Każdy koszykarz marzy o tym, aby dostać się do NBA. To liga dla najlepszych z najlepszych, a żeby w niej zagrać, to trzeba mieć nie tylko wielki talent, ale także dużo szczęścia. Tylko trzech Polaków dostąpiło tego zaszczytu, a zaledwie jeden z nich zrobił tam dużą karierę. Udało się Marcinowi Gortatowi, bo Maciej Lampe i Cezary Trybański mogą jedynie powiedzieć na temat NBA: "Byliśmy, widzieliśmy, ale jej nie zdobyliśmy".
A czy wiecie o tym, że w koszykarskim raju mieliśmy... Ślązaka? Wprawdzie nie polskiego, a czeskiego, ale i tak warto się tym faktem pochwalić. To Jan Vesely, który urodził się i wychował w Ostrawie. Kiedy przychodził do NBA, Amerykanie porównywali go do legendarnego Dirka Nowitzkiego, a po trzech latach żegnali go bez żalu. Dlaczego w jego przypadku nie wyszło?
Genetycznie utalentowany
Ostrawa od zawsze jest ważnym punktem na sportowej mapie Czech. W tym mieście wychowało się wielu wybitnych sportowców, którzy naszym sąsiadom dostarczali wielu powodów radości. Tam też działa słynne gimnazjum sportowe, które daje młodym zawodnikom narzędzia do tego, aby rozwijali swój talent, nie zapominając przy tym o edukacji.
Jednym z absolwentów tego gimnazjum jest Jan Vesely. On już na starcie miał łatwiej od rówieśników, bo sportowy talent dostał w genach. Jego matka była siatkarką i zdobywała krajowe mistrzostwa. Ojciec z kolei grał w koszykówkę.
- Byłem na salach sportowych, odkąd skończyłem dziewięć miesięcy. Rodzice mnie sobie przekazywali, gdy jeden kończył trening, a drugi zaczynał - przyznał śląski koszykarz.
Vesely poszedł w ślady ojca. Jako dziecko występował w Priborze Ostrawa, a potem w BK Snakes Ostrawa. Na parkiecie prezentował się na tyle dobrze, że bardzo szybko wpadł w oko zagranicznym skautom. Już jako 18-latek wyjechał z ojczyzny. Pierwszym przystankiem w jego karierze była Słowenia i tamtejszy klub Geoplin Slovan. Długo tam nie pograł, bo po zaledwie roku trafiła się okazja na transfer do słynnego Partizana Belgrad.
Jan do dzisiaj ma piękne wspomnienia z Serbii. Zakochał się w tym kraju. Uwielbia tamtejszy styl życia, kuchnię i muzykę. W dodatku sięgał tam po pierwsze trofea. Z Partizanem zdobył aż dziewięć różnych tytułów, a wielkim sukcesem był także awans do Final Four Euroligi. W 2010 roku FIBA (europejska federacja koszykarska) wybrała go najlepszym młodzieżowym koszykarzem w Europie.
Czeski gwiazdor doskonale pamięta, co zawdzięcza Serbom. W jednym z wywiadów przyznał, że mógłby wrócić do Belgradu na zakończenie kariery. Na razie na Bałkany często wraca, gdy ma więcej wolnego czasu. Duży wpływ na to ma fakt, że jego żona Natalija Miladinović jest Serbką.
- W dużym stopniu czuję się Serbem - przyznał pewnego dnia Vesely w czeskich mediach.
Przez NBA przestał kochać koszykówkę
To właśnie do Belgradu zaczęli jeździć łowcy talentów z NBA. Skauci przez trzy lata uważnie obserwowali, jak Jan się rozwija. W 2010 roku pierwszy raz dostał zaproszenie do draftu (proces, w którym kluby NBA przed sezonem pozyskują prawa do nowych zawodników). Jan jednak wtedy czuł, że na to jeszcze za wcześnie. Zresztą obserwatorzy też z jednej strony się nim zachwycali, a z drugiej mieli pewne zastrzeżenia.
Skauci bardzo cenili jego energię, zaangażowanie w grę ofensywną i umiejętność wykańczania akcji. Byli jednak też tacy, którzy kręcili głową, gdy widzieli jego warunki fizyczne. Czech mierzył 213 centymetrów, a przy tym był bardzo chudy. Obawiano się, że z takimi warunkami fizycznymi nie poradzi sobie w NBA. Do tego dochodziły także problemy ze skutecznością w rzutach z dystansu i problemy z panowaniem nad piłką.
Vesely jednak za drugim razem skorzystał z nadarzającej się okazji, bo NBA zawsze była jego największym marzeniem. Przystąpił do draftu, a amerykańskie kluby doskonale znały wszystkie jego mocne i słabe strony. Media podsycały oczekiwania, porównując czeskiego młodzieńca do legendarnego Niemca Dirka Nowitzkiego. Po takich opiniach nikogo nie zdziwiło, że Jana wybrano z wysokim numerem sześć. Na Czecha skusił się Washington Wizards, czyli klub, który Polacy doskonale znają, bo przez pięć lat grał w nim Gortat.
Ślązak z Ostrawy nie zaliczył nawet jednego treningu w ekipie "Czarodziejów", a już skradł serca Amerykanów. Wystarczyła jedna scena. Podczas draftowej ceremonii Vesely, gdy usłyszał, że będzie grać w Waszyngtonie, pierwsze co zrobił, to wstał i namiętnie pocałował swoją ówczesną dziewczynę. Wszyscy doskonale wiemy, że w USA ludzie uwielbiają takie obrazki. Szkoda tylko, że potem... było już tylko gorzej.
- W NBA musisz być we właściwym miejscu i czasie, a on w ciągu tych trzech lat był w złych miejscach - przyznał w jednym z wywiadów Jiri Welsch, słynny Czech, który też grał w NBA.
NBA jest brutalna. Mówił o tym wielokrotnie Marcin Gortat. Tam nikt nie daje czasu na spokojny rozwój. Musisz od razu wejść na pełne obroty i nie schodzić z nich nawet na moment. Trzeba być w perfekcyjnej kondycji fizycznej oraz mentalnej, bo na twoje miejsce czeka już kolejka z setkami zawodników, którzy są nie mniej utalentowani.
Jan Vesely wprawdzie przez trzy lata rozegrał 162 mecze, ale dostawał niewiele minut. Miał przeciętne statystyki, a rywale dość łatwo sobie z nim radzili na parkiecie. Tak pojedynki z Czechem wspominał Ray Allen.
- Za każdym razem, gdy próbowałem go ominąć, jego stopa stawała na przeszkodzie, więc przypominał nadchodzącą katastrofę kolejową. Zawsze zwracam uwagę na takie niuanse, gdy przeciwko sobie mam chłopaków, którzy nie wiedzą, jak grać i używać swoich ciał w trakcie meczu. Trzeba być ostrożnym. Młody zawodnik musi być świadomy takich rzeczy, gdy jest na parkiecie - przyznał były gracz m.in. Millwaukee Bucks i Miami Heat.
Skrzydłowy na koniec amerykańskiej przygody został oddany bez żalu do Denver Nuggets, ale i tam niewiele osiągnął. W 2014 roku przyszedł czas na pożegnanie z NBA. Dopiero kilka lat później Vesely szczerze przyznał, dlaczego w raju mu nie wyszło.
- NBA nie była zbyt szczęśliwą częścią mojego życia. Nie chodziło nawet o statystyki i postawę na boisku, ale głównie o sprawy mentalne. Potem jednak trafił się transfer do Fenerbahce, trener Żeljko Obradović dał mi szansę na grę, odbudowanie się i pokochanie koszykówki na nowo. Szczerze mówiąc przez trzy lata w NBA nie kochałem tego sportu - wyznał w oficjalnej telewizji Fenerbahce.
- Kiedy dostałem się do draftu, to akurat był lokaut w NBA. Szczerze mówiąc, nie byłem gotowy na taki skok. Niczego jednak nie żałuję, bo to doświadczenie pomogło mi w rozwoju. Dziś jednak myślę, że dla młodego europejskiego koszykarza najważniejsze jest, aby trafił do dobrze zorganizowanego klubu, a nie z jak najwyższym numerem - mówił z kolei w rozmowie z basketinside.com.
Turcja oszalała na jego punkcie
Reprezentant Czech po tym wszystkim mógł się załamać. Na szczęście wykorzystał fakt, że zawodnicy, którzy w NBA sobie nie poradzili, potem są łakomym kąskiem dla czołowych europejskich klubów. Vesely skorzystał z oferty z Fenerbahce Stambuł. Tym razem znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie.
W stolicy Turcji szybko się odbudował. Tam trafił na Żeljko Obradovicia. Ten trener wiedział, jak wykorzystać potencjał nowego zawodnika. I tak się składa, że szkoleniowiec pochodzi z Serbii, którą Vesely tak kocha. Zapewne miało to duży wpływ na to, że znaleźli wspólny język i to dosłownie, bo Jan płynnie posługuje się serbskim.
Fenerbahce sprawiło, że 32-latek szybko zapomniał o NBA. Z tym klubem wygrał Euroligę, trzy razy sięgnął po mistrzostwo Turcji i dwukrotnie zdobył krajowy puchar. Trzy lata temu wybrano go MVP Euroligi. Stał się gwiazdą, a Turcy takich ludzi kochają do szaleństwa. W Stambule Vesely gra już osiem lat i nie zapowiada się, aby w najbliższym czasie chciał zakończyć ten rozdział kariery.
- Tutaj jest super. Mam dobre relacje ze wszystkimi. Mieszka ze mną rodzina, mój syn urodził się w Stambule, a to miasto stało się moim domem. Już do końca życia będę mieć piękne wspomnienia ze stolicy Turcji. Czy zakończę karierę w Fenerbahce? Jeżeli będzie taka możliwość, a klub także będzie tego chcieć, to dlaczego nie? Zakładam taką możliwość - przyznał w tureckich mediach.
Może Cię zainteresować:
Bytom ma Nadzieję. Lokalny fenomen drużyny z zapomnianej dzielnicy miasta
Koszykarz z Ostrawy nie ukrywa, że po trzyletnim pobycie w NBA nabrał dojrzałości. W głowie poukładał sobie wiele spraw, a to potem miało odzwierciedlenie na parkiecie. I niewiele brakowało, a zaowocowałoby drugą szansą na podbicie amerykańskich hal.
Jan Vesely bez przerwy jest obserwowany przez skautów z NBA. Kilka razy nawet kuszono go powrotem. Czech jednak jest już świadomy, że jeżeli zdecyduje się na drugą próbę, to tylko na swoich zasadach.
- Rzecz w tym, że rozmowy z klubami NBA nawet nie były zbyt poważne. Nie chciałem czekać. Nie zwracałem na to większej uwagi. Mój menedżer rozmawiał z klubami, ja obserwowałem sytuację, która jednak nigdy nie zrobiła się zbyt poważna. Czasami myślę o NBA. To nie tak, że zamknąłem drzwi tej lidze. Dla mnie jednak najważniejsze jest, aby mieć trenera, który mnie rozumie. Nie chcę najpierw wrócić do NBA, a potem powiedzieć: "No dobrze, jestem, co teraz robimy?". Jeśli kiedyś wrócę, to tylko, gdy nadarzy się dobra okazja - przyznał w wywiadzie dla strony NBA.
W ostatnich latach amerykańskie media donosiły o zainteresowaniu Brooklyn Nets, Philadelphii 76ers i Dallas Mavericks. Vesely jednak nadal gra w tureckim Fenerbahce i obecnie nic nie wskazuje na to, aby to miało się nagle zmienić. Czasami jednak trafia się oferta nie do odrzucenia, więc nie można stwierdzić, że NBA to definitywnie zamknięty rozdział.