Wejście do ogniska muzycznego, w którym uczę się od lat, znajduje się od strony chlywikōw. To znaczy - znajdowało się. W tym roku chlywiki rozebrano. Ja z tymi chlywikami miałem bardzo szczególną więź. Przy tych chlywikach co sobotę o 7.50 piłem kawę z Żabki, czekając na nauczyciela muzyki. Przy tych chlywikach przekonywałem kolegów z zespołu, że każdy szanujący się hardrockowy muzyk powinien słuchać Lany del Rey. Te chlywiki posiadały jakąś nieznaną mi wtedy moc zacieśniania więzi międzyludzkich. A teraz ich nie ma i jakiś deweloper coś tam stawia. Jeżeli chodzi o tę moc zacieśniania więzi, to chlywiki faktycznie takową posiadają i jest nawet literatura, która to potwierdza. Chlywiki (chyba nawet bardziej niż familoki) są sercem górnośląskiej kultury, i to w wielu aspektach.
Co to jest familok?
Familoki to lokalna nazwa na osiedla patronackie. Osiedla takie były stawiane przez patrona (zakład pracy), miały własną konkretną nazwę (jak np. Kolonia Zgorzelec) i określone granice. Takich osiedli familoków na Górnym Śląsku powstało ponad 200, większość zbudowana pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku. Wszystkim familoki kojarzą się z czerwonymi i zielonymi okiennicami oraz opowieściami o tym, jak to się tam kiedyś ciężko żyło, bo nie było prądu i kanalizacji. Jeżeli chodzi o prąd i kanalizację - wówczas nie było ich w większości miejsc na świecie, a akurat w wielu osiedlach patronackich były. Za to takie osiedla miały wyprzedzającą swoje czasy strukturę. Poza budynkami mieszkalnymi na osiedlach były wspólne pralnie, haźle, piekaroki (publiczne piece chlebowe), waszkuchnie. Niektóre osiedla posiadały ogródki - po jednym dla każdej rodziny (takie znajdziemy na przykład w Bogucicach przy Markiefki, od strony Sztygarskiej. I nawet mają chlywiki, choć nie w historycznej formie).
Ogólne założenie było takie, żeby społeczność zamieszkująca daną kolonię była jak najbardziej samowystarczalna. Poza tym postawienie jednego piekaroka jest tańsze niż zapewnienie pieca chlebowego w każdym mieszkaniu. Najbardziej prywatną przestrzenią były chlywiki - tam każdy trzymał, to co chciał. Teoretycznie przystosowane do hodowli świń, spełniały wiele funkcji. Mogły w nich mieszkać też gołębie, króliki, węgiel, później przechowywano tu rowery i motorowery, miotły, grabie i szpadle. Ale przede wszystkim, chlywik był domem beboka. Choć istnieje teoria, według której rodzice tylko straszyli tak dzieci, żeby te nie bawiły się w chlywikach.
Architektura chlywika z drzwiczkami pod dachem sprzyjała rozwojowi tradycji hodowli gołębi na Górnym Śląsku. Gołębie w tamtych czasach brały udział w pokazach, lotach i gotowaniu rosołu (choć to pewnie lubiły najmniej). Ale po co w ogóle były tam te wysoko zawieszone, małe drzwiczki? To proste - dół był dla świnek, góra służyła jako spiżarka (tzw. szpajska), gdzie można było trzymać przetwory, kaszę, lub groch. Dzięki trudnodostępnemu położeniu, zapasy były zabezpieczone przed szkodnikami. W szpajsce idealnie mieściło się też pół kubika drewna do rozpalania w piekaroku, które przypadało w udziale każdej górniczej rodzinie (przynajmniej w części kolonii).
"Jerzina, widzioł żeś te szczewia?"
Jednym z najważniejszych wydarzeń, które spajało społeczność osiedla patronackiego, było świniobicie. O świniobiciu pisze Janosch w "Cholonku". Świniobicie jest też punktem wyjścia dla całej historii w "Drachu" Szczepana Twardocha. Jak w "Familokach" pisze Kamil Iwanicki, ubój świni zazwyczaj miał miejsce po 11 listopada, czyli święcie Świętego Marcina. Po świniobiciu mieszkańcy familoków byli ustawieni na całą zimę. Mieli krupnioki i żymloki, tuste, golōnka na Barbórkę i wuszty na Święta.
Pierwszym świętem było już samo świniobicie. Cała społeczność biesiadowała. Na tę okazję specjalnie zamawiano masorza, czyli mistrza ceremonii. Dużo się piło. Dużo się śmiano. A największą zabawą było gonienie świni uciekinierki, która za wszelką cenę chciała uratować swoje życie zszokowana tym, co ją czeka z rąk tych, którzy przez cały rok karmili ją pysznymi obierkami (co swoją drogą nadawało chylwikowi także funkcję ekologicznego hasioka). Gdy świnia dokonała już swego żywota, u Iwanickiego wieszano ją na klopsztandze i oprawiano. De facto na wielu osiedlach znajdowały się nawet specjalne haki wmurowane w ściany domów. Taki hak zachował się na placu przy wieży ciśnień na Nikiszu i nawet nie został wymontowany przez panów złomiarzy.
Kto uratuje chlywiki?
Dziś ludzie nie potrzebują chlywika. Nie potrzebują świnki, gołębi i bōnclokōw z tustym. Potrzebują miejsca na samochód, którym po to mięsko świnki pojadą. Obecnie chlywików pozostało niewiele (choć mają się lepiej niż piekaroki, których na Górnym Śląsku jest obecnie dosłownie parę). Parę przykładów pięknie zachowanych chlywików znajdziemy w Chorzowie Starym, w kolonii Agnieszki w Katowicach i w kolonii robotniczej Kościelna - Staszica w Rudzie Śląskiej.
Pierwsze likwidacje chlewików miały miejsce we wczesnych latach 70. XX w., kiedy masowo je burzono, ponieważ w miastach wprowadzono zakaz hodowli zwierząt gospodarskich. Zamieniano je często je na parkingi. Te które zostały, często są przerobione na garaże, albo niszczeją w wyniku braku opieki.
Światełko nadziei pojawiło się niedawno w Rybniku, a konkretnie w Niedobczycach. Tam rybnicki samorząd ma plan odnowienia chlywików znajdujących się przy ulicy Paderewskiego, należących do osiedla patronackiego kopalni Rymer. Część chlywików ma zostać zaadaptowana na przestrzenie typu hasiok lub garaż. Za to chlywiki przy Paderewskiego 33 staną się klubem osiedlowym. Niedobczyckie chlywiki znów będą pełnić rolę publiczną. Może inne miasta wezmą przykład z Rybnika?
Może Cię zainteresować:
Sandkolonie czyli Zandka. Wzorcowe osiedle zachowało się do dziś w pierwotnej formie
Może Cię zainteresować: