We wtorek, 10 maja, dwóch górników z izolowanymi oparzeniami dróg oddechowych opuściło Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
- W szpitalu pozostaje pięciu ciężej poszkodowanych z oparzeniami ciała oraz dróg oddechowych. Stan jednego z nich polepszył się na tyle, że został wczoraj (9 maja) przekazany z oddziału chirurgii ogólnej na oddział rehabilitacji - tłumaczy Wojciech Smętek, rzecznik Centrum Leczenia Oparzeń.
Średni czas, jaki pacjenci spędzają na oddziale rehabilitacji Centrum Leczenia Oparzeń, to około 21 dni z możliwością przedłużenia do 42.
-
Podstawę
pracy z pacjentem stanowi kinezyterapia. Stopniowo wdrażane są
również zabiegi fizykoterapeutyczne. Ich celem ich jest poprawa
zakresu ruchomości w stawach, poprawa siły mięśniowej ogólnej
sprawności pacjentów. Zwracamy też szczególną uwagę na proces
kształtowania się blizn pooparzeniowych -
wyjaśnia dr Joanna Białożyt, zastępczyni kierownika oddziału
rehabilitacji.
Około dwudziestu wybuchów metanu w KWK „Pniówek”
Przypomnijmy, że pierwszy wybuch metanu w KWK „Pniówek” nastąpił 20 kwietnia kwadrans po północy w ścianie N-6 na poziomie tysiąca metrów pod ziemią. W zagrożonym rejonie przebywało 42 górników. Kiedy doszło do drugiego wybuchu, na dole byli już ratownicy, którzy chcieli pomóc swoim kolegom.
Bilans ofiar rósł z godziny na godzinę. Najpierw na powierzchnię zaczęto wydobywać ciała górników, którzy zginęli bezpośrednio w wybuchu. Później, z powodu rozległych oparzeń ciała i dróg oddechowych, zaczęli umierać poszkodowani, którzy trafili do Górnośląskiego Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Ratownicy próbowali przedostać się w rejon ściany N-6. Niestety stężenie metanu wciąż było na tyle wysokie, że musieli posuwać się do przodu bardzo, ale to bardzo wolno, cały czas przedłużając lutniociąg, czyli instalację, która umożliwiała tłoczenie czystego powietrza.
- Bez dodatkowego doprowadzenia powietrza, wejście ratowników w ten rejon byłoby niemożliwe. Musieliśmy wycofać ludzi i wykonać odrębną wentylację - wyjaśniał prezes JSW Tomasz Cudny.
Zagrożenie stale rosło, a tysiąc metrów pod ziemią doszło do kolejnych wybuchów. W sumie było ich około dwudziestu. W związku z tym podjęto trudną decyzję o odcięciu niebezpiecznego rejonu od reszty zakładu, poprzez budowę tamy przeciwwybuchowej. - To są bardzo trudne decyzje, musimy jednak myśleć o bezpieczeństwie ratowników. Wysyłanie ich w tak niebezpieczny rejon byłoby ryzykowne i tym samym bardzo nieodpowiedzialne - tłumaczył Tomasz Cudny.
Komisja bada przyczyny tragedii w KWK „Pniówek”
W odciętym rejonie pozostało siedmiu górników, których poszukiwania zostaną wznowione, kiedy sytuacja pod ziemią się poprawi. Może to potrwać nawet kilka miesięcy. Zmarło w sumie dziewięciu pracowników KWK „Pniówek”, a pięciu nadal przebywa w Centrum Leczenia Oparzeń.
Przyczyny tragedii basa komisja, która została powołana przez Wyższy Urząd Górniczy.
- Praca komisji w pierwszej kolejności będzie polegać na analizie wszystkich dostępnych materiałów. Później będziemy czekać, aż możliwe będzie wejście do zagrożonego rejonu i przeprowadzenie wizji lokalnej, która najprawdopodobniej pozwoli na precyzyjne wskazanie przyczyn i okoliczności tragedii - uważa Krzysztof Król, wiceprezes WUG i przewodniczący komisji.