Znajomi z Facebooka nie głosują,
tak mówili.
Tak mówili. I jest wynik. Najlepszy w całym
Zagłębiu Dąbrowskim. Trzeci wynik Lewicy w Polsce. Nie chcę
kozaczyć, ale chyba nieźle?
Nieźle.
Wiem na pewno, że psy nie głosują.
A
ja już nie bardzo, patrząc na mój wynik (śmiech).
Kto
wymyślił te psy na plakacie wyborczym?
Mam
to szczęście, że otaczam się dobrymi ludźmi. Z jednym z nich
zastanawialiśmy, jak zrobić w tej kampanii coś kreatywnego, innego
niż wszyscy zawsze pokazują. Bo, mówiąc szczerze, wszystkie te
kampanie są na jedno kopyto. Więc wpadliśmy na pomysł, że jak
przesunę się na banerze trochę w lewo…
Z
własnej perspektywy, pan się przesuwał w prawo.
Ale
z punktu widzenia wyborcy, w lewo (śmiech). Czyli to, co mi całkiem
odpowiada. Najlepsze, że proponowałem, by każdy, komu mój plakat
się spodobał, mógł go skopiować ideę. Może dzięki temu ktoś
adoptowałby psa ze schroniska. Nikt się nie skusił, poza… jednym
schroniskiem.
Ten
wynik. Ponad 40 tys. głosów. Skąd on się wziął według pana?
Pomaganie
ludziom, pomaganie zwierzętom to nie był pomysł na kampanię. Moja
kampania trwa od 9 lat, gdy zaczynałem swoją działalność, opartą
często na drobnych, czasem groteskowych inicjatywach. Ktoś może
zapamiętał, że Litewka to ten gość od pralek, które załatwiał
potrzebującym. Ok. Ale jak powiedział mi mój przyjaciel, pomaganie
ludziom, szczerość zawsze popłacają. Gdy w niedzielę spływały
wyniki z poszczególnych komisji, zobaczyłem, ile głosów dostałem
w Psarach: 160. Zupełnie szczerze: ja nawet w Psarach nigdy nie
byłem. Jestem pokorny i widzę, że moja działalność została
doceniona przez wyborców.
A
Włodzimierz Czarzasty? Dzwonił?
Dzwonił.
Docenił?
Pogratulowaliśmy
sobie wzajemnie. Pan Włodzimierz powiedział mi, że cieszy się z
mojego wyniku, bo dzięki niemu Zagłębie Dąbrowskie to jedyny
okręg w Polsce, w którym Lewica zdobyła dwa mandaty. Wykręciliśmy
rekord – 22 procent poparcia, prawie trzy razy więcej niż w całym
kraju.
Kandydat
z ostatniego miejsca wprowadza na swoich plecach do Sejmu szefa
partii, w dodatku spadochroniarza w Sosnowcu. Tego jeszcze nie było.
Co
ja mogę więcej powiedzieć? (śmiech).
Lewica
nie zaprosiła pana na wieczór wyborczy?
Nie
zaprosiła.
Może
nikt nie przypuszczał, że trzeba zapraszać gościa z ostatniego
miejsca, tak jak nikt nie wierzył, że ten gość wejdzie do Sejmu z
futryną.
Zaproszono
wszystkich kandydatów. Więc może koledzy wierzyli w kandydatów z
szesnastego czy trzynastego miejsca.
A
o to pan Czarzastego zapytał?
Akurat Czarzasty jest tutaj chyba
najmniej winny, bo on był gospodarzem wieczoru wyborczego w
Warszawie. Tu organizowali lokalni działacze, lewicowi prezydenci.
Nie chcę się nad nikim pastwić, ale klimat musiał być, że tak
powiem: „creepy”, gdy cała śmietanka siedzi sobie w sali,
zajewajka już zjedzona, spływają pierwsze wyniki i to z Jaworzna,
no i… wszyscy ci faworyci zaczynają się zbierać do domów.
To
pierwsze zderzenie z urokami partyjnej polityki?
W
tym sporcie zawsze zdarzają się jakieś wojenki, ale ludzie
lokalnie powinni się ze sobą dogadywać. Z prezydentem Chęcińskim
(Arkadiusz Chęciński – prezydent Sosnowca, przyp. red.) mieliśmy
kiedyś nie najlepsze relacje, a dziś rozmawiamy normalnie, nawet
dzwonimy do siebie, akceptujemy się, bo mamy wspólny cel, którym
jest Sosnowiec i Zagłębie Dąbrowskie. Sosnowiec to nie jest
idealne miejsce na Ziemi, ale bez wątpienia zmienia się na lepsze.
Idziemy do przodu.
Co
wyjdzie z tych pańskich pretensji pod adresem partii?
Nie
wiem, co wyjdzie, bo ja tu niczego nie rozgrywam. Ja w ogóle nie
jestem żadnym rozgrywającym, jestem wręcz pionkiem w tej partyjnej
układance. Dobrze mi z tym, chce wykonywać swoją robotę dla
ludzi. Nie wiem, co wyjdzie, wiem, co jest. A jest mi po ludzku
smutno. Nie był to mój pierwszy start, cztery lata temu otarłem
się o mandat poselski, zdobyłem 12 tysięcy głosów, startując z
piątej pozycji. I w kolejnych wyborach ląduje na ostatnim miejscu
na liście.
Myślałem,
że to był pański pomysł. Ponoć ostatnie miejsce lepsze niż
piąte czy szóste.
Miałem
możliwość powalczyć… Powtarzam: powalczyć o szóstą, siódmą
czy ósmą lokatę. Stwierdziłem, że nie będę się przepychał,
dajcie mi ostatnie miejsce. Spojrzeli na mnie jak na wariata. Może
jestem naiwny, a może nie i istnieje taka partia, która zobaczyłaby
takiego Litewkę i powiedziała: „Stary, widzimy twoją robotę,
widzimy, że masz pomysł na siebie. Weź jedynkę, pociągniesz
listę, takich ludzi potrzebujemy”. W moim przypadku było
odwrotnie: spychano mnie w dół, dodawano kandydatów, którzy mieli
odebrać mi głosy. Machnąłem na to ręką, niesmak pozostał.
Pytanie:
„Kim jest ten Litewka?” zadawali sobie w poniedziałek nie tylko
wyborcy Lewicy w całej Polsce. Jak brzmi odpowiedź?
Jest
zwykłym facetem, który pojawił się w polityce i tak jak wszyscy,
nie ma ochoty słuchać już tych ciągłych awantur w Sejmie. To,
jaką łatkę ma dziś polityk w Polsce, jest dziś wyłącznie
zasługą samych polityków. Każdy patrzy na jakiś interes, nikt
nie patrzy na konsekwencje. Nie będę mówił jak Mentzen, że idę
do Sejmu przewracać jakiś stolik. Pokornie idę tam wykonywać
swoją pracę, znaleźć tam dla siebie miejsce, zrobić coś
dobrego. Moja kampania pokazała, że można inaczej. A 40 tysięcy
głosów… Nie chcę opowiadać, że mnie to wzrusza, ale... to jest
na pewno odpowiedzialność. To nie były głosy na jedynkę na
liście, tylko na Litewkę, który na tej liście był ostatni, na
człowieka, który od lat jest blisko ludzi.
Poseł
Litewka w klubie Lewicy?
Tak,
na pewno. Ja jestem stały w uczuciach, a z Lewicą jestem związany
od 9 lat. Oczywiście, chciałbym też, żeby moja partia się
zmieniała – do Sejmu weszło sporo młodych ludzi. Widzę w tym
pewien kapitał na przyszłość.
A
gdyby ktoś zadzwonił do pana z PiS, które może jeszcze próbować
montować większość w Sejmie?
Staram
się mieć twarde zasady w życiu. 40 tysięcy ludzi mi zaufało i
dla mnie to zobowiązanie. Gdy spojrzymy na to, jaki los spotkał
Wojciecha Kałużę, nikomu do głowy nie przyjdzie, by zrobić coś
podobnego.
Ok,
to jakieś wady pan ma?
Jak
każdy. Ja nie jestem jakimś wyreżyserowanym zjawiskiem. Jestem
normalnym gościem, który stara się pomagać ludziom. Ale wiem też,
że nie robię niczego niezwykłego – nie wynalazłem leku na raka.
Załatwiłem komuś pralkę, karmę dla psów, kogoś gdzieś
zawiozłem… To są najprostsze rzeczy i nie robię z siebie
geniusza polityki. Raczej wolę, żeby ludzie patrzyli na mnie jak na
dobrego sąsiada, na którego mogą liczyć.
A
sam jeździ pan ostrożniej, uważa na punkty karne?
Rozumiem,
że dziś prześwietla się mnie z każdej strony, ale to żadna
sensacja. Kilka lat temu pisałem nawet oświadczenie, w jakich
okolicznościach przekroczyłem punkty karne i straciłem prawo
jazdy. Ktoś zrobił zdjęcie mojemu autu zaparkowanemu pod urzędem.
Tylko nikt dziś nie dodaje, że uprawnienia do kierowania straciłem
już po zrobieniu tego zdjęcia. Gdy jechałem na sesję, mogłem
prowadzić samochód.
Ta
działalność charytatywna to cel działalności publicznej czy
trampolina do niej?
Cel,
zdecydowanie. 9 maja zaczęliśmy zakładać fundację, żeby mieć
narzędzia do organizowania akcji na większą skalę. Zbiórka dla
pielęgniarki z Szopienic, która straciła nogę, trwała chyba 30
minut. Zebraliśmy 60 tys. zł, dzięki którym pani Maria będzie
mogła się samodzielnie poruszać. Do schroniska dla zwierząt w
Sosnowcu zorganizowaliśmy transport 14 samochodów dostawczych z
pościelą i kocami. Razem z Fundacją Castorama udało się
wyremontować dom dziecka w Mysłowicach. To jest moja pasja. Wierzę,
że polityka może mi dać jeszcze większe możliwości w tym
zakresie.
A pan faktycznie jest lewicowcem z sercem po
lewej, czy z tą lewicą jakoś tak wyszło i zostało?
10
lat temu zostałem zwerbowany i gdy dziś patrzę na program mojej
partii, to pod wieloma postulatami mogę podpisać się dwoma rękami.
In vitro, żłobki, mieszkania na wynajem dla młodych ludzi, renta
wdowia… Świetne pomysły, które popieram w stu procentach.
A
co jest do załatwienia w Zagłębiu, z większych spraw?
Infrastruktura
drogowa, ta krajowa. Dworzec w Maczkach, w którym wstrzymano remont
i stoi pusty. Dziękuję posłowi Mateuszowi Bochenkowi, który
zaprosił mnie do zespołu parlamentarnego zajmującego się sprawami
Zagłębia. Na pewno przystąpię.
Węzeł
Klimontów na S1, remont zamku w Będzinie i dworzec w Maczkach
właśnie – to były trzy sztandarowe obietnice przewodniczącego
Czarzastego. Cztery lata minęły i co dalej?
To
wciąż aktualne problemy. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale gdy
w Polsce zmieni się rząd, Lewica będzie miała dużo większą
siłę argumentów niż przez wcześniejsze cztery, czy nawet osiem
lat. Dziś Sosnowiec ma czterech posłów i senatorkę. Nie pamiętam
takiej sytuacji w przeszłości.
Te
zespoły parlamentarne nie mają żadnej siły oddziaływania, w
dodatku bywają zdominowane są przez jedną partię.
Dziś
można mieć pretensje przede wszystkim do posłów PiS, którzy
rządzili przez ostatnich 8 lat. Nie mogę odpowiadać za skuteczność
posłanki Ewy Malik, której – przepraszam za szczerość – przez
kilka lat w Sosnowcu nie widziałem. Jeśli niebawem opozycja ma
stworzyć wspólny rząd, to nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie byli
w stanie skutecznie powalczyć o kilka zagłębiowskich tematów.
Jeśli i nam się nie uda, pierwszy powiem, że ta kadencja była
naszą porażką.
Wspomniał
pan o relacjach z prezydentem Sosnowca. Czy to prawda, że sam
zamierza pan nim zostać?
Nie
wykluczam tego. Ale uważam też, że prezydent Chęciński robi
dobrą robotę w naszym mieście. Sosnowiec się rozwija, jest wiele
rzeczy, z których można być zadowolonym. Choćby egzotarium. Nie
wiem, jakie plany ma prezydent, nie wiem, czy będzie to jego
ostatnia kadencja….
„Nie
wykluczam”, czyli być może wystartuje pan wiosną w wyborach
prezydenckich w Sosnowcu?
Raczej
widziałbym to w dalszej przyszłości. Z 40 tysięcy ludzi, którzy
na mnie zagłosowali, z samego Sosnowca jest 17 tysięcy. Reszta to
całe Zagłębie. I parę miesięcy po wyborach Litewka wjeżdżający
na białym koniu do swojego miasta to byłoby chyba nie fair wobec
mieszkańców Dąbrowy, Jaworzna, Zawiercia, którzy dali mi szansę.
Po tej kadencji parlamentu będę miał dopiero 38 lat. Wierzę, że
jeszcze wiele przede mną.
Może Cię zainteresować: