Jak na Śląsku księża walczyli z alkoholizmem. „Potęgi nawyknień pijackich nawet straszliwa burza wojenna nie zdołała zdruzgotać”
Najpóźniej od końca XVIII wieku Górnoślązacy byli postrzegani jako ludzie szczególnie nadużywający alkoholu. Ale też – czy może właśnie w związku z tym – to na Górnym Śląsku bujnie rozkwitły ruchy walki z pijaństwem, których animatorami byli katoliccy księża.
Górny Śląsk – klasyczny kraj pijaków. Hy?
Tak, to o nas. Tak pisał o Górnym Śląsku redaktor „Gazety Mikołowskiej” Aleksy Paja w roku 1926.
Coś w tym jest. Można przytoczyć cały szereg historycznych źródeł, których autorzy tak właśnie twierdzą. Np. Karl Ignatz Lorinser, naczelny lekarz rejencji opolskiej zauważył nie bez sarkazmu, iż w nawet swej podróży z Krakowa do Mołdawii nie widział tylu pijanych, na ilu natknął się na trasie Bytom-Mysłowice. Z kolei według Friedricha Alberta Zimmermanna wyjątkowe zamiłowanie Ślązaków do picia alkoholu wynikać miało z... lenistwa. Tego typu anegdot (nawet i autoironicznych) na temat zgubnego nałogu ludności Śląska jest więcej. Ślązaków w konsumpcji alkoholu przebijać mieli podobno tylko Irlandczycy.
Drink & forget
Według dr Doroty Kurpiers, autorki artykułu poświęconego antyalkoholowym inicjatywom śląskich księży: (...) wysokoprocentowe napitki zyskały popularność w pierwszej połowie XIX w., wypierając inne napoje mniej wyskokowe. Dzięki odczuwalnie niskiej cenie gorzałki produkowanej z ziemniaków pojawił się rodzaj konsumpcji nieznany do tamtej pory – picie instrumentalne, czyli konsumpcja w celu zabicia uczucia głodu i lepszego radzenia sobie w miejscu pracy: przełamania strachu, monotonności, zmęczenia, a także jako zjawisko nowe, związane z rozwijającymi się fabrykami – picie dla zagłuszenia poczucia samotności, izolacji i dla przełamania nieśmiałości.
Specjaliści nazywają to zjawisko piciem narkotycznym. Opolska historyczka zwraca jednak uwagę, że gwałtowny rozwój konsumpcji wysokoprocentowych napojów wyprzedził industrializację oraz uwłaszczenie chłopów – nie był więc efektem załamującego się systemu społecznego. Wiąże się go z ubożeniem chłopów, a także ewolucją ich systemu wartości. Aczkolwiek za uproszczenie uważa pogląd, jakoby po mocny alkohol sięgały wyłącznie niższe warstwy społeczne.
Utożsamienie „polskojęzycznej” ludności Górnego Śląska z gorzałką nastąpiło na zasadzie symbolu kardynalnego. Ludność ta uchodziła za bardziej prymitywną, bo żyjąc w zauważalnie większym ubóstwie niż mieszkańcy Dolnego Śląska, łatwiej podpadała pod stereotyp, że sama jest sobie winna, a przyczyna tego to jakoby lenistwo i alkoholizm. W dodatku już od XVIII w. zauważalne było powolne „niemczenie” ludności miast. Wytworzył się więc skrót myślowy – niekoniecznie zgodny z prawdą – mieszczanie posługujący się niemczyzną, a więc mający dostęp do wysokiej kultury, mieli pić trunki bardziej wyrafinowane, natomiast niższe warstwy społeczne, polskojęzyczne, bez dostępu do wysokiej kultury, „prymitywną” gorzałkę.
Niższe warstwy – czyli chłopi i robotnicy. Ci drudzy również przeważnie o świeżym jeszcze wiejskim pochodzeniu. Poza ciągotą do gorzoły (niewątpliwą, aczkolwiek podzielaną przez członków bogatszych warstw społeczeństwa) łączyło ich na ogół jeszcze coś: wyznawana religia, czyli katolicyzm.
Toteż autorytetami, które uznawał ogół z nich, byli katoliccy księża. I choć przedstawiciele kleru często sami za kołnierz nie wylewali (bywało zresztą, że im który wielebny więcej sobie popijał, tym większym mirem cieszył się wśród parafian), to właśnie kilku z nich wystąpiło z inicjatywami, mającymi na celu ograniczenie spożycia alkoholu wśród ich owieczek.
Krucjata farorza z Piekar
Najbardziej znanym głosicielem walki z alkoholizmem był proboszcz z Piekar, ksiądz kanonik Jan Ficek (ale nie pierwszym, gdyż miał na tym polu poprzedników, jak proboszcz Equart z podopolskich Siołkowic). Hasło do krucjaty rzucił w roku 1844, wzywając parafian do bojkotu jarmarku w Bytomiu (skąd zapewne wracaliby tęgo zawiani bądź na potężnym kacu) i odmawiania specjalnej modlitwy o rymach nie tyle może częstochowskich, co w tym wypadku piekarskich:
Ach, Najświętsza Pani z Piekar wizerunku,
prośże już pomoc od zgubnego trunku!
Uproś dawną trzeźwość a z nią chleba dostatek.
Patrz jak płacze z głodu tyle nędznych dziatek!
Jednakowoż ks. Ficek nie zamierzał poprzestać na modlitwach i zatrudnianiu przy budowie piekarskiego sanktuarium wyłącznie abstynentów (oraz niepalących i nieprzeklinających, co – jeśli wierzyć legendzie – całkowicie zapobiegło wypadkom przy pracy). Najważniejszym krokiem okazało się propagowanie i wspieranie bractw wstrzemięźliwości. Pomysł chwycił i odniósł wielkie powodzenie, zwłaszcza że ks. Ficka wspierali kolejni duchowni, m.in. franciszkanin ks. Stefan Brzozowski, proboszczowie ks. Szafranok z Bytomia, ks. Ludwik Markiewka z Mysłowic, ks. Leopold Markiefka z Bogucic czy ks. Stubik z Michałkowic. Zainicjowany przez ks. Ficka ruch w ciągu 10 lat zyskał blisko 500 tysięcy członków.
Był to ruch religijny, ale odwoływał się do ówcześnie panujących przekonań – że można zerwać z alkoholizmem, ograniczając jedynie ilość wypijanego trunku i że najniebezpieczniejsze są napoje wysokoalkoholowe. Włączenie do ruchu wiązało się z uroczystą obietnicą złożoną w świątyni. A w jej dotrzymaniu miał pomóc rodzaj kontroli społecznej. Ficek oparł bowiem tworzone przez siebie towarzystwo antyalkoholowe na kobietach: matkach i żonach. Kolejną cechą była jego swojskość, odwoływanie się do dobrze znanych wzorców i symboliki, do Maryi, matki Chrystusa. Wygłaszano zatem kazania i odprawiano nabożeństwa, rozpowszechniano druki. Przy czym używano słownictwa zrozumiałego, a zarazem emocjonalnego, trafiającego do ludu. Szacuje się, że w połowie 1845 r. do ruchu przystąpiło ok. 400 tys. członków, co stanowiło wówczas blisko połowę wszystkich dorosłych mieszkańców Górnego Śląska – pisze Dorota Kurpiers.
Ksiądz Kapica podkłada dynamit
Kolejnym śląskim prorokiem akcji abstynenckiej okazał się ks. Jan Kapica, proboszcz parafii Świętej Marii Magdaleny w Tychach od 1898 r. Walkę z alkoholizmem uważając za swoje posłannictwo, założył dynamicznie rozwijające się Bractwo Wstrzemięźliwości, którego liczebność w ciągu paru lat urosło do ponad 4 tysięcy członków z Tychów, Mysłowic, Brzezinki i Siemianowic Śląskich. Kapica, który ślubował całkowite powstrzymanie się od kielicha, promował swoje idee trzeźwości w kilkudziesięciu parafiach górnośląskich, także jako sekretarz Górnośląskiego Okręgu Stowarzyszenia do Walki z Alkoholem, powstałego w 1899 r. w Bytomiu. Na wzór tyskiego Bractwa utworzono ich jeszcze na Górnym Śląsku około 100. A Kapica szerzył swoje idee także na Dolnym Śląsku. Miał duże poparcie biskupa wrocławskiego, kardynała Georga Koppa, który uczynił gp moderatorem akcji trzeźwości na terenie swej diecezji. Z tyskiego proboszcza był ponoć zawołany mówca, potrafiący trafić do wielotysięcznego nawet tłumu.
Gdy pod zatwardziałe serca pijaków nałogowych ks. Kapica podłożył dynamit swego słowa i zapalił je afektem, rozwierały się pijakom wszystkie wymówki i pękały skały oporu. Było można nie być na jego kazaniach, ale być i oprzeć się im rzeczą było niepodobną - pisał apologeta ks. Kapicy.
Jak oceniał ks. Emil Szramek, jego gruntowna wiedza, szczere poczucie odpowiedzialności społecznej, gorący zapał apostolski, jasny układ, zdrowy dowcip, świetna ilustracja konkretnymi przykładami z życia codziennego, psychologiczna argumentacja ad hominem, złożyły się na efekt niebywały i niezapomniany.
Efekty krucjat antyalkoholowych śląskich duchownych były więc oszałamiające. Ale wszystko do czasu. Wróg był uparty.
Potęga nowoczesnego alkoholizmu nigdy dotychczas w tak jaskrawem nie okazała się świetle, jak podczas szalejącej obecnie wojny. Zdawało się, że różne zakazy, obostrzenia, utrudniające wyrób i sprzedaż napojów alkoholowych, jako też powszechna drożyzna usuną pijaństwo, lub tak je ograniczą, że sprawa alkoholizmu jako taka choć na czas wojny przestanie istnieć. Tymczasem okazało się, że potęgi nawyknień pijackich nawet straszliwa burza wojenna nie zdołała zdruzgotać - pisała "Gazeta Opolska" w 1915 r.
Bolączek miejskich nam nie brak, ale najgorszą z nich jest bodaj plaga pijaństwa w Katowicach – narzekał z kolei "Kurier Śląski" w 1929 r. – Szczególnie ona się daje we znaki ludności miasta w niedzielę, święta, I-go i 15-go każdego miesiąca. Przyczynia się ku temu nadmierna liczba szynków i szyneczków, gdzie ludność robocza i nie robocza zalewa robaka.
Śląsk od dawna cieszy się smutną sławą, że pijaństwo więcej niż w innych dzielnicach tu się tu się rozpanoszyło. Czy słusznie, czy niesłusznie trudno stwierdzić, ale biorąc sprawę rzetelnie, musimy z żalem stwierdzić, że pijaństwo jest jedną z z ważniejszych wad naszych – przyznawał autor "Gościa Niedzielnego" jeszcze w roku 1946.
Syzyfową na dłuższą metę pracę Ficka czy Kapicy trzeba by chyba podejmować od nowa w każdym pokoleniu.
Może Cię zainteresować: