jest naprawdę wolna – i w milionach innych spraw obywateli.
Cały czas wierzę, że nie z każdą sprawą należy iść do sądu. Warto – jak mówił jeden z klasyków – rozmawiać. Nie wiem, czy ktokolwiek rozmawiał z mieszkańcami Tysiąclecia. Nie wiem, czy organizator próbował dotrzeć do mieszkańców i zaproponować im na przykład karnety na festiwal w promocyjnej cenie. A może ktoś zaproponował wykorzystanie osiedla jako bazy noclegowej dla gości festiwalu. W ten sposób mieszkańcy mogliby uzyskać dodatkowy dochód.
W Niemczech i w Holandii nie tylko w imprezowych dzielnicach funkcjonują tzw. „nocni burmistrze”, władze Amsterdamu mocno podkreślają, że poza turystami holenderską stolicę zamieszkują lokalsi. W czerwcowe noce na ulicach Florencji spotykałem stewardów upominających hałaśliwych imprezowiczów.
Sposobów i możliwości jest wiele, trzeba po prostu chcieć. Na zakończenie: codziennie myję zęby facetowi, który ma uprawnienia mediatora, mieszka w Katowicach, a letnie festiwale uwielbia. Jestem do dyspozycji.