Jolanta Żołnierczyk, kasjerka, OPZZ Konfederacja Pracy w Kauflandzie: Dziś ludzie nie zrzeszają się w związki zawodowe, bo się boją

O strachu przed pracodawcą, roli związków zawodowych w naszym życiu, realiach pracy w handlu i patologicznych praktykach firm. Rozmowa z Jolantą Żołnierczyk, kasjerką z Żywca, OPZZ Konfederacja Pracy w Kauflandzie.

Konfederacjapracy

Dlaczego tak mało osób decyduje się na dołączenie do związku zawodowego w swojej firmie?
Dziś ludzie nie zrzeszają się w związki zawodowe, bo się po prostu boją. Strach to numer jeden. Ludzie mówią nam tak: fajną robotę robicie, ale ja się nie zapiszę, bo boję się o mój grafik, o gorszą robotę, albo że pracodawca mnie zwolni, a ja mam kredyt, jestem matką samotnie wychowującą od dzieci, mam rodzinę na utrzymaniu. Tych rzeczy, które wzmacniają strach i pozwalają go argumentować, jest bardzo dużo. Skala jest okropna.

Z kolei polscy przedsiębiorcy dostają reakcji alergicznej, kiedy słyszą: "związek zawodowy".
Jest tak, bo chodzi o pieniądze. Kiedy związki zawodowe upominają się o pewne rzeczy, które ludziom zwyczajnie się należą - chodzi o stażowe, Fundusz Świadczeń Socjalnych, wypadki w pracy lub gwarancja podwyżek - to pracodawcy zaczynają kombinować. Jeśli pracodawca byłby w 100% uczciwy, to związki zawodowe przychodziłyby do zarządu i jedynie rozmawiały o realnej sytuacji finansowej firmy, negocjując większe lub mniejsze podwyżki.

Tak powinno to wyglądać w dobrze działającym systemie.
Niestety my dziś rozmawiamy przeważnie o niepożądanych zachowaniach w miejscu pracy, mobbingu, źle układanych grafikach i powszechnej dyskryminacji. Ludzie, zamiast chodzić do pracy, żeby zarabiać na swoje życie, muszą dostosowywać się wyłącznie do pracy, aby jakoś przeżyć. Jesteśmy w XXI-wieku i nie powinniśmy w ten sposób myśleć o pracy. My chcemy pracować dla pracodawcy, żeby miał odpowiednie zyski, ale pracodawca powinien stosować to w druga stronę, czyli z szacunkiem wynagradzać nas - stosownie do swoich zysków. No i zabezpieczać nasze zdrowie, fizyczne, psychiczne, wszystko to jest akurat zapisane w kodeksie praw obywatelskich, ale tak się niestety nie dzieje.

W handlu detalicznym pracuje 1,2 mln osób. Sama sprzedaż spożywcza to jest 360 tys. pracowniczek, bo 83 proc. to kobiety. Według GUS-u mediana wynagrodzeń to 5300 zł brutto.
Z perspektywy małego miasta jest jeszcze gorzej. Ja o swoich zarobkach mogę mówić. Na ten moment zarabiam 4500 złotych brutto. To jest podstawa. Jeżeli uzyskam stuprocentową frekwencję w danym miesiącu, otrzymuję dodatkowe 200 zł brutto, czyli 4900 złotych brutto. To jest mój zarobek, więc ja na rękę dostaję około 3400-3500 netto.

W takim razie skąd w mediach klasyczne już zestawianie wynagrodzenia profesora akademickiego z kasjerką. Działa ono na wielu jak czerwony kolor na byka, wywołując klasistowskie uwagi: "Jak to zwykła kasjerka zarabia tyle, co szanowny pan profesor?!"
Bo do opinii publicznej trafiają komunikaty wydawane przez same firmy. To firma zakomunikuje, że kasjerki w Polsce zarabiają tyle, ale nie wspomną, że chodzi o kasjerkę w Warszawie z uwzględnieniem premii i dodatków. Ja pracuję w małym mieście, ale zatrudnieni w większych ośrodkach otrzymują dodatkowo 300 zł tak zwanego dodatku tak „duże miasto”. Jeżeli jest to aglomeracja typu Warszawa, Wrocław, to dodatek sięga 800 zł. Więc tu może być nawet ponad 5300 zł brutto, jeżeli ktoś w ciągu danego miesiąca nie chorował, czyli nie wylądował na L4

Czyli L4 wyklucza premię frekwencyjną. To jakby karanie za chorowanie.
Premię odbiera również pobranie ustawowego urlopu. Uważam, że jest to ogromne nadużycie ze strony pracodawcy. Mam również zarzuty co do samej premii frekwencji, ponieważ według kodeksu pracy pracodawca ma obowiązek dbać o zdrowie psychiczne i fizyczne pracownika. Natomiast jeśli ta premia stanowi tak istotną część wypłaty, to będę do tej pracy przychodzić chora, zarażać innych i pogarszać swój stan zdrowia. To niezdrowa motywacja, utrzymanie rodziny i opłacenie rachunków jest przecież coraz droższe.

Ta patologia nie dotyka wyłącznie handlu.
Bo nasz rynek pracy został zdominowany właśnie przez takie myślenie, że ludzi należy motywować do pracy wszelkimi metodami. A to nie wynika z umowy między pracownikiem a pracodawcą. Tam zawarte jest tylko świadczenie pracy, a nie „motywowanie” pracownika, aby ten przychodził chory do pracy.

Do tego Polacy, razem z Grekami i Rumunami, pracują najdłużej w Unii. To nie jest kraj sprzyjający zdrowiu.
A przychodzi taki moment, że należy o nie zadbać. I naprawdę ostatnią rzeczą, o której powinniśmy myśleć, jest to, czy pracodawca zabierze nam premię, bo śmieliśmy zachorować. Ale jeszcze gorsze jest obcięcie wynagrodzenia do 80% przez ZUS. Tracisz premie i otrzymujesz mniejsze wynagrodzenie, a pracodawca często dokłada swoje, pytając: „Dlaczego byłeś na chorobowym?”, „Jak śmiałeś zostawić kolegów z robotą?”, „Inni musieli więcej pracować, bo ty poszłaś na chorobowe”. Uważam, że takie rzeczy powinny być tak karane.

Ilu pracowników brakuje w handlu, aby takie sytuacje nie miały miejsca?
Około 200-300 tys. - takie są szacunki. Kiedy zaczynałam pracę w Kauflandzie, a było to 11 lat temu, firma zatrudniała 15 tys. osób. Dziś działa 70 marketów więcej, a liczba pracowników jest taka sama.

Czy rozwiązania typu kasy samoobsługowe aż w takim stopniu odciążyły pracownice i pracowników?
Po część tak. Ale kasy samoobsługowe to tylko proces kasowania. Zostaje jeszcze wykładanie i przyjmowanie towarów oraz sprawdzanie dat. Do tego na 6 kas samoobsługowych przypada jeden pracownik do pomocy klientowi. Pamiętajmy, że handel to nie tylko kasjerki. On zaczyna się od kierowców, logistyków i magazynierów, którzy dostarczają towar do sklepów.

Można założyć, że obowiązki scedowano na pracowników sklepów. I stąd te alejki pełne towarów na euro-paletach?
Często jest tak, że pracownik dostaje towar i nie ma go gdzie wyłożyć. A fizycznie te produkty na sklepie muszą być, bo mają swoją datę ważności lub są w tym tygodniu w gazetce. To jest syzyfowa praca, bo stąd trzeba przełożyć, tu wyłożyć, a miejsca na półkach brakuje. Dodatkowo nie decydują o tym sprzedawcy w danej jednostce, ale centrala.

Jak wyglądały warunki pracy w handlu przed wejściem do Polski dużych graczy typu Biedronka i Lidl?
Zaczynałam pracę w handlu na początku lat 90. i widzę, jak ta branża się zmieniła. Moja pierwsza praca była w 1991 roku, kiedy zdecydowana większość rynku to były sklepy małe lub kilkuosobowe delikatesy dalekie od dzisiejszych marketów.

Co się zmieniło?
Handel jest dziś bardziej anonimowy. W szkole uczono mnie, że klient przychodził do sklepu nie tylko, żeby zrobić zakupy, ale też porozmawiać. Sprzedawca zbierał informacje na temat klientów i zaopatrywał według tego swój sklep. Teraz robią to komputery i statystyki. Czy tak jest lepiej? Nie wiem. Uważam, że brakuje nam relacji międzyludzkich. Klient ma przyjść, zrobić zakupy i przyłożyć kartę do czytnika.

Widać to wyraźnie w supermarketach, które dla starszych osób stały się trudnym miejscem na zakupy: ceny oznaczone drobnym drukiem, duże dystanse między działami, brak pomocy ze strony pracowników sklepu.
Handel to usługa i tak jak w innych dziedzinach usług, powinniśmy naszego klienta widzieć, znać i stworzyć mu odpowiednie warunki. Przez supermarkety zapomnieliśmy, co to jest handel. A jest to przede wszystkim relacja z klientem. Pomoc nie tylko w podaniu czegoś półki, ale zaopiekowanie się nim, bo przecież zaostawia u nas swoje pieniądze.

Kiedy trafiła pani do związku zawodowego?
Przez pierwsze 10 lat nie słyszałam o związkach zawodowych w handlu. Dopiero w momencie, kiedy szukała pomocy dla koleżanek z pracy, trafiłam jeden. Był to mały związek, który borykał się z problemami. Jego założyciel, pracownik Kauflandu, po założeniu tego związku został zwolniony.

Przecież to nielegalne w świetle polskiego prawa.
Oczywiście, ma pan rację, ale nikt się z tym nie liczy. Ja też zostałam zwolniona dyscyplinarnie, a byłam objęta ochroną ze względu na to, że pełnię rolę Społecznego Inspektora Pracy. Po takim zwolnieniu osoba i jej młody związek zawodowy nie jest w stanie podjąć batalii prawnej z dużą korporacją. Nie ma odpowiednich finansów i zaplecza. Swoją drogą spór we wspomnianej sprawie trwał 5 lat. A osoba ze związku musiała na ten czas znaleźć inną pracę, a w miedzy czasie walczyć o swoje prawa w sądzie.

Jak wygląda pani relacja z szefostwem Kauflandu?
Po tym, jak zostałam Społecznym Inspektorem Pracy, pracodawca zwolnił mnie dyscyplinarnie. Moja batalia trwa 2 lata. To dopiero pierwsza instancja. Od tego czasu nie pracuję w Kauflandzie.

To jest definicja polityki zastraszania i wykluczania związków zawodowych.
Inny działacz związkowy, który miał odwagę powiedzieć prawdę o warunkach pracy w Kauflandzie, został niedawno również zwolniony dyscyplinarnie. Oczywiście każdy usłyszał zarzuty o ciężkie naruszenie obowiązków pracownika, których Kaufland nie wykazał.

Mimo tego OPZZ Kaufland dalej prowadzi działalność na terenie zakładu?
Pamiętajmy, że nasza bezczynność jest wyrażoną zgodą na to, co nas otacza. Jeśli będziemy zawsze chować głowę w piasek, to jakie wartości przekażemy naszym dzieciom. Strach matki, która wraca z pracy, przekłada się na życie i zdrowie dziecka. Jako pracownicy chcemy być traktowani jak ludzie. Chcę oddać pracodawcy swoją siłę, swoją energię, swoją inteligencję, ale chcę również otrzymać za to godne wynagrodzenie. Nie umawiamy się na to, że ktoś niszczy mnie w pracy każdego dnia.

Czy OPZZ współpracuje z niemieckimi odpowiednikami działającymi w Kauflandzie?
Są nieśmiałe kontakty ze związkami z Niemiec. Jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać. Jak na razie lajkujemy swoje posty w mediach społecznościowych, ale są plany na większą współpracę.

Jak wygląda porównanie wynagrodzeń?
Jeśli chodzi o zarobki w Niemczech to pracownicy tamtejszych Kauflandów zarabiają cztery razy więcej od pracowników w Polsce. Inne jest również tempo pracy – tam można pracować zwyczajnie wolniej.

Adam hajduga maciej poloczek

Może Cię zainteresować:

Adam Hajduga w ŚLĄZAQ: Mamy bardzo dobry czas dla zabytków techniki

Autor: Maciej Poloczek

11/01/2025

Iwan Koniew

Może Cię zainteresować:

Górny Śląsk 1945. Genialna strategia Koniewa to mit, a operacji „Złote wrota” nigdy nie było

Autor: Tomasz Borówka

12/01/2025

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon