Rozmowa z Cecylią Kukuczką, wdową po himalaiście Jerzym Kukuczce
Dlaczego tak późno Cecylia Kukuczka wychodzi z cienia? Do tej pory pielęgnowała pani pamięć o Jerzym, wygłaszała o nim prelekcje, oprowadzała gości po muzeum w Istebnej, Długo to trwało zanim zdecydowała się pani przedstawić swoją własną opowieść.
Późno? Ja do tej pory ciągle się zastanawiałam, ciągle nie byłam gotowa, ciągle mówiłam sobie: jeszcze nie mam ani takiego natchnienia, ani takiego czasu, żeby coś napisać. Bardzo namawiali mnie do tego natomiast moi synowie. Wręcz prosili: mamo napisz coś, to też będzie pamiątka dla nas, po prostu póki jeszcze możesz, póki jeszcze jesteś, to napisz coś. Z drugiej strony od gości odwiedzających Izbę w Istebnej, przeważnie kobiet, często słyszałam pytania. A jak pani sobie radziła z tymi rozłąkami? Przecież pani zostawała z dwojgiem synów. Proszę nam coś powiedzieć o życiu prywatnym. Mnie te prośby nawet trochę denerwowały, bo zawsze myślałam, że życie prywatne należy do nas, a nie żeby o nim rozgłaszać całemu światu.
No i w końcu zmieniła pani zdanie...
Szczerze mówiąc, mój syn Wojtek w końcu postawił mnie już w sytuacji bez wyjścia. Stwierdził: Mamo, musisz napisać tę książkę, ale jak ja nie postawię na swoim, to ty tego nigdy nie zrobisz, bo ciągle będziesz mówiła, że jeszcze nie jesteś gotowa. Bo faktycznie nie byłam gotowa, nie miałam po prostu takiej chęci. Pewnego razu więc Wojtek zadzwonił do mnie i powiedział: Mamo przyjedzie do ciebie pani redaktor, która pomoże ci tę książkę napisać. No i faktycznie pani redaktor Dorota Wodecka przyjechała do mnie, więc jak już nie miałam wyjścia, to wówczas powiedziałam sobie: Dobrze, muszę się jakoś zmobilizować i zobaczymy, co będzie. Albo się uda, albo się nie uda. No i tak właśnie zrodziła się ta książka.
Jak wyglądała praca nad książką?
Muszę przyznać, że strasznie to pisanie przeżyłam. Momentalnie się rozchorowałam, nie umiałam się jakoś tak ogarnąć, chociaż moje życie z Jerzym było bardzo piękne, to trudno mi opowiadać o tym wszystkim. Tak więc trochę cierpiałam przy pisaniu tej książki, bo byłam non stop chora, ale koniec końców powoli, bo powoli, ale książka powstała.
Feministki mogłyby przyklasnąć i powiedzieć: No w końcu, najwyższy czas był, aby dowartościować pracę najważniejszego partnera Jerzego Kukuczki. Bo wspinaczkowi partnerzy bywali na wyprawach, a pani była tym partnerem najważniejszym, bo życiowym.
Ja miałam szczęście, że miałam takiego fajnego męża, ale on też miał szczęście, bo zawsze mógł liczyć na to, że jak wróci do domu, to ja zawsze będę na niego czekać. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Wspomniała pani o gościach w Izbie, dopytujących o życie prywatne. Także na pani prelekcjach takie pytania nieraz się pojawiają, więc chyba była (i jest) duża ludzka ciekawość dotycząca nie tylko działalności Jerzego Kukuczki w górach, ale też funkcjonowania domu wielkiego himalaisty?
Tak, oczywiście kobiety do tej pory zadają mi pytanie: Jak pani sobie z tym radziła, jak pani wytrzymywała te długie rozstania? A ja im mówię, że owszem były bardzo długie rozstania, ale była też bardzo wielka tęsknota. Myśmy tęsknili obydwoje za sobą bardzo. No cóż, wybrałam sobie takiego człowieka, wiedziałam, że ma taką pasję, a nie inną. Wiedziałam, że się będzie wspinał, że po prostu tych gór nie opuści. A też nigdy nie mogłam, nie chciałam go ranić, więc nigdy nie powiedziałam mu: Słuchaj, wybieraj albo ja, albo góry, bo ja po prostu tego wszystkiego, tych rozstań nie wytrzymam.
Z punktu widzenia prowadzenia domu, to ta złota epoka polskiego himalaizmu wypadła w fatalnym momencie - stan wojenny, puste półki, kolejki do sklepów, a pani w tym wszystkim z dwójką małych dzieci…
Czasy dla nas wszystkich były bardzo trudne. Trzeba było z tym wózkiem stać po cokolwiek, żeby coś kupić. Jak Jerzy był akurat w domu, to zawsze coś tam po znajomości dostał spod lady, bo był rozpoznawalnym człowiekiem. A ja grzecznie stałam. Z wózkiem, z małymi dziećmi w kolejce, żeby cokolwiek kupić, tak to wyglądało. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Pani historia to zarazem historia Jerzego od kulis, czyli nie od strony wielkich ścian, biwaków, ośmiotysięczników, ale od takiej domowej prozy życia. Myśli pani, że czytelnika coś może zaskoczyć w tym obrazie?
Ludzie być może wyobrażają sobie, że taki himalaista to musi być bardzo silny, niedostępny człowiek, myślący cały czas tylko o górach. A u Jerzego to wcale tak nie wyglądało. Jerzy był normalnym, bardzo dobrym człowiekiem, który ze szczególną uwagą zajmował się właśnie rodziną. Kochał nas bardzo, zresztą on w ogóle kochał ludzi. Był człowiekiem bardzo przyjaznym, uczciwym przede wszystkim i zawsze właśnie bardzo rodzinnym i dobrze nastawionym do życia. Oczywiście miał swoje plany życiowe, miał swoje jakieś poglądy na życie, ale był człowiekiem bardzo dobrym i sumiennym.
Ważną częścią tej książki są wasze listy. Jestem pod wrażeniem tego, że tyle lat przeleżały w domowym archiwum. Dzisiaj, kiedy komunikujemy się SMS-ami, mailami, czy przez Messengera, trudno sobie wyobrazić, że ktoś trzyma te wiadomości dekady całe, a te listy tyle lat przetrwały. To był taki zamysł, że one muszą przetrwać dla potomności, czy po prostu nie miała pani serca, żeby się ich w pewnym momencie pozbyć?
Ja bym w życiu nie wyrzuciła niczego po Jerzym. Ja wszystko, co po nim zostało, trzymałam, skrzętnie chowałam, starałam się wszystko zachować i serce by mi pękło, jakbym te listy miała spalić, czy wyrzucić. W ogóle nie było takiej możliwości.
Przez te wszystkie lata sięgała pani do tej korespondencji, przypominając sobie o czym pisaliście do siebie?
Po jego śmierci bardzo często sięgałam po te listy, potem troszeczkę już zaprzestałam ich czytać, ponieważ wywoływały u mnie bardzo dużą tęsknotę i łzy. Nie umiałam tego tak normalnie czytać, tylko zawsze bardzo się wzruszałam tymi listami, zawsze go miałam przed oczyma, jak czytałam te listy. Potem zostały już gdzieś tam w szafie schowane i przeleżały do teraz.
Ta korespondencja to trochę też takie okno do zupełnie innego świata. Kiedy dziś ktoś czyta o rzeczywistości, kiedy listy szły tygodniami i doszły albo nie doszły do adresata, o tym, w jakiej państwo byliście niepewności przez taką rwącą się korespondencję, to z dzisiejszej perspektywy stanowi to jakiś zupełny „kosmos”. Wygląda, jakbyście byli na innych planetach.
Tak to właśnie z tymi listami było. Jerzy na wyprawach ciągle mi pisał: Nic do mnie nie piszesz. Wszyscy dostali od swoich żon czy ukochanych listy, a ja nic nie mam, ty nic do mnie nie piszesz. A ja cały czas pisałam do niego, tylko dużo listów nie dochodziło do niego. Tak samo jak jego listy również bardzo często nie dochodziły do mnie albo dochodziły np. dwa miesiące po powrocie Jerzego do kraju. To były czasy, kiedy ludzie byli bardzo zainteresowani znaczkami, wiele osób je kolekcjonowało, więc jak jakieś ładniejsze znaczki były na kopercie, to bywało, że po prostu kradli te listy, znaczki zrywali i tyle. I nie było listu.
Teraz, dzięki publikacji tych listów, ludzie będą mogli trochę zajrzeć za kulisy tego waszego życia i zobaczyć, jak ono wyglądało na co dzień.
Powiem tak: moje życie z Jerzym nie było łatwe, bo wiadomo, że były bardzo długie rozstania. Myśmy bardzo długi czas się nie widzieli, ale za to moje życie z nim było bardzo piękne i urozmaicone. Ja czekałam na te powroty, kiedy przyjeżdżał z wypraw do domu. Myśmy obydwoje tak strasznie czekali na te powroty, żeby się spotkać. I to było piękne. I mimo że Jerzy został tam w górach, to jakby się ktoś mnie zapytał, czy zamieniłabym moje życie z nim na życie z kim innym, gdzie bym miała zapewniony byt do końca życia, powiedziałabym, że nie.
Książkę „Listy z pionowego świata. Wspomnienia żony himalaisty” można zamówić on-line na https://sklep.jerzykukuczka.com/pl/home/73-listy-z-pionowego-swiata-wspomnienia-zony-himalaisty.html
Może Cię zainteresować:
Spacer po Katowicach śladami Jerzego Kukuczki. Od śmierci himalaisty mijają 33 lata
Może Cię zainteresować: