Skoro w Katowicach mieszkasz, to i w Katowicach płacisz taniej
- Nasi mieszkańcy będą traktowani priorytetowo – zapowiedział wiceprezydent Katowic, Bogumił Sobula, anonsując kilka dni temu zmiany w polityce parkingowej na terenie stolicy województwa.
Ich szczegóły już przedstawiliśmy, więc teraz ograniczymy się tylko do podsumowania stojącej za nimi myśli przewodniej: za parkowanie w szeroko rozumianym centrum Katowic trzeba będzie zapłacić więcej, co ma wymusić na zostawiających tam swoje samochody kierowcach skrócenie czasu parkowania (i w efekcie zwiększyć rotację miejsc parkingowych), a najlepiej skłonić ich do przesiadki do transportu zbiorowego. Zupełnie inaczej mają być potraktowani mieszkańcy strefy, którzy za zgoła symboliczne mogą wykupić miesięczny lub kwartalny abonament upoważniający ich do parkowania w całym obszarze, na który będzie wydane zezwolenie.
Urzędnicy z katowickiego ratusza nie kryją, że chcieliby w ten sposób ograniczyć napływ pojazdów spoza Katowic, które w funkcjonującej obecnie Strefie Płatnego Parkowania stanowią 57 proc. pojazdów. Analogiczna argumentacja pojawiała się zresztą kiedy w ubiegłym roku zakończono erę bezpłatnego parkowania w katowickiej Strefie Kultury. W myśl wprowadzonych przy tej okazji przepisów posiadacze Katowickiej Karty Mieszkańca mieli płacić połowę tego, co cała reszta świata. Jak przekonywali urzędnicy z możliwości bezpłatnego parkowania w tym miejscu w praktyce korzystali przede wszystkim kierowcy przyjeżdżający do Katowic.
Dziś parking przy
Strefie Kultury często świeci pustkami, co świadczy o tym, że
diagnoza ta była słuszna, a wystraszeni opłatami kierowcy spoza
miasta poszukali sobie miejsc parkingowych gdzie indziej.
„Nie płacą podatków, a zajmują miejsca” kontra „gdzie są te centra przesiadkowe”?
Ogłoszenie nowych zasad parkowania wywołało falę komentarzy ze strony kierowców i mieszkańców. Widać w nich wyraźny podział – podczas gdy osoby z śródmieścia Katowic raczej chwalą nowe rozwiązania, to dojeżdżający do strefy, zwłaszcza z ościennych miast, nie pozostawiają na tym pomyśle suchej nitki.
- To że tu jest centrum miasta, nie oznacza, że ma być podporządkowane kierowcom z innych dzielnic i miast. Wielkomiejskość nie jest tożsama z autem wszędzie (…) Dzięki abonamentowi będzie łatwiej zaparkować pod domem, ale trzeba być tu zameldowanym, płacić za wywóz śmieci, a nie udawać że się wpadło w gości na 365 dni w roku (….) Pracownicy jednozmianowi nie płacący podatków w Katowicach zajmują miejsce nam mieszkańcom. W zimę strach wychodzić z domu taki smog w godzinach szczytu, dlaczego mam się dusić idąc do pracy kiedy inni dojeżdżają sobie do pracy samochodem trując nas mieszkańców – to przykłady głosów popierających nowe zasady.
-
Gdzie
jest centrum przesiadkowe dla jadących od Bytomia, Piekar,
Tarnowskich Gór czy Zabrza lub Gliwic do pracy w Katowicach? Wszak
to miasto wojewódzkie, pełne szpitali,
uczelni,
banków,
przychodni,
urzędów,
innych zakładów pracy, które nie zapewniają odpowiedniej ilości
miejsc parkingowych wokoło? Dodam,
że aktualnie pociągi i tramwaje od strony Bytomia również nie
jeżdżą z powodu wymiany torowisk –
odpowiadali ci, dla których nowe zasady parkowania oznaczać będą
wyższe koszty dojazdu lub konieczność zmiany jego organizacji.
Każdy tak robi, więc w czym problem z Katowicami?
Powiedzmy uczcicie: premiowanie przez władze dużych ośrodków miejskich swoich własnych, zostawiających tam podatki mieszkańców nie jest katowickim wymysłem. Tak robią praktycznie wszystkie duże miasta w Polsce. Zwłaszcza dziś, w dobie ostrej konkurencji o mieszkańców i o płacone przez nich podatki.
Aby zresztą daleko nie szukać, Karta Krakowska, wydawana osobom zamieszkałym lub rozliczającym PIT w stolicy Małopolski upoważnia do zniżek przy zakupie biletów komunikacji miejskiej, rozlicznych upustów w placówkach kultury, sportu i rekreacji, czy gastronomii, a także może stanowić potwierdzenie przy występowaniu o abonament mieszkańca w tamtejszej strefie płatnego parkowania.
- Chcemy, aby mieszkańcy Krakowa, tu mieszkający i tu płacący podatek PIT, mieli poczucie, że miasto wspiera ich w różnych działaniach, że preferuje ich w porównaniu z innymi użytkownikami miasta – czarno na białym klarował ideę tego rozwiązania wiceprezydent Krakowa Bogusław Kośmider.
W czym więc problem? W metropolitalności Katowic. Z jednej strony bowiem prezydent tego miasta odpowiada przed jego mieszkańcami, którzy go wybrali na ten urząd i o których interesy ma dbać w pierwszej kolejności. Z drugiej jednak strony stolica województwa jest stolicą ponad 2-milionowej Metropolii i ten aspekt gospodarze tego miasta także muszą brać pod uwagę przy podejmowaniu swoich decyzji. Choćby z tego powodu, że z tego sąsiedztwa Katowice czerpią wymierne korzyści.
- Fakt, że działacie w ramach Metropolii daje wam dodatkowa przewagę. Mamy tu ekosystem Katowic i miast wokół nich, które również mają swoją bazę pracowników i mogą ich temu sektorowi udostępnić. To duża przewaga Katowic w stosunku do innych miast. Dzięki temu jest dużo większa możliwość znalezienia pracownika niż w przypadku jednego odseparowanego miasta – tłumaczył Bartosz Szary, dyrektor operacyjny ABSL, kiedy w ubiegłym roku firma ta zaprezentowała raport dotyczący rozwoju w Katowicach sektora usług dla biznesu.
Mówiąc wprost, Katowice nie byłyby w stanie przyciągać do siebie tylu przedsiębiorców i korzystać z ich obecności, gdyby nie 120 tysięcy ludzi, którzy z całej Metropolii przyjeżdżają tam do pracy. Bez ich obecności firmy te nie znalazłyby dość rąk do pracy w stolicy regionu. I dla tych tysięcy pracowników narracja o tym, jak to stanowią „problem” zabierając miejsca parkingowe, bądź jak to trzeba do nich dopłacać w komunikacji miejskiej (przypomnijmy, że w ubiegłym roku katowicki ratusz przygotował analizę dotycząca wyjścia tego miasta z ZTM i samodzielnej organizacji transportu argumentując, że katowiczanie dopłacają do systemu niemal dwa razy więcej niż mieszkańcy każdej innej gminy GZM-u) brzmi cokolwiek irytująco.
- To jak to? Katowice będą w przyszłym roku Europejskim Miastem Nauki, marzy im się tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, chcą aby przyjeżdżali tu ludzie z całego świata, a teraz na rogatkach będą pytać o dowód osobisty? - kpi mieszkaniec jednego z miast sąsiadujących z Katowicami.
Miłosierdzie gminy, czy kupowanie głosów? I kto będzie następny?
W cieniu pytań o rozumienie metropolitalnej roli Katowic kryje się też drugie dno – lokalna polityka i zbliżające się wybory samorządowe. Na ten aspekt sprawy zwrócił niedawno w swym komentarzu dla SląZaga prof. Robert Tomanek. Analizując upusty, jakie na miejskich basenach daje Katowicka Karta Miejska doszedł do wniosku, że ich skala jest absolutnie wyjątkowa, przebijając nawet to, co proponuje najbogatsza w Polsce gmina Kleszczów.
- Czy jest to miłosierdzie gminy, czy też przykład wyjątkowo nachalnego kupowania głosów wyborczych? - zapytał w tym kontekście prof. Tomanek zwracając przy okazji uwagę, że przy tak dużej rozpiętości cen może dochodzić do tzw. finansowania krzyżowego, czyli sytuacji kiedy kupujący bilet spoza Katowic finansuje mieszkańców Katowic, zwłaszcza tych którzy mają uprawnienia do biletów ulgowych.
- Boję się tylko, żeby inne miasta nie zechciały pójść tym tropem – dodaje w rozmowie z nami prof. Tomanek.
Inne, czyli rzecz jasna te, które na to stać. Realizacja takiego scenariusza coraz bardziej zbliżałaby nas do modelu Metropolii dwóch prędkości, w której „każdy sobie rzepkę skrobie”. No chyba, że ziści się marzenie prezydenta Katowic.
- Jedno miasto jako finałowy etap integracji wszystkich gmin Metropolii. Adres katowicki i jego wartość dotyczyłaby wtedy całego dużego miasta – mówił kilka miesięcy temu w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM prezydent Marcin Krupa.