Lata 70. to największy w dziejach Tychów boom obejmujący niemal każdą dziedzinę ludzkiej działalności. Osiedla i zakłady wyrastały na pęczki, miasto wchłaniało kolejne tereny, rozwijała się kultura a miasto stało się w pewnych kręgach wręcz modne - niemal jak górnośląskie Międzyzdroje czy Kazimierz nad Wisłą. Kreatywni ludzie byli w nim angażowani, doceniani i mieli tu czego szukać.
Historia omawianych rzeźb sięga właśnie tego czasu. Budowało się wówczas w Tychach mnóstwo bloków; rozmach robót można było porównać z największymi największymi projektami mieszkalnictwa późnego PRL, jak choćby warszawski Ursynów czy katowickie Osiedle Tysiąclecia. Pachnące w letnich miesiącach piwem i rosnące jak na drożdżach miasto dawało ludowi pracującemu komfortowe warunki życia i pracy, twórcom zaś dawało inspirację i swobodę działania.
Kosmiczne doznania i stworki rodem z książek Lema
Wszechobecna, często na wpół dzika zieleń poprzecinana eleganckimi liniami dróg, ścieżek i (bardzo na swój czas nowoczesnych) bloków oraz pawilonów stawianych na osiedlach od "D" do "Z" przyciągały uwagę rzeźbiarzy. malarzy, fotografików i projektantów, którzy chętnie zaglądali do rosnącego miasta, niejednokrotnie zapuszczając tu też korzenie (jak np. Stanisław Mazuś czy Augustyn Dyrda).
Pośród licznych wystaw, zlotów i plenerów odbywających się wówczas w Tychach najbardziej w przestrzeń miasta wryły się (dosłownie) wypady rzeźbiarzy z krakowskiej ASP w latach 1975 i 1979. Grupa artystów z Antonim Hajdeckim i dziekanem wydziału rzeźby Stefanem Borzęckim na czele oglądała futurystycznie prezentujące się osiedla, by po "wymacaniu" ich wzrokiem sporządzić modele pasujących do nich rzeźb plenerowych. W nawiązaniu do dominującej wtedy w budowlance wielkiej płyty odlewano je z betonu - "sztucznego kamienia" - w matrycach-szalunkach. W formie dominowała abstrakcja z odniesieniami do astronautyki i astronomii - pierścienie, aerodynamiczne obłości przywodzące na myśl skrzydła czy segmenty latających maszyn i inne "inżynieryjne" kształty; najbardziej figuratywne z nich to wyobrażenie hokeisty na wprost fasady Stadionu Zimowego i stworki-zwierzątka w okolicy szkoły na osiedlu D (dziś mocno już zniszczone i połamane nie do poznania). (Interesujesz się Śląskiem i Zagłębiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Był to czas tzw. kosmicznego wyścigu Wschodu z Zachodem i powszechnego zachwytu nad szeroko pojętej inżynierią i wiarą w zbawienny postęp techniki, w której dokonywano wielkich przełomów. A jak już wspomnieliśmy, poczciwy dziś 11-piętrowy blok mieszkalny mógł wtedy niewątpliwie robić niemal takie wrażenie, jak relacja ze startu kolejnej misji Sojuz czy Apollo; odbiło się to w nazwach tych futurystycznych rzeźb - m.in. "Kosmosonda". "Kosmolot", "Doznania kosmiczne" (do tej serii można by zaliczyć też np. zrealizowaną przez Hajdeckiego na krótko przed pierwszym z tyskich plenerów "Spiralę kosmiczną" na jednym z krakowskich osiedli). Tyszanie prędko wymyślili im własne przezwiska - "Ucho", "Telesfor" itp.
Paprocany welcome to...
Plastycy mieli w Tychach zapewnione znakomite warunki do pracy i twórczej kontemplacji - zakwaterowano ich bowiem nad malowniczym Jeziorem Paprocańskim w nowatorskich domach letniskowych uniesionych na palach autorstwa architekta Stanisława Niemczyka, późniejszego twórcy ekstrawaganckiego kościoła pw. św. Ducha w Tychach i innych wymyślnych świątyń. Te wygodne i eleganckie domki są dziś niestety wyburzone bądź przebudowane nie do poznania.
Żegnaj żelazna kurtyno, witaj stalowa siatko
Co tyczy się rzeźb, część z nich wygląda obecnie całkiem nieźle (szczególnie hokeista, który został gruntownie wyczyszczony i reprezentacyjnie wita kibiców tyskiej i przyjezdnych drużyn), inne z kolei - jak wspomniane zwierzaki - są na skraju ruiny. Kuriozalna sytuacja ma miejsce wokół grupy rzeźb na osiedlu G, która w zamyśle pełniła funkcję placu zabaw poustawianego luźno po dwóch stronach osiedlowej drogi. Po wytyczeniu ogrodzeniowej siatki wokół części zielonego podwórza rzeźba służąca niegdyś za zjeżdżalnię (była obłożona w tym celu blachą) została odseparowana od reszty obiektów, które z drugiej strony odcinają dodatkowo drogowe barierki. Nie trzeba chyba dodawać, że całość jest w złym (opłakanym wręcz) stanie. Miejmy nadzieję. że w niedalekiej przyszłości zatroszczy się o nie spółdzielnia mieszkaniowa Oskard, która administruje terenem i na której zamówienie powstały omawiane rzeźby.
Krewni z blachy
Na marginesie warto wspomnieć o podobnych realizacjach na tyskich osiedlach z lat 70. i 80-tych. Pierwsza z nich to dobrze znana wszystkim tyszanom jako miejsce spotkań i wydarzeń (dni miasta, koncerty, uroczystości) Żyrafa, czyli oparty na dwóch nogach strzelisty Pomnik Walki i Pracy której oddanie do użytku w połowie lat 70. przypieczętowało pierwszy etap rozbudowy Tychów (część na północ od średnicowego wąwozu kolejowego). Z kolei na osiedlu F przed pawilonem handlowym stanęła podobnie "kosmiczna" co betonowi kuzyni forma z metalu. Inny blaszany monument to nieistniejący już dziś (prawdopodobnie ukradziona przez złomiarzy) fontanna zwieńczona gołąbkami pokoju podarowana przez wschodnioniemieckie miasto Halle-Neustadt dla udekorowania Parku Przyjaźni Polski i NRD (dziś park świętego Franciszka, osiedle O).
O dziedzictwo abstrakcyjnej i modernistycznej sztuki i architektury dba tyskie Muzeum Miejskie, które co raz przygotowuje poświęcone mu wystawy, publikacje czy miejskie spacery ze znawcami (w chwili pisania tego artykułu przygotowywana jest tam kolejna wystawa poświęcona budowie tzw. Nowych Tychów, a w ubiegłym roku eksponowane były m.in. grafiki nanoszone na prawdziwą 'wielką płytę"). Pragnącym lepiej zgłębić temat polecić można książkę Tychy. Sztuka w przestrzeni miasta związanego z tym muzeum dra Patryka Oczki, będącej obszernym albumem, katalogiem i zbiorem wyczerpujących tekstów, również o innych kwitnących w Tychach w latach PRL zewnętrznych formach dekoracyjnych - mozaikach ściennych i neonach.
Śmiałe, futurystyczne i cieszące oko miejskie dekoracje przysłaniają dziś w krajobrazie bardziej "potrzebne" krzykliwe szyldy, zgiełk banerów czy - jak we wspomnianym przypadku - przegrywają z tendencją do odgradzania terenu. Minęły już czasy, gdy można było liczyć tylko na to, że ktoś "na górze" spojrzy na tą czy inną lokalną kwestię łaskawym okiem. Ci, którym zależy na ciekawym i estetycznym otoczeniu. powinni pamiętać że jest to głównie kwestia woli, chęci i inicjatywy samych mieszkańców (jak w przypadku neonu przedstawiającego animowany atom przy alei Bielskiej, który uratowało wstawiennictwo radnej). Miejmy nadzieję, że Tychy nieraz jeszcze zabłysną na architektonicznej i artystycznej mapie kraju i Europy.
Może Cię zainteresować:
Miasto ze snów czy miasto-sypialnia? Opowieść o Nowych (i nowszych) Tychach
Może Cię zainteresować:
Drugiej takiej budowy nie ma nigdzie w Polsce. Mały Asyż w Tychach powstaje od ponad 20 lat
Może Cię zainteresować: