"Koteria hanysów". Legendarni artyści z katowickiej Pracowni o swojej śląskości. Fragment książki Rafała Księżyka "Śnialnia"

Ukazała się książka "Śnialnia. Śląski underground", autorstwa Rafała Księżyka. To historia grupy śląskich artystów (Urszula Broll, Antoni Halor, Zygmunt Stuchlik, Andrzej Urbanowicz, Henryk Waniek), którzy w czasach PRL-u stworzyli w Katowicach przy ul. Piastowskiej 1 Pracownię. Przetrwała ona sześć dekad. Najpierw kusiła duchowością, po 1989 r. - ekscesem, testując granice odzyskanej wolności. Publikujemy fragment rozdziału "Śnialni", w którym autor wyjaśnia, czy artyści czuli się Ślązakami i jaki mieli stosunek do śląskości.

Snialnia

Rafał Księżyk,
"Śnialnia. Śląski underground",
Wydawnictwo Literackie, 2023

Rodział pt. „Koteria hanysów” (fragment)

W archiwum Urbanowicza znalazła się notatka z tekstu, który wydrukował „Ostravský Denník” 30 października 1915 roku. „W którymś oddziale cieszyńskiego 31 pułku obrony krajowej dzielono w celach wojennych żołnierzy wg narodowości. Porucznik zarządził, by Niemcy ugrupowali się po prawej stronie, Czesi po lewej, a Polacy w środku koło studni. Żołnierze spełnili rozkaz, ale na miejscu, gdzie pierwotnie znajdował się oddział, pozostało coś 30 żołnierzy. Obserwowali się nawzajem w trwodze, lecz nikt z nich nie ruszył się z miejsca. Tylko jeden zdobył się na odwagę. Wystąpił i rzekł: «Melduję posłusznie, nie jesteśmy ani Niemcami, ani Czechami, ani Polakami». «Czem tedy jesteście? » - zapytał porucznik. «Ślązakami» - odparł żołnierz”.

Jaka mogła być wspólna przestrzeń twórców Śnialni po powrocie Urbanowicza? W nowej Polsce czasów transformacji ową przestrzenią okazał się Śląsk. Raz jeszcze testowali granice odzyskanej wolności, tym razem jeśli chodzi o tożsamość.

Waniek: „Śląsk to było moje doświadczenie bardzo prymarne. Dzieciństwo i młodość. Najmniej dla mnie znaczył w okresie komitywy z Andrzejem. Bo właściwie cała nasza aktywność była przeciwko Śląskowi, ale przeciwko ówczesnemu Śląskowi, temu, który był podyktowany przez okoliczności polityczne. Opresyjnemu, szemranemu, odpychającemu. Co mogliśmy robić? Mogliśmy trwać przy swoim. Szukaliśmy marginesu niezależności. Był również Śląsk właściwy. Z Halora śląskość biła w sposób uderzający. Stuchlik, też ewidentny Ślązak, z poczuciem prawości, solidności, pracowitości. Ja tylko ze strony ojca mogłem się utożsamiać ze Śląskiem. Z Andrzejem sprawa była jeszcze bardziej złożona. Typowy repatriant. Tyle że Śląsk to przestrzeń, która zawsze była otwarta, kłębiły się tu różne strumienie kulturowe. Mikstury etniczne były naturalne, nawet wilnianin mógł się ze Śląskiem utożsamić. W pewnym momencie i ja, i Andrzej zorientowaliśmy się, że jednak jesteśmy Ślązakami, a już w ogóle, że Śląsk jest ważną sprawą. Od 1993 do mniej więcej 2000 roku intensywnie się kontaktowaliśmy w tej materii. Zrobiła się z nas koteria hanysów”.

Waniek wspomina, że w 1993 lub 1994 roku Urbanowicz zabrał go w sentymentalną podróż do Raciborza. Prowadzał go po zakamarkach miasta i pokazywał, gdzie mieszkali jego koledzy ze szkoły, Ślązacy, niemieckojęzyczni lub dwujęzyczni. „A potem, już w nowym wieku, to Wilno, którego Andrzej praktycznie nie znał, wracało do niego, dużo o nim mówił”, dodaje.

Waniek: „Swoją śląskość odkrywałem dosyć długo, ale najsilniej to się zaczęło konkretyzować, gdy ze Śląska wyjechałem. W Polsce Kongresowej zorientowałem się, że to wstrętny kraj, wstrętna ludność. Na Śląsku ludzie byli różni, ale obyczajowość zdecydowanie inna, odmienny etos. Dopiero z perspektywy Warszawy zacząłem patrzeć na Śląsk zaciekawiony tym wszystkim, czego nie dostrzegałem, będąc tam w środku. To, co widać było z bliska, nie wydawało się przyjemne. Brud, prostactwo, kulturowe zacofanie. Śląsk Górny był niedouczony, bagatelizowany, zakłamywany. Z dystansu zaczęło się to wszystko resublimować, wyłoniły się rzeczy, których byłem świadom, ale nie w stopniu tak wyrazistym jak później. Za młodu mało się interesowałem szczegółami etniczno-obyczajowymi, wtedy liczyła się sztuka. Potem się zorientowałem, że sztuka to bardzo wątpliwe pojęcie, a jeszcze bardziej wątpliwe - artysta. Nastąpiło przesunięcie uwagi na rzeczy empirycznie bardziej sprawdzalne niż wszystkie te imponderabilia i fikcje różnych młodzieńczych snów i pragnień”.

Choć Stuchlik i Halor nie musieli odkrywać ani przewartościowywać swej śląskiej tożsamości, to w dojrzałych latach ujawnili wzmożone zaangażowanie w lokalne sprawy. Stuchlik włączył się bezpośrednio w stanowienie nowej śląskiej rzeczywistości. Jego aktywność dała o sobie znać jeszcze w początkach lat osiemdziesiątych, gdy stał się działaczem NSZZ Solidarność przy Związku Polskich Artystów Plastyków w Katowicach, piastował różne funkcje w jego strukturach i był delegatem na walny zjazd Solidarności Regionu Śląsko-Dąbrowskiego w 1981 roku. Potem przyszedł stan wojenny i społecznikowską pasję Stuchlik mógł realizować dopiero w czasach transformacji. O tamtym okresie pisał w liście do Urbanowicza z 10 sierpnia 1991 roku: „Latem 89 pojechałem do Austrii i Niemiec i powróciłem bogatszy o środki na roczne malowanie, o obietnice wystawy w Austrii i w ogóle bogatszy o wielkie plany. W grudniu jednak doszedłem do wniosku, że w tym ważnym momencie historycznym mniej światu potrzebne są moje obrazy od konkretnego działania na zewnątrz i dlatego przyłączyłem się do ludzi, którzy chcieli pomagać przy narodzinach lokalnej demokracji. Zająłem się więc animacją życia publicznego: komitet obywatelski, promocje kandydatów do samorządu, zebrania, spotkania, wydawanie gazety lokalnej, dyskusje, walka wyborcza, itp. Sam nie zamierzałem się wbijać w stołek, bo moje pół władzy w domu pokrywa moje zapotrzebowanie na władzę w zupełności. Trwało to jednak ponad rok (…). Kasa pusta, kontakty pourywane, na rynku z obrazami cisza! A nowo narodzone dziecię — demokracja, też jakieś dziwne i szpotawe”.

Pomimo sygnalizowanego tu rozczarowania nowymi czasami w latach dziewięćdziesiątych Stuchlik był współzałożycielem Orzeskiego Komitetu Obywatelskiego i Komitetu ds. Rozwoju Śródmieścia Orzesza. A także twórcą i redaktorem pierwszej w mieście lokalnej gazety „Orzeskie Spojrzenia”. W millenijnym przełomie miał też liczne wystawy, których zwieńczeniem była duża retrospektywa malarstwa w Muzeum Historii Katowic w kwietniu 2002 roku. Począwszy od lat osiemdziesiątych, zaczął tworzyć subtelne pastele, a w tematyce swych prac odszedł od pejzażu ku bardziej abstrakcyjnym, duchowym motywom. Najważniejsza praca z tego okresu to pochodzący z nowego wieku cykl pasteli Axis Mundi, który prezentował kompozycje symetrycznych odbić. Wielkie wrażenie robi należąca do cyklu seria Fiat Lux, studia oślepiającego światła, spływającego w dół z rozpalonych do białości słońc.

„Symetria Naturalna jest zjawiskiem typowym dla świata nieograniczonej i nieskończonej złożoności, a więc świata, który być może jest zapomnianą ojczyzną ludzkiego gatunku. Poznawana przez nas Symetria Naturalna jest świadectwem boskiej ingerencji w świat chaosu, jest boską zasadą kreowania ładu we wszechświecie, manifestacją cząstki prawdy o boskiej naturze”, pisał Stuchlik w autorskim komentarzu do Axis Mundi.

Wyczulona na sacrum postawa manifestowana w sztuce Stuchlika określała również jego doświadczenie śląskości, doprawiona dowcipem i zadziornością. „Nie ulega wątpliwości, że nasza śląska kraina jest położona w centrum wszechświata. Świadomość tego faktu skłaniała tubylców od wieków do trwania w tym miejscu, do niezmiennego, odpornego na wiatry historii trwania, czym zasłużyli sobie na przydomek «krzoki». We własnym przekonaniu «krzoki» żyją niezależnie od ograniczeń, jak mówią o sobie: «Szlonzok żyje przedsia»”, pisał w publicystycznym cyklu Szlonsk przedsia? Ale zapisywał również swoje sny - w 2008 roku nakładem wydawnictwa Śląsk ukazał się ich wybór Relacje z podróży sennych.

Halor był wrażliwy na Śląsk już jako młody człowiek. W latach sześćdziesiątych przystąpił do utworzonego w 1966 roku Towarzystwa Miłośników Siemianowic Śląskich i zaangażował się w działania na rzecz ratowania niszczejącego pałacu Mieroszewskich, zwanego przez miejscowych zomkiem. Sukcesem towarzystwa było utworzenie Miejskiej Izby Regionalnej w należącym do kompleksu pałacowego siedemnastowiecznym spichlerzu, który jeszcze na początku lat siedemdziesiątych służył jako obiekt gospodarczy siemianowickiego PGR-u. W 1991 roku Izbę przekształcono w Muzeum Miejskie, dziś w jego ekspozycji znajduje się zaaranżowany gabinet Halora. Na fali tej aktywności w 1969 roku stał się też Halor współautorem pierwszego przewodnika po Siemianowicach Śląskich. Już w wolnej Polsce współtworzył Fundację Pałac działającą na rzecz renowacji zabytku i jego otoczenia.

W latach 1987–2012 ukazało się kilkanaście książek Halora, często z ilustracjami i winietami jego autorstwa. Wydał je Urząd Miasta Siemianowice Śląskie w wymyślonej przez artystę serii „Biblioteka Siemianowicka”. Był też Halor tłumaczem wspomnieniowej książki Antona Oskara Klaussmanna Górny Śląsk przed laty, opisującej region w drugiej połowie XIX wieku. Pisał z jakąś zachłannością, wręcz rzucając się na bardzo różnorodne tematy z zakresu historii i kultury Śląska. Jego książki traktują między innymi o siemianowickich kościołach, roku obrzędowym dawnej ziemi bytomskiej, Górze św. Anny, a także o ważnych Ślązakach, tych wielkich, jak Józef Lompa czy Wojciech Korfanty, i tych zapomnianych, jak Piotr Kołodziej, hutnik z siemianowickiej „Laury”, który został pisarzem i stworzył dwadzieścia dziewięć sztuk grywanych przez teatry robotnicze, czy też Antoni Stabik, ksiądz poeta, który w 1846 roku wydał pierwszy śląski kalendarz ludowy w języku polskim. Po napisaniu szkicu o kulturowym znaczeniu owych wydawnictw Halor postanowił wskrzesić ich tradycję i stworzył serię Kalendarzy Siemianowickich na lata 2004–2009. Oddzielny rozdział jego twórczości stanowią gromadzone z pasją folklorysty podania i legendy z Chorzowa, Mikołowa i Siemianowic Śląskich.

Ten rozrzut tematów i różnorodność stylów opowiadania o nich przywodzi na myśl chaotyczne leksykony i kolekcje Śnialni. Tak jakby Halor zbierający opowieści z regionu i Urbanowicz gromadzący różnorakie znaleziska do swych prac powodowani byli tym samym głodem cudowności, przekraczania rzeczywistości. Podobnie rzecz się ma z ich kolażami, cyklowi Chaosu świętość niewyczerpana odpowiada cykl kart, na których Halor zestawił swoje zdjęcia architektury Siemianowic - secesyjne kamienice sąsiadują tu z budowlami sakralnymi i przemysłowymi, dalekie plany z detalami. W książkach Halora czuć ducha Śnialni w niejednym wymiarze.

Jakub Halor: „Ojciec wędrował po regionie, spotykał się ze starszymi ludźmi i notował ich opowieści. To co mieli w głowach, historię mówioną. W tych opisach znalazły się postacie historyczne i realne miejsca, a do tego legendy i podania. Ojciec uznawał, że fakty i sfera fantastyki na równych prawach współtworzą Śląsk. W swojej pracy doktorskiej starał się przedstawić przenikanie tych sfer, odtworzyć cały proces, to, w jaki sposób realne wydarzenia stają się legendą. Wziął na warsztat historię najsłynniejszych śląskich rozbójników z XIX wieku, Wincentego Eliasza i Karola Pistulki, którzy dla społeczeństwa stali się «dobrymi zbójami», niczym Robin Hood”.

Rozprawa doktorska pod tytułem Legenda i prawda. Wokół wybranych mitów w kulturze śląskiej była rodzajem puenty pisarskiej gorączki Halora, obronił ją na Uniwersytecie Śląskim w 2006 roku. Z tej okazji udzielił wywiadu lokalnemu portalowi. „Mój doktorat to próba obrony tradycji, w której się wychowałem. Dorastałem w środowisku magicznym, pełnym mitów i baśni. Na siemianowickim podwórku, gdzie fantazja mieszała się z rzeczywistością”.

Duchy, widma, zjawy, wampiry i utopce, o których słuchał w dzieciństwie, powracają na kartach jego książek, przekonując, że śląski żywioł istot fantastycznych to nie tylko osławiony Skarbnik z kopalnianych podziemi. Szczególną atencją darzył Halor utopce, śląskie wodniki - w Opowieściach miasta z rybakiem w herbie odnotował imiona i obyczaje utopców z kilku siemianowickich akwenów wodnych. Nie starał się zmieniać legend i podań w literaturę, traktował je jako dokument historii mówionej, osadzał w lokalnym kontekście, porównywał wersje, komentował i często niepostrzeżenie przechodził do osobistych wspomnień. „Strach przed głodem zabijaliśmy strachem «wysublimowanym», by tak rzec”, pisał w tekście o upiorach, nawiązując do powojennego dzieciństwa. O swojej pracy opowiadał we wstępie do Podań i legend mikołowskich, które zbierał podczas rozmów z pensjonariuszami mikołowskiego Domu Dziennego Pobytu: „W spotkaniach początkowo brało udział kilkanaście osób, niektóre z zamieszczonych tu tekstów przedstawiają faktycznie dzieło wspólne. Początkowo uczestnicy mówili jeden przez drugiego, już samo odczytanie zapisu z taśmy sprawiało trudności. (…) Wspólnym wysiłkiem i z radości «fanzolynia» powstał chyba niecodzienny i niebanalny, fantasmagoryczny obraz miasta, jego wizerunek w kształcie, jakiego już nie ma, ale który pozostał w wielu sercach. (…) Zapraszam tedy do skarbca zbiorowej pamięci i wyobraźni”.

Waniek też eksplorował skarbiec, po swojemu. „Moim Kanaan, co brzmi głupio, ale trudno, stała się górzysta część Śląska”, donosił Urbanowiczowi w liście z 28 czerwca 1987 roku. W rejon Sudetów trafił pierwszy raz jako dziecko, gdy rodzice wysłali go do krewnych mieszkających w „dziwnym krajobrazie” okolic Środy Śląskiej. Podczas swego górniczego epizodu mieszkał w Turoszowie i w Wałbrzychu. Jako student objeżdżał ziemię kłodzką. Z Gór Stołowych, Wilczych Skał, Stronia Śląskiego wyniósł poczucie „zagadkowości i tajemnicy” i chęć, aby tam wrócić. W latach osiemdziesiątych regularne podróże na Dolny Śląsk „przeszły w nałóg”. O tamtym okresie pisał w przywołanym liście do Urbanowicza, w którym ponad fascynację sztuką stawiał fascynację przestrzenią: „Zainteresowała mnie kwestia percepcji przestrzennych, przeczucie, że przeżycie przestrzeni mistycznej nie jest utopijną projekcją, a przestrzeń fizyczna jest rezultatem degradacji przestrzeni świętej”.

Motyw degradacji stał się istotny dla Wańka, mistyczne przeczucie zmieniło się w praktykę kulturotwórczą, a był to zarazem moment, kiedy przewartościowywał śląskość.

Waniek: „Schodziłem Dolny Śląsk w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych, bezsilnie wznosząc ręce i błagając, by kara spotkała wszystkich winnych ówczesnemu stanowi rzeczy. Ten świat był uderzający w tragicznych resztkach czegoś wielkiego, tonącego w nędzy i nikczemności. Miałem świadomość, że wszystko, co się tu dzieje, dzieje się na okruchach innej kultury, innej cywilizacji. Zniknęli jej mieszkańcy, zostały dekoracje. Przecież po ’45 roku wysiedlono stąd dziewięćdziesiąt osiem procent ludności, jak mówią statystyki. Pojawili się nowi ludzie, zwiezieni zewsząd wagonami towarowymi albo zwabieni tym, że wszystko tu było do wzięcia. Największym złem było to, że ci, którzy tu przybyli, w ogóle nie rozumieli świata, w którym się znaleźli. Stare niemieckie rolnictwo opierało się na całkiem innej kulturze niż kultura hreczkosiejów z Polesia czy Wołynia. Do tego półanalfabetyczna, bezgłowa polonizacja. I jeszcze bazy wojskowe, które miał na Dolnym Śląsku Związek Radziecki, tak liczne, jak to się nigdy nie zdarzało na podporządkowanych mu terenach. Tak to poszło. Został kikut świata, który dzisiaj z wolna odżywa, bo to już kolejne pokolenie ludzi tam urodzonych, którzy się poczuwają do lokalności, chcą kontynuować coś, co zostało tak tragicznie przerwane”.

(...)

Był to czas, gdy w demokratycznej Polsce zaczęto głośno mówić o narodowości śląskiej. W Narodowym Spisie Powszechnym przeprowadzonym w 2002 roku zadeklarowało ją przeszło 173 tysiące respondentów. Wśród nich cała piątka twórców Śnialni. Łatwo nie było, o czym świadczy chociażby relacja Urbanowicza. „Jeszcze przed Spisem zawitała do mnie pani spisowa, aby się umówić. Akurat gościłem mego przyjaciela Zygmunta Stuchlika. W miłej atmosferze, przy herbacie, zapytaliśmy panią, w języku polskim oczywiście, nie po śląsku, jak to będzie z tymi narodowościami. «Zalecenia są takie, aby nie wpisywać narodowości śląskiej» - brzmiała miła odpowiedź. Aha. Za kilkanaście dni ponownie odwiedza mnie ta sama pani, funkcjonariusz spisowy. Teraz już tylko pytania, a wśród nich także o narodowość. «Śląska» odpowiadam. «Pan sobie żartuje?». Zapewniam, że nie. «To niemożliwe». «A jednak. Proszę wpisać » i patrzę, czy rzeczywiście wpisuje. Nie zwróciłem uwagi, czy w ręku ma długopis czy ołówek. O tych ołówkach później wiele słyszałem”.

Stuchlik też miał wyraźne stanowisko w tej kwestii - w szkicu Przebudzenie z 2003 roku pisał: „W 1921 roku podczas plebiscytu moja prababka, urodzona w połowie XIX wieku w Katowicach, jak wielu wówczas jej współziomków, deklarowała narodowość śląską. Takie samo oświadczenie złożyłem ja, na początku XXI wieku, podczas niedawnego spisu powszechnego. Moi antenaci, wszyscy urodzeni na Śląsku, wywodzili się z polskiego, niemieckiego, a wcześniej z morawskiego kręgu kulturowego. Ta powszechna różnorodność i wielość tradycji miała wpływ na wykształcenie u ówczesnej społeczności współegzystującej od wieków prawie bezkonfliktowo, świadomości własnej odrębności. (…) I choć w ciągu wieków utrwalił się już wspólny system wartości, choć kultywowano przywiązanie do tradycji i swojej krainy, dopiero nacjonalizm zantagonizowanych państw sąsiednich zrodził wśród Ślązaków świadomość odrębnej przynależności wspólnotowej. Narodowość śląska jest niechcianym dzieckiem nacjonalizmu niemieckiego i nacjonalizmu polskiego”.

Narodowość śląska do tej pory nie została uznana przez państwo polskie. Gdy w 1998 roku lokalni aktywiści chcieli zarejestrować Związek Ludności Narodowości Śląskiej, nie otrzymali zgody. Wedle orzeczenia Sądu Najwyższego byłoby to równoznaczne z uznaniem tejże narodowości, co prowadziłoby do „osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego”. Ślązacy zaskarżyli to postanowienie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, w 2004 roku Trybunał skargę oddalił, nie odniósł się przy tym do samej kwestii istnienia narodowości śląskiej. To właśnie te okoliczności natchnęły Stuchlika i Urbanowicza do stworzenia płomiennych tekstów. W cyklu Szlonsk przedsia? pochodzącym z wiosny 2005 roku Stuchlik formułuje programową wręcz wypowiedź w kwestii śląskiej autonomii: „Należy jak najszybciej przywrócić historyczne granice Śląska i doprowadzić do odłączenia obcych regionów Zagłębia i Częstochowy. Należy Śląskowi przywrócić pełną samorządność gospodarczą bez ingerencji importowanych «uzdrawiaczy». Należy utworzyć lub przywrócić nasze własne ośrodki przekazu i komunikacji medialnej, a więc odzyskać zawładnięte przez Warszawę telewizję, radio i prasę. Należy w stopniu optymalnym inwestować w kształcenie młodzieży i rozwój nauki”.

Urbanowicz w 2004 roku napisał przywoływany już szkic Tożsamość Półpolaka, w którym odnosił się do kwestii narodowych przez pryzmat swych doświadczeń amerykańskich: „Polonizacja Śląska zaczęła się zaraz po Pierwszej Wojnie. I ten zabieg do dzisiaj dla większości polskich Polaków jest nieczytelny. Wydaje się im, że w ogóle nic takiego nie miało i nie ma miejsca. Śląsk traktowany jest nie jako ziemia, która ma swoją własną historię, zupełnie odrębną od tzw. macierzy, której zresztą przez większość tysiąclecia ta kraina w ogóle nie obchodziła, lecz jako naturalna polska domena, kolonia do wykorzystania w Warszawie. (…) Polacy muszą zrozumieć, że jeśli Ślązacy, w okresie powstań, ufnie garnęli się do Polski, to dlatego, że w niej postrzegali obrończynię przed germanizacją. Bynajmniej nie chcieli ani nie chcą zostać spolonizowani. Jakże to trudno Polakowi zrozumieć. Nie chcieć być Polakiem, to dla Polaka obelga”.

Być może Urbanowicz trafił tutaj w sedno. No to wskazuje dalszy rozwój wypadków. W Narodowym Spisie Powszechnym z 2011 roku narodowość śląską zadeklarowało 847 tysięcy osób. Trzy lata później przedstawiciele Ruchu Autonomii Śląska złożyli wniosek o uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną. Nie powiodło się i tym razem. Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych uznała, że Ślązacy są społecznością regionalną, a nie wspólnotą o charakterze etnicznym lub narodowym, również ich mowa nie spełnia wymogów języka regionalnego. Od tamtej pory do Sejmu trafiło pięć poselskich projektów dotyczących języka śląskiego. Stanowisko rządu w tej kwestii prezentuje negatywna opinia wystawiona przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji w marcu 2021 roku. Słychać w niej ton tyleż paniczny, co absurdalny: „Uznawanie istnienia kolejnych dialektów jako języków regionalnych mogłoby w rezultacie doprowadzić do paradoksalnej sytuacji, w której społeczeństwo Rzeczypospolitej Polskiej składałoby się wyłącznie z osób posługujących się odrębnymi językami regionalnymi bez istnienia narodowego języka ogólnego”. W Narodowym Spisie Powszechnym z 2021 roku 457 900 respondentów zadeklarowało, że w kontaktach domowych posługuje się językiem śląskim, w stosunku do poprzedniego spisu do 585 700 spadła natomiast liczba deklaracji narodowości śląskiej.

Stworzona w ministerialnym gabinecie wizja chaosu z pewnością ubawiłaby Urbanowicza. Stuchlik jeszcze w 2003 roku puentował ten stan rzeczy śląską anegdotką: „«Du…du…duuchów nima» - pedzioł sztajgier, kiery wyloz na wierchu ze szoli, po spotkaniu ze Skarbnikiem, na szlag łosiwiały”.

Jezyk slaski regionalny

Może Cię zainteresować:

Żadna tam gwara śląska. Dla Ślązaków jasne jest, że mówią językiem. I chętnie się do tego przyznają

Autor: Roman Balczarek

12/01/2024

Śląskie słowo roku 2023

Może Cię zainteresować:

Śląskie Słowo Roku 2023 wybrane! Czytelnicy ŚLĄZAGA zdecydowali: to GODKA

Autor: Katarzyna Pachelska

09/01/2024

Troplowitz oskar i jego krem nivea

Może Cię zainteresować:

Piotra Fuglewicza osobisty Panteon Górnośląski. Książka „Cokoły przechodnie” to też jego matura ze Śląska

Autor: Katarzyna Pachelska

16/09/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon