To
z tego miasta wydobyty węgiel, załadowany na statek w Gdyni, wypływał
z portu za granicę już na kilka dni przed zakończeniem II wojny
światowej, bowiem przez długie powojenne dziesięciolecia był
jedynym polskim realnym pieniądzem, za który kraj mógł kupić
wszystko co było mu potrzebne aby odbudować zrujnowaną wojną lub
budować całkiem nową gospodarkę.
Nic zatem dziwnego, że
wydobywano węgiel w każdych warunkach górniczo-geologicznych,
czego skutkiem były liczne katastrofy górnicze, spowodowane w
przypadku Bytomia silnymi tąpnięciami. Skąd te tąpnięcia?
Tąpnięcia były i nadal są wynikiem odprężenia, czyli łamania
się za frontem eksploatowanych pokładów piaskowcowych skał
zalegających w stropie, czyli nad jedynymi z najbogatszych na Górnym
Śląsku pokładów 509 i 510.
Nowy Bytom w Pyskowicach
Właśnie te piaskowcowe skały
stropowe, które załamywały i załamują się ogromnymi blokami są
źródłem tąpań, które dodatkowo prowokowane są samą
działalnością wydobywczą, co jednak nie jest jedynie cechą
niecki bytomskiej. W czasach administracji niemieckiej rozważano
nawet wyeksploatowanie całego węgla spod Bytomia po uprzednim
wysiedleniu z niego mieszkańców np. do Pyskowic. Po zakończeniu
eksploatacji planowano odbudować i zaludnić miasto na uspokojonym już
górotworze.
Dzięki takim naukowcom jak profesorowie Witold Budryk,
Mirosław Chudek, czy Bernard Drzęźla realizowano wydobycie węgla
pod pięknym i zaludnionym miastem. Ich skuteczna, zresztą i
stosowana, teoria, którą my górnicy nazywamy mechaniką górotworu,
polega na tym, aby tak planować eksploatację pokładów, żeby w
maksymalnym stopniu unikać koncentracji naprężeń skał
stropowych, czyli nad pokładem - aby unikać tąpań. Ta walka o
węgiel była uzasadniona wtedy, kiedy był on jedynym polskim
pieniądzem oraz jedynym używanym w Polsce surowcem energetycznym, z którego
produkowano prąd elektryczny i ciepło, aż do pojawienia się
kopalń węgla brunatnego.
Aby ustalić parametry
użyteczności pokładów węgla przeznaczonych do eksploatacji,
naukowcy doprecyzowali tzw. kryteria bilansowości węgla. Parametr
ten stał się zresztą przedmiotem manipulacji w rękach
likwidatorów polskiego górnictwa, którzy w celu uzasadnienia nieopłacalności wydobycia, świadomie zawyżali minimalną grubość
pokładów, zawartość popiołu, wartość kaloryczną czy zawartość
siarki. Jak już tak “pomanipulowali” tymi parametrami, to
okazało się, że z 40-50 pokładów węgla które posiada kopalnia
w swoim obszarze górniczym wyznaczonym przez koncesję do
eksploatacji, nadawało się 5-10 pokładów i już był powód do
likwidacji kopalni. Swoją drogą... to się nie zmieniło.
Kto i po co zamknął Makoszowy
Jednak w międzyczasie
zmieniła się dostępność do węgla na rynkach światowych, a
ponadto żaden polski rząd nie określił kryterium suwerenności
energetycznej jako zasady bezpieczeństwa energetycznego kraju na
jakimkolwiek poziomie importu węgla do Polski. Skutek jest taki, że
dziś 30 proc. energii produkowanej w Polsce z węgla kamiennego
wytwarzane jest z węgla importowanego. O zmniejszenie tego udziału
dzielnie walczą górnicy, prowokowani zresztą wybiórczo przez
zasady systematyki eksploatacji pokładów węgla, które nakazują
eksploatację zwłaszcza z punktu widzenia dostępności do pokładów
węgla niewyeksploatowanych i pozostawionych w ziemi dla potomnych.
Ponieważ potomnych o zdanie nie można zapytać, więc sięgamy po
resztki pokładów węgla mimo ekstremalnych trudności chociażby z
powodu tąpań, tak jak na “Bobrku” i chyba czas, aby sami
górnicy uzupełnili kryteria bilansowości pokładów węgla o
kryteria bezpieczeństwa eksploatacji i wtedy okaże się, że
górnictwo węgla energetycznego powinno zostać na 30-40 lat
przeniesione do Lubelskiego Zagłębia Węglowego obok “Bogdanki”,
a na Śląsku zostawić orkiestry, tradycje i skończyć z pogrzebami
oraz pozostać przy eksploatacji w miarę bezpiecznych kopalń, takich
jak np. likwidowana Kopalnia “Makoszowy” w Zabrzu, którą
poprzedni władcy górnictwa w roku 2017 zamknęli jako pierwszą. Według jakich kryteriów? Po co? Pozostawiając pod ziemią
ponad 140 milionów ton czystego węgla w zupełnie pozbawionej
metanu i tąpań kopalni!
Odpowiedź na to pytanie interesuje również górników z Bytomia, gdzie i mieszkał i przepracował kilkadziesiąt lat w bytomskich kopalniach ostatni “fedrujący” dyrektor Kopalni “Makoszowy” - wybitny górnik, Zygmunt Mielczarek.