Program imprez z okazji 170-lecia Górnośląskich Kolei Wąskotorowych znajdziecie na stronie sgkw.eu
Rozmowa z Pawłem Niemczukiem, prokurentem i dyrektorem ds. administracyjnych Stowarzyszenia Górnośląskich Kolei Wąskotorowych
Rok
2001. Polskie Koleje Państwowe zdecydowały się zlikwidować koleje
wąskotorowe z powodów ekonomicznych. Skąd się wzięli ludzie,
którzy chcieli je ocalić?
Od
bardzo wielu lat w Katowicach działała, i działa nadal, organizacja
społeczna, która się nazywa Stowarzyszenie Miłośników Kolei.
Jej ówczesny prezes Andrzej Cichowicz podjął działania, które
miały na celu przekonanie samorządowców miast, na terenie których
wówczas jeszcze istniały linie wąskotorowe, do przejęcia tego
przeznaczonego do likwidacji majątku, ponieważ prawo, które
wówczas obowiązywało, dawało samorządom taką możliwość. To
były: Siemianowice, Chorzów, Bytom, Tarnowskie Góry i Miasteczko
Śląskie. O ile samorządy Bytomia, Miasteczka Śląskiego i
Tarnowskich Gór się zgodziły, to Chorzów i Siemianowice się
wahały, ostatecznie takiej decyzji nie podjęły. Między
innymi dlatego tam już pociągiem przez Żabie Doły nie dojedziemy.
Pierwszym inicjatorem akcji
przejęcia kolei był właśnie Andrzej Cichowicz. Pierwotnie
działaliśmy pod sztandarem Stowarzyszenia Miłośników Kolei, ale
organizacja ta ma inny profil działalności niż prowadzenie kolei, dlatego rok później powstało Stowarzyszenie Górnośląskich
Kolei Wąskotorowych, które koleją zarządza do dzisiaj.
Andrzej
Cichowicz był pierwszy, a jak się dołączali następni?
Przez
znajomych, pocztą pantoflową. Wtedy popularny był Usenet - grupy
dyskusyjne, tam to się rozchodziło. Poza tym ludzie się znali, bo
będąc pasjonatami kolei często jeździli na imprezy
kolejowe, wycieczki koleją i mieli po prostu, nazwijmy to, więzi
nieformalne i to się w ten sposób rozeszło. Ja się też
dowiedziałem w sposób nieformalny, bo Jakub Halor, z którym
wówczas pracowałem w jednej w firmie, śledził temat Górnośląskiej
Kolei Wąskotorowej i dał mi cynk, że coś się kroi, żeby może
zajrzeć. W ten sposób poznałem Andrzeja Cichowicza i resztę
tego pierwszego zespołu. W kwietniu 2002 roku pierwszy raz wziąłem
udział w pracy na rzecz kolei i tak jestem tu do dzisiaj.
Nadal
działacie na zasadzie, że znajomy znajomego zaprasza, czy macie
inną metodę? A może już doszliście do tego etapu, że dzieci was
wymieniają?
Dzieci
nasze jeszcze nie, natomiast wielu naszych ludzi zaczynało mając
lat mniej niż 10. Tutaj się gdzieś kręci koleżanka Kinga. Kinga
miała 8 czy 9 lat, jak się na kolei zaczęła pojawiać. Teraz ma
ponad 20 bodajże i 12 lat stażu na kolei wąskotorowej. Prezes też
był nastolatkiem, miał chyba 14 lat jak się pojawił. Wiele osób
się pojawiło tutaj będąc dziećmi i niektórzy z nich wykonują
inne prace w życiu, a dalej się zajmują koleją w wolnym
czasie. A niektórzy, którzy byli w wieku takim, że
jeszcze wybór szkoły i ścieżki zawodowej był jeszcze przed nimi,
wybrali szkoły kolejowe w Tarnowskich Górach lub w Sosnowcu.
Jeszcze inni wybrali wydział transportu Politechniki Śląskiej.
Także dzieci nasze nas nie wymieniają jeszcze, ale młodzi ludzie,
bardzo młodzi zaczynają. A skąd ludzi bierzemy? Jedno to po
prostu poczta pantoflowa. Dwa, mamy dobę internetu, więc
stowarzyszenie ma dość prężnie działający fanpage na Facebooku,
który obserwuje mnóstwo ludzi. Dość często zdarzają się sytuacje, że ktoś po prostu przychodzi i mówi, że chciałby
dołączyć, albo pisze maila czy na Messengerze, jak zostać
wolontariuszem.
A
co taka 9-latka robiła na początku?
Na
przykład pomagała sprzątać wagony. Dziś pracuje w Kolejach
Śląskich, jest konduktorem.
Jesteście
koleją górnośląską, ale w waszej historii znajduje się dość
egzotyczny epizod - zajmowaliście się koleją wąskotorową w
Starachowicach. To nie jest sąsiednia gmina. Jak się tam
znaleźliście?
Koleje wąskotorowe w Polsce w zasadzie są w tym momencie własnością
samorządów. Pierwotnie większość z nich była prowadzona przez
organizacje społeczne typu stowarzyszenia i fundacje. Dziś ten
model trochę się zmienił. W niektórych miejscach wprowadzono
spółki samorządowe, albo ośrodki sportu i rekreacji, albo zarządy
dróg powiatowych. Starachowice wybrały inną drogę, po prostu
szukały operatora. Zwracały się do różnych organizacji,
które prowadzą koleje, mają niezbędne zaplecze personalne,
doświadczenie i papiery. Dwa lata tą koleją się zajmowaliśmy.,
jednak prowadzenie tamtej kolei angażowało dużo sił i odciągało
nas od naszej podstawowej działalności, czyli zajmowania się
Górnośląskimi Kolejami Wąskotorowymi. Nie bez znaczenia był też
brak perspektyw poprawy stanu kolei w Starachowicach: tamtejsze
starostwo powiatowe nie miało pieniędzy na jej remont oraz, jak
sądzę, wówczas nie było przekonane co do sensu jej dalszego
istnienia
Co
wam dało takie doświadczenie współpracy z innym samorządem niż
tutejszymi, czy są jakieś podobieństwa, czy raczej tylko różnice?
Powiaty
są takimi jednostkami samorządowymi, które mają dość duże i
kosztowne zobowiązania typu szkolnictwo, szpitale,
itp. oraz lichą bazę finansową. Mają dość niewielkie źródła
dochodów własnych, a doprowadzenie kolei do jako takiego stanu
technicznego, tudzież jej rozbudowa, bo kolej w Starachowicach jest
podzielona na dwa fragmenty, których środkowa część jest
rozkradziona, to są milionowe inwestycje, na które takiego
niewielkiego samorządu nie stać. To doświadczenie pozwoliło na
obserwację, że samorządy górnośląskie na tle ogólnopolskim są
jednak finansowo stabilniejsze, poza tym czują kwestię dziedzictwa
technicznego. A Starachowice, owszem, też mają tradycje przemysłowe,
przecież tam był Wielki Piec i zakłady samochodowe Star, to było
zagłębie staropolskie, a jednak zdaje się kwestii zabytków
techniki tak nie czuli, a przynajmniej niektórzy radni postrzegają
dziedzictwo techniczne jako balast, a nie jako atut.
A
na Śląsku jak w tej chwili to wygląda?
Nikt nie kwestionuje sensu i celu
istnienia i funkcjonowania kolei wąskotorowej. Już nie. Jest to
efektem konsekwentnych działań podjętych przez samorząd
wojewódzki w połowie lat dwutysięcznych, kiedy w ogóle powstała
idea utworzenia Szlaku Zabytków Techniki, którego ojcem
założycielem był Adam Hajduga.
Działania Adama Hajdugi i jego zespołu
doprowadziły do tego, że postrzeganie zabytków techniki,
dziedzictwa industrialnego przez samorządy, uległo zmianie.
Przestaliśmy być nikomu niepotrzebną kolejką, którą paru wariatów broni zębami i pazurami. Zaczęliśmy być
postrzegani jako jednak ciekawy zabytek techniki i potencjalna
atrakcja turystyczna. To nie jest tak, że samorządy nic nie robią.
Wspierają nas kwotami, które dawniej były dla nas niewyobrażalne.
Niemniej środki, które samorządy są w stanie wyasygnować na
zabytki techniki, w tym naszą kolej, uległy, tak jak środki na
wszystko, poważnemu uszczupleniu. Na
tle innych samorządów w kraju jest nieźle, ale jednak potrzeby
finansowe kolei, żeby zamienić ją w zabytek techniki, spełniający
oczekiwania turysty trzeciej dekady XXI wieku oraz zapewnić
współczesne standardy dla personelu, są obecnie nieosiągalne. Na razie udaje nam się funkcjonować, utrzymać kolej
w sprawności technicznej.
Czy
były takie przełomowe momenty, które zadecydowały to tym, że
poszliście w dobrym kierunku, albo że dobrze się stało, że
znaleźliście się w takim miejscu, w jakim w tej chwili jesteście?
Przełomowym momentem była zmiana optyki samorządów, jeżeli
chodzi o zabytki techniki, czyli jak Szlak Zabytków Techniki zaczął
nabierać rumieńców i temat turystyki przemysłowej stał się
tematem nośnym, wtedy ta zmiana nastawienia samorządów była dość
istotna i finansowanie też uległo dość istotnej zmianie. Gdyby
ta zmiana optyki nie nastąpiła, to przy finansowaniu, jakie było w
pierwszych latach, nie byłoby możliwości, żeby kolej
funkcjonowała. W
tym momencie jednak samorządy wykładają dość istotne kwoty,
które pozwalają nam np. nie tylko utrzymywać szlak w
przejezdności, ale także poprawiać standard, czy wyremontować
parowóz. Natomiast, tak jak wspomniałem, to pozwala nam utrzymać
kolej w ruchu, natomiast trudno raczej myśleć o dokonaniu istotnych
postępów. Przy czym trzeba podkreślić, że to nie wynika ze złej
woli samorządów, tylko z tego jak wygląda sytuacja ekonomiczna
władz lokalnych i że wygląda, zwłaszcza ostatnimi laty, źle.
Trafił
się ktoś jeszcze taki, kto was bardzo mocno wsparł z zewnątrz?
Największym wsparciem są PKP Polskie Linie Kolejowe, które nam od
paru lat przekazują materiał torowy, szyny, śruby, płytki. Coś,
co im już jest zbędne, ale jest w stanie na tyle dobrym, że
na kolei wąskotorowej jeszcze dziesiątki lat posłuży. Ale oprócz
tego jest cała masa mniejszych firm, które nas wspierają, albo to
oprawami oświetleniowymi, a to olejami, płynami niezamarzającymi,
farbami, materiałami budowlanymi. Nie ma jakiegoś jednego
wielkiego sponsora, jest cała rzesza firm, które w zakresie swoich
możliwości nas wspierają. Może nie jest to pomoc, która jest na
zasadzie "być albo nie być" kolei, ale zdecydowanie wpływa na
to, co możemy zrobić i na warunki naszej pracy.
Jak jesteście odbierani przez ludzi, mieszkańców? Czy jesteście w ich
świadomości w ogóle?
Zadziwiająco
często zdarzają się ludzie z Bytomia, którzy mówią, że nie
wiedzieli, że coś takiego istnieje. Natomiast myślę, że przez te
ostatnie lata, właśnie znowu nawiązujemy do kwestii popularyzacji
zabytków techniki, ten procent ludzi, którzy nie wiedzą o naszym
istnieniu zdecydowanie zmalał. Nastąpiła też jeszcze jedna
zmiana. Ona się chyba wiąże ze zmianą postrzegania Górnego
Śląska jako całości. Wcześniej gdy tutaj przyjeżdżali ludzie i były jakieś rejestracje z Zabrza
czy Gliwic, to było "o, są goście z daleka", bo w
pierwszych latach niemal wszyscy nasi podróżni to miejscowi jadący
nad zalew w okresie letnim. Natomiast w tym momencie bytomianie też
są istotną częścią naszych podróżnych, ale już mniejszością. Czyli kolej stała się znana nie tylko w
regionie, ale także w ogóle w Polsce. Robimy
taką imprezę tak jak "Nocna szychta", czyli nocny
przejazd pociągiem. Staramy się wtedy z tymi ludźmi porozmawiać,
dowiedzieć co im się podobało, co im się nie podobało, co by
zmienić, skrócić, dodać. Na przykład rozmawiam
z młodymi ludźmi, tak dwadzieścia parę lat, chłopak z dziewczyną
i pytam skąd są. Z Torunia. Rodzinę odwiedzacie? - Nie, znaleźliśmy w
internecie, że coś takiego jest i przyjechaliśmy. Czyli
funkcjonują rzeczy, które były swojego czasu w ogóle
niewyobrażalne, np. żeby tutaj przyjeżdżali ludzie z drugiej
części Polski. Natomiast jeżeli chodzi o Bytom, o
lokalsów, to dla tych, którzy mieszkają przy kolei wąskotorowej jest ona czymś normalnym. Była, jest i będzie. Zdarzają się drobne problemy tam, gdzie przy linii kolejowej
zbudowały się nowe domy. Ludzie, którzy wiedzieli, gdzie kupują
działkę, gdzie budują dom, potrafią mieć pretensje o to, że
pociąg pod oknem jeździ.
To
podobnie jak ludzie, którzy zamieszkują na wsi i się dziwią, że koguty pieją i traktory jeżdżą...
Tak,
i śmierdzi kupą. Ale
generalnie postrzeganie jest raczej pozytywne. Znowu, to są lata
pracy nad postrzeganiem zabytków techniki. Ludzie raczej są dumni i
zadowoleni, że mają taką wyjątkową kolej tutaj. To też się
zazębia ze zmianą postrzegania Górnego Śląska, Kiedyś w
hierarchii celów turystycznych Bytom był na pozycji -10. Bo
przecież tutaj ludzie żrą węgiel, gadają tak, że nikt ich nie
rozumie i kaszlą brykietem. Teraz ludzie stali się
bardziej mobilni, bardziej ciekawscy. Poza tym rośnie też grono
ludzi, których nie interesuje turystyka zorganizowana. Chcą sobie
zwiedzać miejsca mniej oczywiste na własną rękę. Górny Śląsk stał się dość popularnym celem tego rodzaju wyjazdów.
Zgadza
się! Wszyscy miłośnicy industrialu mają tutaj co oglądać.
Tak.
Choć z tego, co zostało do dzisiaj to przecież jest smętna resztka
tego, co jeszcze 20 lat temu mieliśmy. Wszelkie zbędne linie
kolejowe, budynki przemysłowe, maszyny wyceniano jedynie na
zasadzie: masa w kilogramach razy bieżąca cena złomu. Albo ile Biedronek da się zbudować.
A
co by się wam teraz przydało jeszcze? No, oprócz pieniędzy
oczywiście.
Ludzie
do pracy.
Jakieś
konkretne specjalizacje?
Najważniejszą
kompetencją, jakiej wymagamy, to jest chęć do roboty i pozytywne
nastawienie. Jeżeli chodzi o rodzaj robót, jaki tutaj mamy, to jest
wszystko. Od tych niewymagających wiedzy i doświadczenia typu
grabienie, zamiatanie, kopanie, poprzez roboty, które wymagają już
fachu w ręku jak roboty budowlane, tynkowanie, malowanie,
pociągnięcie kabla. Do tego dochodzą też prace, które wymagają
specjalistycznej wiedzy np. przy silniku, przy np. elementach
zawieszenia pojazdów kolejowych, przy urządzeniach sterowania
ruchem kolejowym. Do tego dużą częścią naszej roboty, którą
mało kto widzi, jest wszelkiego rodzaju robota biurowa, bo
prowadzenie kolei wymaga przerzucania ton papieru. Chodzi o
dokumentację stricte kolejową wynikającą z przepisów kolejowych,
poprzez pisanie wniosków o dotacje, rozliczanie tych dotacji,
wymyślanie scenariuszy wydarzeń, koordynowanie tego wszystkiego.
Ile
ludzi przewozicie rocznie?
W
zeszłym roku 26 tysięcy ludzi bez grosza. Na tle innych
kolei wąskotorowych to nie jest wiele, bo mamy koleje, czy w
Bieszczadach, czy nad morzem, które przewożą ponad 100 tysięcy
ludzi. No ale z punktu widzenia turysty jest pewna różnica między
Bieszczadami a Tarnowskimi Górami. Te 26 tysięcy to oczywiście to
nie jest wykorzystany cały potencjał kolei, bo oprócz tego, że
wozimy ludzi, staramy się też rozwijać ofertę o wydarzenia typu "Kultura Przemysłowa Ziemi Tarnogórskiej", gdzie nie tylko wieziemy
ludzi koleją, ale także opowiadamy o historii Tarnowskich Gór,
historii górnictwa tarnogórskiego, zabieramy ich na spacer, na
hałdę popłuczkową czy przejście przez miasto, gdzie przejazd
kolejowy jest tylko jednym z elementów, ale oprócz tego mają
okazję zobaczyć ciekawe miejsca w naszym regionie, do których
nasza kolej bez problemu dociera. I
takich pomysłów mamy całą masę, tylko problemem jest kwestia
wydolności, szczupłość zasobów kadrowych - przecież nas na co
dzień poza sezonem jest pięć osób. Do tego dochodzą
problemy finansowe. Potem np. brakuje nam dramatycznie wagonów.
Kolej cieszy się na tyle dużą popularnością, że ludzie co raz
częściej jeżdżą ściśnięci jak sardynki, albo wręcz rezygnują
z przejazdu, bo pociąg jest nabity. Z sytuacji wyjątkowej parę lat temu w tym momencie staje się problemem palącym.
Macie
szansę to zmienić?
Mamy
wagony! Mamy jeszcze co najmniej pięć wagonów, które czekają na
remont. Letniaków jest pięć, do tego wagony całoroczne, co
najmniej cztery jak nie pięć, które nadają też się do remontu.
Czyli
fizycznie macie je na stanie?
Wszystkie
letnie wagony pasażerskie były kiedyś węglarkami. My tych
węglarek mamy jeszcze 37, więc jest co przebudowywać. Spokojnie z
10, jak nie 15 z nich moglibyśmy przygotować na wagony pasażerskie.
Lokomotyw, którymi jeździmy, mamy w tym momencie trzy czy cztery.
Lokomotyw dużych spalinowych mamy sześć czy siedem. Także jest co
remontować, w wąskotorówce nadal drzemie niewykorzystany
potencjał. Znowu dochodzimy do tematu pieniędzy, bo
nawet gdybyśmy mieli 50 wolontariuszy, którzy
sumiennie każdego tygodnia przyjdą do roboty, no to bez pieniędzy
to się tego nie zrobi.
Spotykacie się się często z pytaniami: Jak to to jest nieopłacalne? Jak to nie
zarabiacie skoro sprzedajecie bilety?
Bilety pokrywają małą część
kosztów utrzymania kolei. Ale pytanie wtedy zadaję proste - a
przychodzi komuś do głowy, żeby zaorać Malbork? Żaden obiekt
zabytkowy nie może być rozpatrywany w kategoriach czysto
ekonomicznych czy to się opłaca czy nie opłaca, zarabia czy nie
zarabia. Oczywiście nie twierdzimy, że kolej wąskotorowa w Bytomiu
ma taką samą rangę jak Malbork albo Wawel, ale chodzi o kwestie
ogólnie zabytków, nie tylko zabytków techniki.
Zabrze
z powodu trudnej sytuacji finansowej zdecydowało się przekazać
Muzeum Górnictwa Węglowego Samorządowi Województwa Śląskiego.
Zabrze
wyłożyło na zabytki górnictwa grube miliony, co przez jakiś czas będzie negatywnie wpływać na sytuację finansową miasta i ściągać
na jego władze falę krytyki. Sądzę jednak, że za, dajmy na to,
50 lat, gdy bieżące spory polityczne staną się
nieistotne, bo zginą w mrokach niepamięci, ich działania zostaną
docenione. Bo nigdzie na świecie nie ma drugiego obiektu górniczego
zachowanego w takiej skali, tak różnorodnego i udostępnionego do
zwiedzania. Ba, nie istnieje żaden obiekt, który ma potencjał
zbliżyć się do tego, co oferuje Zabrze.
Zabrze
nie pozbywa się tych obiektów, nie przeniosą się gdzieś indziej,
tylko po prostu ktoś inny będzie wykładał pieniądze na
utrzymanie.
Zgadza się. Znowu dochodzimy do kwestii finansów
samorządowych. Zmiany podatkowe i polityka rządowa przez wiele lat
doprowadziła do tego, że znaczna część gmin w Polsce ma problem
z pokryciem wydatków bieżących, nie mówiąc o inwestycyjnych.
Więc ja się władzom Zabrza nie dziwię. A zresztą
Zabrze nie są pierwszą gminą w Polsce, która doprowadziła się
do kłopotów finansowych przez intensywne inwestowanie w zabytki. Na
przykład gmina Rewal, remontując kolej wąskotorową, doprowadziła
się też do stanu takiego, że finanse samorządu stanęły na
krawędzi.... Natomiast, czy to, że Muzeum Górnictwa Węglowego
będzie województwo prowadziło i czy to jest dobrze, czy to źle,
trudno powiedzieć, "po owocach ich poznacie". Można popatrzeć na to w ten sposób, że w momencie, kiedy
operatorem Szlaku Zabytków Techniki był bezpośrednio Urząd
Marszałkowski, działało to dużo lepiej niż w sytuacji, kiedy
poprzednie władze wojewódzkie przekazały zarządzanie Szlakiem
Zabytków Techniki Muzeum Górnictwa Węglowego. Ewidentnie Szlak
Zabytków Techniki w tym czasie stracił na znaczeniu i na impecie.
Pytanie teraz brzmi, kto w tym urzędzie będzie się zajmował i czy
będzie miał do tego serce? Poprzednie władze w Warszawie wywodziły
się z opcji politycznej, która w ogóle Śląska, śląskości,
odmienności nie rozumiała i najczęściej by wszystko
zglajchszaltowała. Mogło być, przepraszam, polskie, częstochowskie
i maryjne, ale broń Boże, nie niemieckie. Władzom lokalnym nie ma
się co dziwić, że do tego przekazu płynącego z góry musiały
się dostosować chcąc móc liczyć na rządowe wsparcie. I z tego
się to wzięło, że to w ogóle spadło gdzieś tam na margines. No
raczej nie było pomysłu całkowitego porzucenia idei Szlaku
Zabytków Techniki, bo zainwestowano w niego sporo pracy i pieniędzy.
Ale woli jego dalszego rozwoju i promowania raczej nie było, bo
jeszcze nie daj Boże trzeba by coś powiedzieć dobrego o Niemcu.
A
wracając do kolei… Czym się różni to, co robicie w tej chwili
od tego, co robiliście zaczynając?
Wtedy
walczyliśmy o przetrwanie do kolejnego dnia. W tym momencie możemy
myśleć o tym, żeby jednak rozszerzać ofertę, wozić więcej
ludzi. Nie tylko być przewoźnikiem kolejowym, ale także kimś, kto
zajmuje się promowaniem historii regionu, historii przemysłu,
regionu i przypominać tym, którzy nie pamiętają, uczyć tych,
którzy nie mieli szansy się dowiedzieć. Czyli generalnie z tylko
przewoźnika kolejowego, który był tramwajem na Chechło, stać się kimś, kto nie tylko prowadzi kolej, ale także
wykorzystując tę kolej, opowiadać historię. W tym momencie nie
walczymy o to, żeby przetrwać, tylko o to, żeby było lepiej.
Różnica jest dość fundamentalna.
Pamiętam
kiedyś spotkanie organizacji pozarządowych w Bytomiu, na
którym toczyła się dyskusja dotycząca podziału środków, jakimi
dysponował Wydział Kultury. Kilkadziesiąt tysięcy przeznaczono na
Kolej Górnośląską, żeby można było z Pomorza wagon ściągnąć.
Był
taki wagon motorowy i on tutaj stoi. Niestety nie jest czynny, bo
ściągnięcie wagonu to był pierwszy krok. Drugim krokiem jest
doprowadzenie do stanu używalności. Fakt, że go mamy, jest
fantastyczny, bo on sobie może stać i czekać. A to była sytuacja
teraz albo wcale. Natomiast jest to kolejny pojazd, którego
uruchomienie przyczyniłoby do poprawy naszych możliwości. Lepszego
wykorzystania kolei na przykład w dni brzydkiej pogody albo przy
małym ruchu. Wagon motorowy pali mniej paliwa, wymaga mniej
personelu do obsługi, czyli jest po prostu tańszy. Jego
remont to są kolejne grube pieniądze, których w tym momencie nikt
nie ma.
Jak często macie takie okazje?
Było
takich okazji sporo. Podobną był parowóz Ryś, który udało się
uruchomić. Parowóz był prywatną własnością pasjonata
kolejnictwa, któremu się plany życiowe zmieniły i swoją kolekcję
zaczął sprzedawać i było "albo bierzecie teraz albo wcale".
Ile
trzeba mieć szczęścia, żeby funkcjonowało coś takiego
jak wy?
Dużo.
Koleje wąskotorowe w Polsce można podzielić na dwie główne
kategorie. Większość z nich należy do kolei turystycznych, gdzie
przejazd koleją jest atrakcją samą w sobie, nie pełni
rzeczywistej funkcji transportowej, albo kursuje tylko parę razy w
roku. Można jako taką kolej wymienić kolej właśnie w
Starachowicach, czy fragment ocalały w Rudach. No i mniej liczne
koleje, które rzeczywiście oprócz tego są kolejami historycznymi,
pełnią rzeczywistą funkcję transportową. Czy to Nadmorska Kolej
Wąskotorowa, która zwyczajnie dowozi ludzi nad morze, czy nasza
kolej, która nie tylko zapewnia możliwość miłej przejażdżki,
ale ludzi wozi czy do Kopalni Zabytkowej, czy do Tarnowskich Gór. Te
stają się coraz popularniejsze. Parę lat temu, żeby ktoś
wysiadał w Tarnowskich Górach, to się nie zdarzało lub były
pojedyncze osoby. A teraz mamy całe grupy. W tym roku kilka razy
nam maszyniści przesłali zdjęcia pełnego peronu w Tarnowskich
Górach. Ci ludzie do Tarnowskich Gór dojeżdżali albo z
Miasteczka, albo z Bytomia i potem wracali sobie. Oczywiście
tradycyjnym celem podróży pozostaje nadal zalew Nakło-Chechło.
Kiedyś był jedynym celem podróży, w tym momencie jest jednym z
kilku. Do tego jeszcze się otwiera też drugi kierunek. Ludzie
z północnej części województwa: Częstochowa, Myszków,
Zawiercie, czy Kalety, Strzebiń, przyjeżdżają samochodami do
Miasteczka, tam zostawiają auta, jadą sobie do Bytomia, zwiedzają
stację i wracają. Czyli Bytom też stał się celem podróży.
Jeszcze jakieś szczęścia?
Szczęściem
niebywałym jest to, że ta kolej właśnie ma skąd dokąd jeździć.
Bo taki turysta, który przyjdzie i przejdzie koleją raz, może dwa,
potem już nie, bo tu był. Nie tylko mamy ludzi z nami dla frajdy,
ale że tych ludzi po coś do końca wozimy. To duże szczęście.
Drugim
dużym szczęściem jest to, że dany fragment kolei istniał w
miejscu, który przynajmniej miał potencjał bycia generatorem
ruchu. Bo mimo wszystko to jest niewielki system transportowy, ale do
którego mają zastosowanie wszystkie inne prawidła odnoszące się
do pozostałych systemów transportu. Przede wszystkim system
transportu, żeby istnieć, musi mieć co albo kogo, skąd i dokąd
wozić. Czyli naszym szczęściem było to, że mieliśmy tą wodę,
która była tym pierwszym generatorem ruchu, a potem powstały
kolejne. Faktem przełomowym było wpisanie kopalni zabytkowej na
listę UNESCO. To było od razu wiadomo, że przy tym słońcu wiele
rąk się ogrzeje.
A trzecie szczęście?
Trzecim
szczęściem jest to, że jesteśmy w miejscu, które samo w sobie ma
potencjał. To nie jest, jak niektóre koleje, które leżą gdzieś
na poboczu, jak kolej w Bieszczadach, która żyje wyłącznie z
turystów. My mimo wszystko mamy własne zaplecze węziej lub szerzej
pojętych lokalsów, czyli ludzi, którzy albo tu przyjdą na
piechotę, bo mieszkają w Bytomiu, albo przyjadą z tych Katowic,
albo innych Gliwic sobie pociągiem normalnotorowym, albo tramwajem,
czy autobusem. Dzięki temu, że to jest jednak duży ośrodek
miejski, mamy wolontariuszy. Niewielu, ale mamy. Mamy skąd ich brać,
bo koleje, którzy leżą z dala od większych miast, mają duży
problem, po prostu nie mają rąk do pracy, bo kto będzie dojeżdżał
100 kilometrów czy 200, żeby w weekend porobić na kolei. Następnym szczęściem, są samorządowcy
Samorządowcy są waszym szczęściem?
Ci, którzy 22 lata temu byli na tyle odważni, żeby kolej przejąć, że
wymienię ówczesnych prezydentów: prezydenta Bytomia - pana
Wójcika, pana burmistrza Tarnowskich Gór - pana Piotra Hanyska, czy
burmistrza Miasteczka Śląskiego - Stanisława Wieczorka. I
kolejnych samorządowców czy urzędników samorządowych, jak Adam
Hajduga, który podjął temat zabytków techniki i wyciągnął go z
niebytu. To jest kolejne szczęście, tacy ludzie byli. No
i jeszcze kolejne, że sytuacja ekonomiczna kraju się poprawiła, bo
pierwsze lata to złodzieje szybciej rozbierali tory, niż myśmy
byli w stanie je montować. Przecież jak myśmy tutaj nastali w roku
2002, to na gruncie leżało, licząc tory stacyjne, około 50 km
torów. I taki stan rzeczy utrzymał się do jesieni 2002. Na wiosnę
2003 zostało mniej więcej to, co jest teraz, czyli 21 kilometrów. Przez
jedną zimę złodzieje sprzątnęli prawie 30 km torów.
Teraz
jak rozumiem, że już takich zagrożeń nie ma?
W
tym momencie skala kradzieży i dewastacji, jakiej doświadczamy w
ciągu roku, jest mniejsza niż to, co kiedyś było w ciągu
tygodnia. Dalej zdarzają się, ale to bardziej ktoś nam pobabrze
wagon, coś urwie. Wtedy na pewno problemem było bezrobocie w
Bytomiu, które przekraczało 20% oraz dość atrakcyjne ceny złomu,
a w tym momencie po prostu się nie opłaca, a sytuacja na rynku
pracy jest znacznie lepsza.
Jak wygląda kwestia zabezpieczenia takiego majątku? Czy wy
sami pilnujecie tego wszystkiego?
Kiedyś
pilnowaliśmy sami. Potem przez jakiś czas urzędowała tutaj firma
ochroniarska opłacana przez miasto, ale to się średnio sprawdzało,
więc dalej pilnujemy sami. Teren stacji jest obsadzony 24 godziny na
dobę, monitorowany. Pozostałe 20 km w szlaku jest patrolowane. Nie
bez znaczenia są czujni mieszkańcy, którzy często spacerują
wzdłuż toru z psami, albo biegają, czy jeżdżą rowerami. I
bardzo często zdarza się, że dostajemy informację, a tu brakuje
śruby, a tu wiatr złamał drzewo. Także mamy taki nazwijmy to
społeczny monitoring mobilny, po prostu lokalni mieszkańcy. I to
najczęściej są ludzie, którzy mieszkają tam od zawsze i to dla
nich nie jest jakaś tam kolej, tylko to jest ich kolej. To jest
kolej, która towarzyszyła im, ich rodzicom, dziadkom i pradziadkom,
bo policzmy 170 lat istnienia kolei, to jest już lekko licząc z
sześć pokoleń ludzi.
To
bardzo piękna myśl, że to jest ich kolej, nie tylko wasza -
stowarzyszenia…
Zawsze
mówimy, że to nie jest nasza kolej. My tu jesteśmy, kiedyś może
nas nie być. Bo zmieni się koncepcja samorządowcom albo spotka nas
ten motyw, który spotkał niektóre koleje historyczne w Wielkiej
Brytanii, że po prostu nie będziemy mieli następców. Choć, ja
myślę, że nie mamy tutaj takiego zagrożenia, bo ja mając lat 40
z okładem jestem jednym z najstarszych, a do tego mamy całą masę
ludzi, którzy są jeszcze niepełnoletni. Tutaj się taki Krzysiek
kręci, ma 16 lat, inni tam mają po 18, 20. Więc może zagrożenie
demograficzne nam nie grozi, ale różne rzeczy się mogą zdarzyć.
Przyjdzie kryzys ekonomiczny taki, że w ogóle nie będzie pieniędzy
i wtedy się wyłożymy. Bo bez finansowania z zewnątrz nie jesteśmy
w stanie się tym zajmować. Może tak być?
No
oczywiście. Ale czy wiedząc jakie są zagrożenia jest pan w stanie
sobie wyobrazić co będzie za następnych 20 lat?
To
jest absolutnie nie do przewidzenia. Ja tutaj jestem dwudziesty
trzeci rok. Mniej lub bardziej intensywnie. I robimy teraz rzeczy,
które niegdyś były kompletnie niewyobrażalne. Myśmy nie
wyobrażali sobie następnego tygodnia, który po prostu jednak jakimś
cudem przychodził. Mamy czynny parowóz, udało nam się wysłać
jedną, drugą, trzecią lokomotywę do naprawy głównej.
Wyremontowaliśmy z 10 kilometrów toru, a dawniej to było po prostu
rzeźbienie, żeby się nie rozpadło. Kiedyś jeździliśmy
codziennie, trzy razy dziennie, woziliśmy 20 tysięcy ludzi. Teraz
jeżdżąc w weekendy, wozimy 26 tysięcy ludzi rocznie. Intensywność pracy przewozowej i jej efektywność znacznie
wzrosła. Instytucją kultury staje się szyb Staszic, który jest
kolejną potencjalną atrakcją turystyczną na naszej trasie.
Istnieją jakieś widoki, trudno powiedzieć na ile realne, na
przykład odtworzenia dojazdu do kopalni zabytkowej i tego szybu.
Odtworzenie dojazdu do elektrowni Szombierki, bo jesteśmy w stałym
kontakcie z firmą Arche, jej właścicielem. Cały czas dbamy o
zachowanie ciągłości pasa drogi kolejowej do Rozbarku, by nie
stracić możliwości odbudowy toru ,co pozwoliłoby obsłużyć i
Żabie Doły i Pogodę. Także pytanie, co będzie za 20 lat, to jest
pytanie bez odpowiedzi. Mam wiele talentów, ale nie talent proroczy.
Nie będę się podejmował wróżenia.
Podczas
uroczystości 170-lecia spodziewany jest przyjazd ministra. To
podkreślenie ważności święta, czy będą z tego jakieś realne
korzyści dla Kolei Górnośląskich?
Wie
pani co, problem kolei wąskotorowej zobrazuję na przykładzie dwóch
płyt chodnikowych. Jedna płyta to jest turystyka, druga to jest
transport. A koleje tego typu są dokładnie w tej dziurze między
innymi. Problem polega na tym, że na przykład na fundusze
turystyczne się nie łapiemy, bo to nie to, a na fundusze
transportowe też nie, bo to tez nie to. Do
tego koleje wąskotorowe są kompletnie wyłączone z systemowego
wsparcia dla przewoźników kolejowych. O ile Koleje Śląskie
korzystają z dopłat do każdego pociągu kilometra, my nie.
Przepisy rządzące wąskimi torami są kompletnie nieżyciowe, a
niektóre ewidentnie pisali ludzie, którzy nie mają pojęcia o czym
pisali, bo są bez sensu. Także mamy nadzieję, że uda
nam się zwrócić uwagę ludzi zajmując się kwestią transportu
kolejowego, że kolej wąskotorowa to nie jest kolejka PIKO. Tylko to
jest mimo wszystko kolej.
Dlatego tak strasznie tępicie, gdy ktoś mówi "kolejka" o waszej kolei?
Bo kolejkę to masz na
dywanie. To jest kolej! I najlepszym przykładem tego, że jest
kolej, to niech będą samochody - jak wyglądają jak wjadą pod
pociąg.
Myślę,
że ludzie mówią “kolejka” z sympatią.
Niekoniecznie.
A tam kolejka. Kolejka, co ona mi tam zrobi? Kolejka. Wie pani, to ma
rzeczywisty wpływ na bezpieczeństwo - co tam, to małe jest. Nie
zdają sobie sprawy z tego, że to jest 100 ton żelastwa, które
porusza się 30 km na godzinę. Jeździmy w nieprzewidywalnych porach
dnia i tygodnia. Pociągi planowe jeżdżą w sezonie letnim, w
soboty i niedzielę. Jeżdżą też pociągi na zamówienie,
jeżdżą pociągi robocze. Pociągi robocze potrafią jechać w
środku nocy ciągnąc składy z kamieniem, które ważą 300 ton.
Jest to pociąg towarowy. I jakim takim 300 tonowym pociągiem na
przykład, byśmy przygrzali w autobus, a mamy problemy z autobusami,
które się nie zatrzymują, to my tym pociągiem przejdziemy przez
autobus na wylot i zatrzymamy się 100 metrów dalej. Nie
wątpię, że wielu ludzi mówi kolejka z sympatii i nie ma żadnych
złych intencji, natomiast podkreślam, wiem, że się powtarzam po
raz trzeci, rodzi to kompletnie praktyczne implikacje.
Ja
wiem - to jest rachunek prawdopodobieństwa, że zawsze może się
znaleźć jakiś głupek.
Myśmy tych wydarzeń całej szczęście mieli w naszej historii
dosłownie kilka. Na palcach dwóch rąk na pewno się da policzyć.
Ale są koleje np. w Piasecznie, które mają "dzwony" kilka razy w roku i kilka wydarzeń śmiertelnych. Oni mają taki
nieoficjalny slogan "Jeździmy rzadko, ale celnie".
Rozumiem,
że to koledzy z branży ochrzcili ich w ten sposób?
Tak.
Nie
tylko z okazji jubileuszu, obyście takich zdarzeń nie mieli jednak!
Ja religijny nie jestem, ale mam wrażenie, że święta
Katarzyna kocha nawet ateistów, bo bez boskiej, bez cudownej
interwencji to wszystko dawno przy szlag trafił.
Dlatego
też pytałam o szczęście.
Po
prostu zwyczajne szczęście też jest potrzebne.
Może Cię zainteresować: