W kontekście ostatniej
tragedii na kopalni „Pniówek” mnożą się pytania o zagrożenie
metanem w śląskich kopalniach. Czy we wszystkich zakładach górnicy
są nim tak samo zagrożeni, czy można mówić o takich mniej i
bardziej zagrożonych?
Owszem,
są kopalnie „łatwiejsze” i „trudniejsze”, czyli mniej i
bardziej zagrożone metanem. Tych niemetanowych jest zdecydowanie
mniej. W tym gronie jest „Piast–Ziemowit”, czy „Bolesław
Śmiały”. W nieistniejących już KWK „Piekary”, bądź
„Andaluzja”, podobnie jak w działającej jeszcze kopalni
„Bobrek” problemu metanu praktycznie nie znano. To były enklawy
wolne od metanu. Natomiast począwszy od centralnej części
górnośląskiego zagłębia węglowego aż po jego południowe
krańce metanu w uwięzionego w pokładach jest niemal tyle ile było
go w stanie pierwotnym.
Z
czego wynika taki podział?
W
pokładach północno–wschodniej części tutejszego zagłębia
węglowego nie ma nieprzepuszczalnego nakładu nad karbonem (czyli
warstwami węgla – przyp. red.) i metan przez miliony lat zdołał
już tam wyemitować się z okładów. Inaczej jest w pokładach na
terenie części centralnej i południowej. Tam ten nieprzepuszczalny
nadkład istnieje. W konsekwencji w tamtejszych kopalniach metanu
jest dużo, a w dodatku im głębiej schodzimy z wydobyciem, tym jest
go więcej.
Czy
prowadzony w kopalniach monitoring pozwala uchwycić metan dopiero w
momencie jego uwolnienia się z pokładów węgla, czy możemy
wcześniej zauważyć, że „coś się dzieje”?
Na
pewno nie możemy mówić o stałym, bieżącym monitorowaniu metanu
w skałach, w górotworze. Pokłady węgla są natomiast rozpoznawane
pod względem metanonośności na etapie planowania rozcinki i
wykonywania wyrobisk przygotowujących pole eksploatacyjne ściany.
Poza tym na podstawie wcześniej przeprowadzonych badań wiadomo też
mniej więcej ile metanu może zawierać np. piaskowiec, czy inne
skały zalegające nad, czy pod danym pokładem. Dzięki temu wiemy
jaka jest metanonośność danego pokładu, co się potem przekłada
na prognozy metanowości wskazujące ile metanu wydzieli się zarówno
z eksploatowanego pokładu, jak też z otoczenia istotnego dla danej
ściany. Przy czym trzeba mieć świadomość, że ta wiedza nie jest
w 100 proc. dokładna. Badania wykonuje się co 100 – 200 metrów,
a zdarzają się anomalie – w jakimś miejscu metanu potrafi być
2-3 razy więcej aniżeli jest go tuż obok. Nie ma mowy o
równomierności rozkładu metanu w złożu. Szczególnie jeśli
pokład jest pofałdowany.
A
zatem ponad wszelką wątpliwość obecność metanu w konkretnym
miejscu możemy stwierdzić dopiero w momencie jego uwolnienia się
ze skał?
Tak.
O ile nie mamy możliwości ciągłego monitorowania metanu w
skałach, to później monitorowanie w przepływającym powietrzu
jest prowadzone na bieżąco przy pomocy systemów metanometrii
automatycznej. One nie tylko monitorują te stężenia, ale także
powodują wyłączanie prądu i wszystkich urządzeń spod napięcia
w strefie zagrożonej wskutek wzrostu stężenia metanu.
W
kontekście wspominanej przez pana nierównomierności występowania
metanu pojawia się pytanie, czy to właśnie ona była powodem całej
serii wybuchów metanu, które ostatecznie doprowadziły do
odstąpienia od akcji ratunkowej na „Pniówku”. Wiele osób
pytało się, jak to możliwe, że w jednym rejonie w krótkim czasie
doszło do dziesięciu wybuchów metanu.
Nie
ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Każdy przypadek jest inny. Wszystko
zależy od lokalnych uwarunkowań, tego jak dana ściana jest
prowadzona. Żeby z pełną odpowiedzialnością móc odpowiedzieć
na to pytanie trzeba by wielu badań. I badania takie będą
prowadzone. Powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego
komisja do zbadania przyczyn i okoliczności tego wypadku analizować
będzie rozpoznanie ściany pod względem metanonośności i
prognozowanej metanowości, zapisy czujników metanometrycznych oraz
pracę urządzeń w ścianie. Dopiero potem będzie można próbować
postawić i udowodnić jakąś hipotezę. Na dziś mogę zalecić
tylko tyle, by do wszelkich formułowanych na gorąco wyjaśnień
przyczyn tego zdarzenia podchodzić z dużą rezerwą.