Kamień to miejscowość stara, istniejąca już w XII wieku i to jako gród. Jego najpewniej dotyczy kilka wzmianek w Kronice Polskiej Galla Anonima. Przebywał więc w nim umacniał go sam Bolesław Krzywousty. Był Kamień warownym grodem i siedzibą rodu Odrowążów.
Ród ten i jego herb wywodzi się z czasów, gdy nie istniała jeszcze Polska, przedpiastowskich. Istnieje niejedna hipoteza tłumacząca jego pochodzenie. Pierwotna ojczyzną Odrowążów miałyby więc być Morawy czy Śląsk Opawski, choć możliwe też, że to rodzimy, śląski ród. W symbolice herbu można doszukiwać się jego chrześcijańskich korzeni - tak zwanej Strzały Świętego Sebastiana męczennika.
Śląski święty i patron Polski
Z rodu tego wywodził się Jacek Odrowąż, urodzony jeszcze w tym samym XII stuleciu właśnie w Kamieniu. Pierwszy śląski dominikanin (i w ogóle pierwszy członek tego zakonu pochodzący z terenów ówczesnej Polski), kaznodzieja i misjonarz, a ostatecznie święty kościoła katolickiego oraz patron Polski, postać o wielkiej charyzmie, otoczona legendą jeszcze za życia, bohater niejednego lokalnego podania. Śląski i polski święty długo czekał na kanonizację, bo niemal do końca XVI wieku, gdy na tronie polskim zasiadał Zygmunt III Waza. To on właśnie ufundował rRelikwiarz św. Jacka, który znajduje się w krakowskim kościele św. Trójcy. W Krakowie bowiem zmarł św. Jacek i tam go pochowano. Zwiedzając dawną stolicę Polski, idąc ulicą Grodzką z Rynku na Wawel, warto zajrzeć do pobliskiego klasztoru i bazyliki dominikanów, gdzie znajduje się XVII-wieczna, lecz jeszcze o renesansowym wystroju kaplica – grób św. Jacka. Nawiasem mówiąc, klasztor dominikanów w Krakowie powstał za sprawą kolejnego Odrowążą - biskupa krakowskiego Iwa, który w 1222 . sprowadził zakon ten do swej diecezji. Wróćmy jednak na Śląsk.
Postać św. Jacka darzona była wielką estymą u kolejnych panów jego rodzinnego Kamieńca, nawet kiedy przeszedł już w inne ręce, a po Odrowążach pozostał tylko herb, którym przez wieki pieczętował się cały szereg rodów szlacheckich. Zresztą i niejeden ród, który Odrowążem się nie pieczętował, i tak rad doszukiwał się w swoich żyłach krwi odrowążowskiej krwi. A już zwłaszcza pokrewieństwa ze świętym Jackiem, chociażby jako najmniejszej gałązki na swym drzewie genealogicznym. Nie inaczej było w przypadku Strachwitzów, ostatnich dziedziców Kamieńca.
Śląscy arystokraci, czyli od świętego Jacka do Hiacyntów
Przed Strachwitzami Kamieniec należał do von Larischów. Ci byli przybyszami na Śląsku, co do tego nie ma wątpliwości. Rodowym gniazdem Larischów był zamek Fracstein w dalekim Tyrolu. I podobnie się też na Śląsku początkowo wołali: Fragstein. Albo panami von Glaesen, czyli z Klisina, wsi nieopodal Głogówka. W XV wieku powstały dwia linie Larischów. Pierwsza- Larisch, później Larisch-Mönnich) osiadła w Liocie (Lhocie) na Śląsku Cieszyńskim, pomnażając tam majątek (o m.in. Karwinę), wpływy i tytuły (hrabiowski pod koniec XVIII w), by z czasem zostać zaliczoną do najbardziej elitarnych kręgów arystokracji monarchii Habsburgów. Druga linia, Fragstein, pozostała na Górnym Śląsku i nie zrobiła podobnie zawrotnej kariery, choć z czasem doczekawszy się tytułu baronów. Niemniej ubogich górnośląskich krewnych stać było mimo wszystko na przebudowy dawnego zamku Odrowążów w Kamieniu Śląskim. To oni w XVII wieku nadali swej rezydencji formę mniej więcej taką, jaką ma obecnie - czyli barokowego pałacu. Przy okazji modernizacji przebudowano też dawna komnatę mieszkalną, w której (jak głosi tradycja) przyszedł na świat Jacek Odrowąż, na kaplicę świętego z Kamieńca. Szybko stała się znanym sanktuarium i popularnym miejscem pielgrzymkowym.
Kult świętego Jacka podtrzymywali też Strachwitzowie. Trudno by było inaczej. Ten jeden z naszych najstarszych rodów rycerskich pojawia się na kartach historii już w XIII wieku. Poświadczają go dokumenty z końca tamtego stulecia, zaś wedle rodzinnej tradycji Strachwitzowie walczyli u boku księcia Henryka Pobożnego podczas bitwy z Mongołami pod Legnicą w 1241 r. XIII wiek to czas największej aktywności, życiowych dokonań i niepospolitej sławy Jacka Odrowąża. Czy był chociażby spowinowacony ze Strachwitzami, trudno orzec. Niemniej ci uznali go za swego patrona, podkreślając to wymownie w każdym pokoleniu rodu. Dziedzicowi zamku w Kamieniu Śląskim zawsze nadawano imię Hyacinth, czyli Hiacynt. Zaś Hiacynt to... Jacek.
Śląski hrabia w służbie Hitlera
Najsłynniejszy z Hiacyntów rodu to urodzony w roku 1893 (oczywiście w Kamieniu Śląskim) Hyacinth graf Strachwitz von Gross-Zauche und Camminetz. W Polsce jest dość słabo znany, za to w Niemczech oraz na zachodzie Europy, a nawet za Oceanem należy do najsłynniejszych żołnierzy II wojny światowej.
Nim jednak pociągnął na tę drugą w szeregach armii Adolfa Hitlera, służył podczas pierwszej jako kawalerzysta. Dosyć krótko, bo po śmiałym rajdzie kawaleryjskim pod Paryż dostał się do francuskiej niewoli. Co gorsza, zapędziwszy się daleko na nieprzyjacielskie tyły, przedzierał się wtedy ku swoim w cywilnym przebraniu i tak schwytanemu, groziła Strachwitzowi egzekucja. Ostatecznie zbiegł do neutralnej Szwajcarii, gdzie internowany doczekał końca wojny. Po powrocie w rodzinne strony walczył podczas III powstania śląskiego o Górę Świętej Anny w szeregach Selbstschutzu. A także o rodzinny Kamień Śląski, gdzie - tak nawiasem mówiąc - podczas plebiscytu większość głosujących mieszkańców opowiedziała się za Polską (493 głosy wobec 398 za Niemcami). Imię Strachwitza dobrze znane było polskim powstańcom i chyba nieźle zalazł im on za skórę, skoro do rezydencji Strachwitzów w Izbicku pofatygowali się członkowie słynnego oddziału dywersyjnego Wawelberga i wysadzili ją. Ponoć - tak przynajmniej pisze Zyta Zarzycka w książce "Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921" rozsierdzony hrabia po przejściowym zdobyciu Kamienia Śląskiego 31 maja rozkazał wrzucić rannych powstańców do nieczynnej studni na dziedzińcu pałacu. Ile w tym było prawdy, a ile propagandy, ciężko dziś odgadnąć.
Przesiadłszy się z konia na czołg, w czasie drugiej wojny światowej służył w niemieckich Wojskach Lądowych Wehrmachtu, gdzie dorobił się przydomka Panzergraf. Na czele swoich pancernych podkomendnych odniósł szereg błyskotliwych sukcesów Należał do czołowych ulubieńców propagandy III Rzeszy. Sławiono go m.in. jako dowódcę pancernej czołówki, która pierwsza doszła do Wołgi pod Stalingradem, jako pogromcę ponad setki sowieckich czołgów na czele zaledwie czterech własnych czy też tego, który dysponując tylko garstką pancerów odblokował odciętą Rygę. Anegdota głosi, że zabraniał swoim podwładnym tytułować go generałem i nakazał im zwracać się doń per "Herr Graf". Uzasadnił to z charakterystyczną dlań nonszalancją: "Generałem może zostać każdy"!
(...) był typem człowieka, którego, gdy się raz spotkało, nigdy się nie zapomina. Był mistrzem organizacji. Z drugiej strony pozwalał swoim podwładnym w dużym stopniu improwizować. (...) Był znakomitym przykładem tego, że dobre planowanie stanowi połowę sukcesu. (...) Graf Strachwitz i jego sztab byli zawsze w najgorętszych punktach frontu - wspominał jeden z jego podkomendnych, as pancerny Otto Carius.
Strachwitz, choć żołnierz Wehrmachtu, należał tez do SS i chluby mu to nie przynosi. Nawet jeżeli chodziło wyłącznie o członkostwo snobistycznej, a funkcjonującej w ramach SS organizacji jeździeckiej SS Reiterei. Nie zaszkodziło mu to po wojnie (SS Reiterei jako jedyna z części SS nie została uznana przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za organizację zbrodniczą), ale też nie afiszował się z tym szczegółem życiorysu. Za to sugerował we wspomnieniach, że był członkiem spisku przeciw Hitlerowi i uczestniczył w przygotowywaniu zamachu na życie Führera. To jednak dosyć mało prawdopodobne.
Zdobycie Śląska przez Armię Czerwoną w 1945 r. i włączenie do Polski jego także jego przedwojennej niemieckiej części oznaczało koniec Strachwitzów w Kamieńcu. Po wojnie Panzergraf nie wrócił już do swojej rodowej rezydencji. Jego postać bodaj jako pierwszy przypomniał Polakom Norman Davies, poświęcając mu nieco miejsca w swoim „Mikrokosmosie”, popularnej książce poświęconej o dziejach Wrocławia, odmalowanych na tle Śląska i Europy. Dopiero przed dziesięciu laty ukazała się w Polsce biografia Strachwitza autorstwa Hansa-Joachima Rölla. Ukazuje tę niejednoznaczną postać oraz jej czasy z niemieckiego punktu widzenia. Strachwitz był Ślązakiem, nie była mu obca ślonsko godka, lecz jednoznacznie identyfikował się jako Niemiec. I trudno się temu dziwić, zważywszy jego pochodzenie, rodzinne tradycje, pozycję społeczną j i wychowanie.
Rodowa siedziba Odrowążów, Larischów i Strachwitzów istnieje do dziś, w bardzo widoczny sposób nawiązując do swoich najstarszych, sięgających średniowiecza tradycji: jako sanktuarium świętego Jacka Odrowąża. Zaś wyeksponowane w ten sposób imię śląskiego świętego mimowolnie przywodzi też na myśl jego imienników z rodu Strachwitzów - z najsłynniejszym Hiacyntem na czele.