Coroczny Marsz Autonomii, zaplanowany na 16 lipca, stał się okazją do rozważań nad kondycją śląskiego ruchu regionalnego, który, co widać gołym okiem, nie otrząsnął się jeszcze po przegranych wyborach samorządowych 2018 roku. O przyczynach tej porażki pisano już wiele. Ponieważ nie ze wszystkimi diagnozami można się zgodzić, warto przyjrzeć się problemowi ponownie. Łatwiej będzie wtedy określić punkt, w którym utknęliśmy i wyzwania, przed którymi stoimy.
„Warchołami” jesteśmy nie od wczoraj
Zacznijmy od tego, co nie było decydującą przyczyną załamania postępów ruchu regionalnego. Nie były nią podziały i animozje w naszym środowisku. Nie chodzi przy tym o to, by im zaprzeczać, rysując obraz górnośląskiej sielanki, w której wilk zamieszkał wraz z barankiem. Kłóciłoby się to ze zdrowym rozsądkiem. Należy jednak przyjąć do wiadomości, że konflikt jest nieodłączną częścią polityki, która przyciąga ludzi ambitnych, nierzadko o wybujałym ego. Górny Śląsk nie jest wyjątkiem i nigdy nie był. W pierwszych kilkunastu latach swego istnienia Ruch Autonomii Śląska rywalizował z establishmentowym Związkiem Górnośląskim, który unikał zajmowania jednoznacznego stanowiska w kluczowych, ale też drażliwych kwestiach. Odnosząc sukcesy w wyborach samorządowych 2010 i 2014 roku, autonomiści konkurowali z innymi śląskimi listami, osiągającymi, wobec siły marki RAŚ, niewielkie poparcie wyborców. Liderzy ugrupowań nie szczędzili sobie przy tym publicznej krytyki.
O porażce nie przesądziła też dezaktualizacja głoszonych przez RAŚ postulatów. Gdyby idea regionalnej autonomii była postrzegana jako pieśń przeszłości, nie zyskałaby uznania w oczach think tanku Zdecentralizowana Rzeczpospolita, wspieranego przez grono autorytetów (dodajmy, że unikających jak ognia samego słowa „autonomia”). Gdyby uznanie śląskiej mniejszości etnicznej i śląskiego języka regionalnego nie budziło zainteresowania znaczącej grupy wyborców, nie byłoby przedmiotem inicjatyw polityków ugrupowań parlamentarnych.
Pospolitemu ruszeniu plączą się nogi
Co zatem przesądziło o niepowodzeniu 2018 roku? Poprzestanie na wskazaniu błędów taktycznych, jak start pod nowym, niewypromowanym szyldem, czy technicznych, jak rejestracja komitetu pod skrótem nazwy, byłoby oszukiwaniem samych siebie. Decydujące przyczyny leżą głębiej. W największym skrócie można je scharakteryzować jako wyczerpanie rezerw. Ruch społeczny, jakim był i jest RAŚ, podejmując próby realizacji celów politycznych, skazany jest na konkurowanie z ogólnopolskimi partiami, które dysponują odpowiednio opłacanymi kadrami. Dzięki subwencjom zapewniają im stabilny byt i perspektywę awansu – działalność polityczna staje się w ten sposób pełnowartościową ścieżką osobistej kariery.
Śląski ruch regionalny, chcąc utrzymać się w grze, ma dwie teoretyczne możliwości. Pierwsza to przyjąć formułę funkcjonowania ogólnopolskich ugrupowań, co w obliczu braku subwencji na poziomie wojewódzkim czy lokalnym wydaje się nierealne. Druga to utrzymać wysoką zdolność mobilizowania ochotników, gotowych angażować swój wolny czas i środki bez perspektywy finansowego czy zawodowego sukcesu. Przez lata to właśnie ta zdolność stanowiła siłę autonomistów. Sukcesy wyborcze w latach 2010 i 2014 paradoksalnie stały się początkiem kłopotów. Funkcjonując w strukturach regionalnych władz RAŚ stawał się mniej sexy. W coraz mniejszym stopniu postrzegany był jako oddolny ruch, w coraz większym jako profesjonalna partia, którą nie jest. W efekcie utracił zdolność reprodukowania sił, zastępowania działaczy wypalonych po latach intensywnej pracy. Decyzja o wycofaniu się z rywalizacji wyborczej i współtworzeniu Śląskiej Partii Regionalnej była próbą ucieczki do przodu. Jak się okazało, podjętą w fatalnym momencie.
Reset? Tak, ale…
Po czterech latach od wyborczej porażki śląskie środowiska wciąż nie odnalazły pomysłu na siebie. Pojawiają się głosy o potrzebie niemal całkowitego resetu, obejmującego zmianę programową i pokoleniową. Dla zwolenników radykalnych rozwiązań mam dwie wiadomości – dobrą i złą. Zacznę od złej. Nie ma cudownych recept – nic nie zastąpi niewdzięcznej, wytrwałej pracy. Od szerszego medialnego zaistnienia RAŚ i początku generacyjnej zmiany w jego szeregach do pierwszego sukcesu w wyborach upłynęło kilkanaście lat – po drodze były dwa wyborcze niepowodzenia. Pokonanie bariery wymagało nie tylko determinacji, ale również wsparcia postaci tak rozpoznawalnych i opiniotwórczych jak Kazimierz Kutz i Michał Smolorz. Ludzi, którzy, dysponując dorobkiem i autorytetem, nie zawahali się poprzeć grupy uznawanej dotąd za outsiderów i radykałów. Ich brak jest dziś szczególnie dojmujący. Pojawienie się nowych liderów wymaga czasu – nie jest to kwestia zwolnienia miejsca przez „leśnych dziadków”. Liderzy rosną przez pokonywanie trudności, zarażanie entuzjazmem, a nie przez wypełnianie próżni.
Dobra wiadomość jest co najmniej równie istotna. Śląski ruch nie zaczyna od zera. Dorobek ostatniego ćwierćwiecza jest pokaźny. Po pierwsze, RAŚ dowiódł, że pod regionalnym sztandarem można osiągać wyborcze sukcesy. Wokół autonomistów powstał śląski elektorat, który, jak pokazują sondaże, choć zdezorientowany, nie zniknął. Po drugie, udało się wypracować spójną i własną opowieść o Górnym Śląsku, ze „złotym wiekiem” industrializacji, trzeźwym podejściem do tzw. powstań śląskich, pamięcią o Tragedii Górnośląskiej. Opowieść ta żyje, także w dziełach kultury, i promieniuje, czego świadectwem są krytyczne reakcje na ofensywę polonocentrycznej polityki historycznej. Po trzecie, opracowano górnośląską agendę polityczną i pozyskano dla tworzących ją postulatów społeczną legitymację w postaci wyników spisów powszechnych oraz 140 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o uznaniu śląskiej mniejszości etnicznej.
Szkoda dziś energii na wyważanie dawno otwartych drzwi czy na próby pogodzenia w perspektywie wyborów samorządowych wszystkich śląskich środowisk, także tych, które wybrały drogę poddania się wasalizacji przez ogólnopolskie partie. Trzeba skonsolidować te kręgi, które jasno deklarują gotowość budowania autonomicznej, regionalnej siły politycznej, podjąć wysiłek powtórzenia sukcesów RAŚ z 2010 i 2014 roku z pełną świadomością wyzwania, jakim będzie obrona tych zdobyczy. Jeżeli to się powiedzie, obecny kryzys z perspektywy czasu uznać przyjdzie jedynie za „przerwę operacyjną”.
Może Cię zainteresować:
REGIOS: Potrzebujemy regionalistów, którzy działają aktywnie, a nie kanapowiczów
Może Cię zainteresować: