Zabrze jeszcze 200 lat temu było maleńką wsią. Jedna ulica, kilka domów, kościół i cmentarz. Wszystko zmieniło się po odkryciu tu węgla. Powstawały nowe osiedla, zakłady produkcyjne, a w ślad z nimi trzeba było budować nowe kościoły. Ten obowiązek najczęściej spoczywał na proboszczach parafii pw. św. Andrzeja, nazywanej matką wszystkich zabrzańskich parafii. Kawałek po kawałku trzeba było odcinać jej rejon i budować nowe kościoły.
Projekt nowego kościoła w Zabrzu był rewolucyjny
W 1930 roku jej proboszczem został ks. Jan Zwior. Zapadła decyzja o wydzieleniu kolejnego obszaru. Oto po plebiscycie (Zabrze wraz z Bytomiem i Gliwicami zostały po niemieckiej stronie) wybudowano dla przesiedleńców z polskiej części Górnego Śląska nowe osiedla. Trzeba było dla nich wybudować i kościół. Wcześniej, na początku stulecia, wybudowano okazałą świątynię pw. św. Anny w stylu neoromańskim. Przepiękną, wzniosłą i dostojną. Ale bardzo tradycyjną. Zwior był ambitny. Chciał czegoś wyjątkowego. Zaprosił do współpracy wybitnego kolońskiego architekta prof. Dominikusa Böhma, jednego z ważniejszych przedstawicieli niemieckiego modernizmu.
Projekt był rewolucyjny. Dumna, symboliczna świątynia miała nawiązywać do pierwszych chrześcijan, antyku, być surowa i skromna. Kolory miały być głównie grą światła, a wnętrze bić po oczach prostotą i skromnością. To nie znaczyło, że był to projekt tani. Wręcz przeciwnie. Trzeba było zaciągnąć ogromny kredyt. Założono, że będzie zrobiony z lanego betonu, ale całość zostanie obłożona klinkierową cegłą i to nie byle jaką. Miano ją zwozić z różnych zakładów, tak by każda była trochę inna, w innym kolorze i o innej strukturze. Tak oto powstała niezwykła mozaika. Tak jak Kościół tworzą różni ludzie, tak i nową świątynię miały tworzyć różne cegły.
Przybysze ze wschodu nie chcieli się w nim modlić
Choć teren kościelny był rozległy, bo obejmował także obecny parking Górnika Zabrze, to architekt chciał, by wrósł on w mieszkaniową dzielnicę, a pierzeja zbiegała się z granicą chodnika. Żadnego przedpola. Po przejściu ceglanej bramy z charakterystycznymi łukami przypominającymi rzymskie akwedukty – tak jak te dostarczały wodę do miasta, tak woda życia miała docierać do mieszkańców – wchodzi się na tzw. rajski plac, wzorowany na antycznym atrium, dziedzińcu, z którego dopiero wchodzi się do wnętrza. W nim, w zależności od pory dnia uderzają promienia słońca lub mrok. Nie wszystkim to jednak przypomina kościół. I nie przypominało.
Kiedy po II wojnie światowej do Zabrza przyjechali repatrianci ze wschodu, nie chcieli się w nim modlić. Mówili: „niemiecki kościół” i zarzucali, że trudno się w nim skupić na modlitwie. Chcieli więcej barokowej cukierkowości. Nawet ołtarz Matki Bożej Częstochowskiej trzeba im było zrobić nowy, choć wcześniej był fatimski. I tak w zależności od tego przed którą Madonną kto klęczał, było wiadomo, czy miejscowy czy repatriant.
Kościół wybudowano w rok. Górnicy pomagali. Aktywność społeczna była ogromna, ale i towarzyszyły jej duże spory polityczne. Wielu mieszkańców domagało się, by w nowym kościele posługiwać się wyłącznie językiem niemieckim. Ks. Zwior był nieugięty i nadal używał dwóch języków.
Smutny koniec księdza Zwiora
W 1932 roku na konsekrację przyjechał osobiście biskup wrocławski kardynał Adolf Bertram. Ten sam, który tak bardzo angażował się po stronie niemieckiej podczas plebiscytu i ten sam, który jeszcze w 1945 roku słał życzenia Adolfowi Hitlerowi. Wściekł się. Po pierwsze kościół mu się nie podobał, a po drugie rachunki szokowały.
Niebawem biskup odwołał ks. Zwiora z parafii (ksiądz był na niej zaledwie cztery lata, co jest jednak ewenementem). Przeniósł go na niewielką wieś Mochów koło Głogówka. Kiedyś znajdował się tam klasztor paulinów, gdzie zakonnicy robili sobie wino na potrzeby klasztoru w Częstochowie, a kiedy trwało zagrożenie w Rzeczpospolitej, wywozili obraz Czarnej Madonny na Śląsk, do państwa Habsburgów. Kilka lat temu tu powrócili, ale w czasach proboszczowania ks. Zwiora było tu biednie i cicho. Ale on dział nadal. Powołał chór, a nawet orkiestrę. Tylko on wie w jaki sposób zdobył po wojnie potrzebne instrumenty. W 1958 roku, po krótkiej chorobie zmarł. Pochowano go tuż przy kościele i pewnie mało kto w Mochowie wie, jak wiele zrobił dla Zabrza.
Walka postu z karnawałem w zabrzańskiej świątyni
Tymczasem pracami wykończeniowymi nowej świątyni zajął się jej pierwszy proboszcz, ks. Jan Dola. Oj wojował on z Dominikuse Böhmem, wojował. Nie zgadzali się co do wystroju. Ten pierwszy chciał jednak trochę kolorów, a ten drugi - konsekwencji w surowości. Pisali do siebie niezbyt miłe listy. Malarstwo ścienne, a więc Droga Krzyżowa, zresztą świetna, to decyzja proboszcza, figury w ołtarzach bocznych Antonego Figla i mozaika św. Franciszka - pomysły architekta.
Nie zgadzali się także co do witraży. Kiedy zrobili pierwszy, Dola uważał, że jest za ciemny, a Böhm tłumaczył, że im bliżej ołtarza tym będą jaśniejsze i w bardziej ciepłych kolorach. Drugiego już jednak nie zrobiono. Zresztą i tym były kłopoty. Polityczne. Faszystowskim władzom nie podobał się zbyt „żydowski” nos Abrahama, więc ma on piękną, aryjską twarz, jak to … Abraham. No ale przedstawiciele NSAP w Zabrzu w tamtym czasie byli wyjątkowo prymitywni.
Wykonano także przepiękną rozetę za organami. Kompozycja niezwykła. Urzekająca. Jedyna w swoim rodzaju. Niby nawiązuje do tradycji budowli sakralnych, a jednak wyjątkowa.
Dopiero niedawno wykonano drugi witraż. Umierający niedawno ks. Inf. Paweł Pyrchała, wieloletni proboszcz parafii, na łożu śmierci poprosił, by nie składać na jego grobie kwiatów, a zebrać środki na kolejny witraż. Niebawem będzie wykonany.
A długi? Po drugiej wojnie światowej kredytów nie trzeba było już spłacać. Kościół znalazł się w nowym państwie i w nowej rzeczywistości. I cieszy do dziś.
Może Cię zainteresować: