Krzysztof Respondek: dumny i pracowity Ślązak i jego Miasteczko Śląskie. Fragment książki Magdaleny Kędzierskiej-Zaporowskiej "Krzysztof Respondek. Taki świat kupiłem"

22 grudnia 2024 r. mija rok od nagłej śmierci Krzysztofa Respondka, aktora, wokalisty, artysty kabaretowego, dumnego Ślązaka, urodzonego w Miasteczku Śląskim, mieszkającego w Tarnowskich Górach. Publikujemy fragment książki Magdaleny Kędzierskiej-Zaporowskiej "Krzysztof Respondek. Taki świat kupiłem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Emocje+/-

Rozdział 1 z książki Magdaleny Kędzierskiej-Zaporowskiej "Krzysztof Respondek. Taki świat kupiłem"

Miasteczek jest wiele,
Miastecko jest jedno

Urodził się 17 lipca 1969 roku w – jak uważa Wikipedia – Tarnowskich Górach. Sam Krzysztof Respondek będzie nieraz prostować tę nieprecyzyjną informację. Urodził się bowiem w Miasteczku Śląskim, które w wyniku wielu zmian administracyjnych zmieniało swój status, stając się na jakiś czas dzielnicą Tarnowskich Gór, by ostatecznie w roku 1995 na powrót odzyskać prawa miejskie. Takie sprostowania były konieczne, bo te dwie oddzielone od siebie raptem o dziesięć kilometrów miejscowości pod względem mentalności różnią się prawie wszystkim. Staną się zresztą dwoma najważniejszymi punktami na mapie życia Krzysztofa Respondka. Ten drugi punkt wybierze jako swoje miejsce w świecie, opowieść zacząć należy jednak porządnie, po śląsku, czyli po kolei – a zatem od tego pierwszego.

Wydawać by się mogło, że Miasteczku Śląskiemu nie można było nadać bardziej adekwatnej nazwy, bo w istocie określa ono to, czym Miasteczko jest – śląskim miasteczkiem. I tylko znawcy Śląska wiedzą, jak bardzo nieoczywiste to określenie. Przymiotnik „śląski” oznacza bowiem znacznie więcej, niż się powszechnie sądzi.

W Miasteczku śląskie jest wszystko, choć sama miejscowość leży już właściwie na śląskich kresach. Kilkanaście kilometrów dalej zaczyna się – jak to powiedzą Ślązacy – „Polska” wraz z jej innym językiem, innymi obyczajami, inną kuchnią, inną mentalnością, inną historią. To położenie „na granicy” daje mieszkańcom północno-wschodniej części Śląska szczególną świadomość tego wszystkiego, co odróżnia ich od sąsiadów, i jednocześnie buduje w nich poczucie wyjątkowości. Nieraz zgubne. Bo skoro mieszkańcy Miasteczka są Ślązakami, to poza wszystkimi wspaniałymi cechami, którymi się szczycą, mają też jak i inni Ślązacy kilka irytujących wad. Przede wszystkim tę, że w swym powszechnym mniemaniu są narodem wybranym. Zrozumienie, że to nieprawda, bywa dla Ślązaków bolesne, ale jednocześnie ożywcze i inspirujące. To odkrycie możliwe jest jednak tylko wtedy, gdy odważą się choć na chwilę wychynąć poza Śląsk i tam w pełni uświadomić sobie nie tylko to, że inni mogą nie być gorsi, lecz także to, że sami nie są bez skazy. Dopiero w zetknięciu ze światem spoza Śląska Ślązacy mogą też odkryć, na czym tak naprawdę polega ich unikatowa wartość.

Krzysztof Respondek na taką mentalną podróż się odważył i była to wyprawa, która umożliwiła mu nabranie dystansu do śląskości i… zrozumienie, że to jeden z najważniejszych skarbów, jaki w sobie nosi. Gdy dziś pytam o niego w Krakowie czy w wielu innych miejscach Polski, słyszę zazwyczaj: „A, to ten Ślązak!”. Mimo że chciałoby się zacząć jego biografię od ról filmowych i musicalowych, setek zaśpiewanych piosenek czy przede wszystkim ćwierćwiecza na scenie kabaretowej, trzeba zacząć od Śląska. Inaczej się nie da.

Zacznijmy zatem tak, jak się wszyscy tego spodziewają. Od tego, że Krzysztof Respondek urodził się w śląskim miasteczku. W miejscu, gdzie śląskie jest wszystko.

CD pod zdjęciem

Książkę można kupić za pośrednictwem strony internetowej Wydawnictwa Emocje+/-

W Miasteczku przede wszystkim śląski jest język

Śląszczyzna przez większość ludzi do tej pory była nazywana gwarą lub – jeśli ktoś miał większe językoznawcze zacięcie – dialektem. I chyba słusznie, bo językoznawczo spełnia wszystkie warunki, które gwarze lub dialektowi się stawia. Żeby jednak nie wdawać się w gorące dyskusje polityczne, lepiej używać pojęcia „godka[1]”, bo w gruncie rzeczy żaden Ślązak nie powie, że „mówi gwarą” ani że „posługuje się jakimś językiem”. Hanys godo. I to nie wszędzie na Śląsku godo tak samo. Wystarczy posłuchać występów Kabaretu RAK, żeby usłyszeć, że każdy z jego członków godoł inaczej, bo każdy pochodził z innej części Śląska. Dla postronnych obserwatorów wychwycenie tych różnic może nie być oczywiste, bo kabaret na ogólnopolskich scenach posługiwał się godką zuniwersalizowaną, spolszczoną, a więc ograniczył się do zmian fonetycznych, w tym charakterystycznego pochylenia samogłosek. Właściwie zrezygnował ze śląskiej leksyki – zróżnicowanej regionalnie i zależnej od wpływów rodzinnych. To kabaretowe uproszczenie wzbudzało zresztą wiele protestów u rodowitych, dumnych Ślązoków, którzy w tej scenicznej wersji godki nie słyszeli swojej rodzinnej mowy, lecz jakąś „ześląszczoną” wersję polszczyzny ogólnej. Kabaret występujący w różnych zakątkach Polski nie mógł sobie jednak pozwolić na godkę w najczystszej postaci, zresztą takie pojęcie jak czysto (lub też cysto, jak powiedziałoby się, mazurząc, w innych częściach Śląska) godka nie istnieje. Inaczej będzie się mówić w robotniczym, półwiejskim Miasteczku, inaczej w inteligenckich i „napływowych” Tarnowskich Górach, inaczej na Cidrach (czyli w niedalekim Radzionkowie), inaczej w nieodległej Rudzie Śląskiej czy na południowych obrzeżach Śląska w Raciborzu lub Rybniku. Jedni bowiem na skarpetki powiedzą zoki, drudzy – fuzekle. W jednej rodzinie babcia to z niemiecka oma, w drugiej – starka.

Krzysztof Respondek od dzieciństwa mówił „po miasteczkowemu”, choć szybko nauczył się przechodzić z godki na polski, co było wymagane najpierw w przedszkolu, potem w podstawówce i w tarnogórskim liceum, a później oczywiście w szkole teatralnej, na scenie i w życiu, bo w swoim domu – z żoną i córkami – rozmawiał, nie godoł.

Godka z Miasteczka jest specyficzna przede wszystkim dlatego, że jak to na pograniczu bywa, wyróżnić w niej można sporo wpływów zza granicy – w tym wypadku dialektu małopolskiego, a także tego, co przyniosła ludność napływowa, sprowadzona pod koniec lat sześćdziesiątych do nowo powstającej huty cynku i ołowiu. Słowo „Rogole”, którym często określa się mieszkańców Miasteczka, wzięło się podobno stąd, że miasteczkowianie z ciekawością wyglądali zza rogu, kto przyjechał do sąsiada, i koniecznie musieli wiedzieć, co tam u obcych. Było to nieco pogardliwe określenie ludzi rzekomo wścibskich i niezdrowo ciekawskich, które dziś jednak odczytać można zupełnie inaczej. Być może miasteczkowianie, jak na mieszkańców pogranicza przystało, od zawsze byli po swojemu otwarci na to, co przychodzi z zewnątrz?

Mówi się, że język serca to taki, w którym myślimy, modlimy się i przeklinamy. Krzysztof Respondek deklarował, że myśli po śląsku, a swoją godkę odnosił do wzorca, jakim posługiwali się jego dziadkowie. Rozróżniał bowiem ciężką, czasem dosadną i nieraz wulgarną mowę górników czy śląskich robotników, którzy w niej wyrażają trudne, męskie emocje, i godkę rodzinną, mowę pielęgnowaną przez babcie i dziadków – język, którym się łozprawio. To śląskie słowo oznaczające „opowiadanie” bardzo bliskie jest rozprawie filozoficznej. I w gruncie rzeczy w łozprawianiu o coś takiego właśnie chodzi. Starsi ludzie – zdaniem Krzysztofa Respondka – nie tyle opowiadali, ile dzielili się mądrością i wrażliwością. O takiej pełnej łagodności, melodyjnej godce dla siebie marzył i taką chciał się na stare lata posługiwać. W takiej chciał jako starzik (lub starosek) opowiadać świat, być może także artystycznie. Niestety jednego ze swych wielkich marzeń o prawdziwie śląskim musicalu, który prezentowałby nie tylko godkę, ale i śląski folklor, nie zdążył spełnić. Może byłaby to filozoficzna opowieść o ciekawych świata, wyglądających zza rogu dumnych Ślązakach, szukających u obcych potwierdzenia swej wyjątkowości?

&t=603s

W Miasteczku śląskie jest też powietrze

Krzysztof Respondek wraz z Grzegorzem Poloczkiem i Piotrem Kupichą kilkanaście lat temu wspólnie zaśpiewali o gorzkich dymach, które spowijają miasto – mowa tu o znanej piosence ze śląskiej śpiewogry Pozłacany warkocz autorstwa Katarzyny Gaertner (zresztą w tym musicalu w latach osiemdziesiątych zaśpiewał też Rysiek Riedel, jeden z największych idoli Krzysztofa – ale o tym później). Tę piosenkę Ślązacy bardzo lubią. Niektórzy nawet uważają ją za nieformalny śląski hymn.

Krzysztof Respondek w życiu podobno nigdy na ciężkie i gorzkie powietrze się nie skarżył, choć w Miasteczku od początku lat siedemdziesiątych miało ono posmak ołowiu. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych miejscowa huta ograniczyła najbardziej szkodliwą działalność i zapewniała, że okoliczni mieszkańcy mogą oddychać pełną piersią. Do tej pory jakoś też oddychali, tym spokojniej, im lepsze pensje odbierali co miesiąc w zakładowej kasie. Na Śląsku bowiem lata dziewięćdziesiąte wraz z polepszeniem się stanu atmosfery opustoszyły kabzy, czyli kieszenie. Wielu ludzi wolało chyba wtedy gorzki dym w powietrzu niż gorzką herbatę w szklance. Gdy huta przestała tak truć, Krzysztof Respondek mieszkał już jednak poza Miasteczkiem i tak jak wielu Ślązaków – Polaków zresztą też – ciężko oddychał marazmem lat dziewięćdziesiątych. Powietrze było wtedy chyba jego najmniejszym zmartwieniem.

W Miasteczku ciężko oddychało się jednak nie tylko z powodu zanieczyszczeń. Jak w wielu małych i zamkniętych społecznościach atmosfera bywa tam gęsta od plotek, wzajemnych sąsiedzkich uprzedzeń, małych zawiści. Charakterystyczna bowiem dla Śląska jest zasada, że liczy się przede wszystkim to, co widać na zewnątrz. Ślązacy szczególnie dbają więc o swoje obejścia. Co sobotę każde podwórko jest dokładnie zamiatane. Gdy marasu w powietrzu było więcej, co tydzień myło się okna. Do dziś wiszą w nich zawsze czyste białe firanki, o które porządne śląskie gospodynie mimo unoszącego się w powietrzu kurzu szczególnie dbają. Za tymi biołymi i wybiglowanymi gardinami skrywają się ludzkie słabości i rodzinne sekrety, o których nie mówi się nikomu poza domem, bo nie wypada. Ślązacy są dumni, pracowici i zawsze silni. Jeśli urodzi się między nimi ktoś o ponadprzeciętnej wrażliwości, ma dwa wyjścia – może albo rozmawiać z ptakami, albo te wszystkie swoje emocje wyśpiewać. Krzysztof Respondek robił i jedno, i drugie.

W Miasteczku śląska jest również ziemia

Niezbyt urodzajna, za to bogata i ciężka od skarbów. W Żyglinie, dzisiejszej dzielnicy Miasteczka, od lat trzydziestych XVI wieku – podobnie jak w pobliskich Tarnowskich Górach i w okolicach – z tej ziemi wydobywano galenę, czyli rudę, w której natura połączyła srebro i ołów. Pozostałości po przemyśle wydobywczym, a więc ponad dwudziestu tysiącach wykopów, z których metodą odkrywkową pozyskiwano srebro, dziś tworzą charakterystyczne ukształtowanie terenu. To od wydobytych na powierzchnię zwałów ziemi powstały Tarnowskie Góry – dziś powszechnie lokalizowane przez niezbyt pilnych uczniów na Podhalu albo w okolicach Tarnowa. Do miejskich legend przeszło już anegdotyczne zachowanie turystów, którzy trafiwszy do Tarnowskich Gór, podobno ze zdumieniem zorientowali się, że nie pojeżdżą na nartach. Tarnogórzanie nie rozpaczają jednak z powodu braku takiej atrakcji turystycznej. Są wystarczająco dumni z kopalni srebra, która wraz z całą infrastrukturą zagospodarowania wód podziemnych dzięki staraniom miejskich aktywistów – zwanych tu raczej miejskimi miłośnikami – w roku 2017 jako jedyny jak dotąd śląski zabytek trafiła na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. I nie jest to informacja bez znaczenia dla biografii Krzysztofa Respondka, który skończył kurs przewodnika po kopalni. Niestety na dół z wycieczką zjechał tylko raz, marzył jednak o tym, by powrócić do tej roli na emeryturze.

Gdy Izolda Czmok-Nowak, dziennikarka Telewizji Katowice, zaproponowała mu krótki program biograficzny, od razu poprosił, by rozmowa odbyła się na tle kopalni. „Bo potrzebują promocji” – wyjaśnił. Gdy zaś w czasie pandemii kopalnia – za sprawą braku wpływu z biletów, z których się utrzymuje – znalazła się w dramatycznej sytuacji, Krzysztof Respondek ruszył na pomoc, nagrywając specjalny filmik zachęcający do dobrowolnych wpłat na rzecz opiekującego się zabytkiem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej.

Członkowie stowarzyszenia nieraz będą go wspominać jako jednego ze swoich – człowieka, który zamieszkał kilkaset metrów od kopalnianego szybu. Kolejnego obok Skarbka i tarnogórskich pasjonatów dobrego ducha kopalni.

W Miasteczku śląski jest też Pan Bóg

Choć tu powie się o Nim raczej Ponbóczek. W centrum miejscowości stoją dwa kościoły. Stary drewniany i nowy murowany. W dzieciństwie niemal codziennie zmierzał w ich kierunku również mały Krzyś, pokonując niezależnie od warunków atmosferycznych ponad półtora kilometra na piechotę. To w kościele podobno zadebiutował w roli psalmisty i tam zdobył pierwszą wierną publiczność. Na ile to prawda, a na ile starannie pielęgnowana legenda – nie wiadomo. Faktem jest, że służył do mszy jako ministrant. Podobno bardziej z obowiązku i woli rodziców niż z potrzeby serca. Bycie ministrantem było na Śląsku nie tyle pobożną praktyką, ile po prostu obyczajem. W położonej po sąsiedzku Bibieli w latach pięćdziesiątych ksiądz Franciszek Blachnicki zorganizował pierwsze rekolekcje dla ministrantów, zwane wtedy jeszcze obozami, z których po latach powstały oazy. Duszpasterstwo w śląskich parafiach zawsze było żywe i aktywne. Poza grupami ministranckimi działało w nich wiele stowarzyszeń i chórów – zresztą do dziś w kościołach na Śląsku śpiewa się jakby głośniej i melodyjniej niż w innych częściach Polski, a na pewno inaczej. Nikogo tu więc nie dziwi, że pierwszą – i jedyną w latach młodzieńczych – przestrzenią do występów wokalnych były dla małego Krzysia msze lub niedzielne nieszpory.

Do Kościoła Krzysztof Respondek będzie mieć po latach ambiwalentny stosunek. Z jednej strony nigdy nie przestanie szanować prostej i szczerej wiary swego dziadka, który po wyemigrowaniu z Polski osiadł w niemieckim Zagłębiu Ruhry. Tam po latach na ścianie wciąż miał krzyż i wizerunek Matki Boskiej, ale modlił się zawsze do uchylonego okna, przez które widać było szyb kopalni. Śląska pobożność bowiem zawsze zwraca się nie tylko ku temu, co nad ziemią, lecz także do tego, co pod nią. To tam zjeżdża się po to, żeby żyć. Zbyt często także po to, by umrzeć. W taką wiarę, która tylu Ślązakom dawała siły i odwagę, by każdego dnia ponosić to niewyobrażalne ryzyko, Krzysztof chyba nigdy nie zwątpił. Z biegiem lat zaczął jednak szukać innych form jej wyrazu. To ta druga strona jego duchowości – skłonność do zadawania pytań, podawania w wątpliwość, poszukiwania. Była to zresztą jedna z kwestii spornych, o których wielokrotnie i długo rozmawiali z ojcem, a potem z bratem.

W Miasteczku śląskie jest oczywiście jedzenie

Proste i wystarczająco kaloryczne, by zaspokoić potrzeby ciężko pracujących. Zresztą na Śląsku posiłek zawsze najpierw podawało się mężczyźnie, bo to on musiał mieć siłę, by zapracować na utrzymanie rodziny. Gdy mówi się o śląskiej kuchni, nie sposób nie wspomnieć o słynnym zdaniu „Kaj jest karminadel”, przywołującym na myśl kultową scenę z Perły w koronie Kazimierza Kutza, kiedy to dzieci podkradają ojcu kotleta mielonego, którego potem ojciec z miłością pomiędzy nich dzieli. Można przypuszczać, że gdyby ten film powstał dwie dekady później, w rolę powracającego z pracy ojca wcieliłby się właśnie Krzysztof Respondek, władający śląską godką znacznie lepiej i autentyczniej niż większość obsadzonych wówczas w głównych rolach aktorów. Gdy ten film wszedł na ekrany, Krzysztof miał dwa lata. U Kutza zagrał ćwierć wieku później tylko epizodyczną rolę syna lokaja w telewizyjnej ekranizacji powieści Jarosława Iwaszkiewicza Sława i chwała. Nie zdążył załapać się na wielkie śląskie kino.

Krzysztof Respondek jako dziecko
Krzysztof Respondek jako dziecko

Jeśli zaś chodzi o kuchnię, to w dzieciństwie jadał i wspomniane karminadle, i ciapkapustę, zwaną również panczkrautem (ziemniaki tłuczone z kapustą kiszoną i okraszone smalcem). W niedzielę rosół, rolady wołowe, kluski i modrą kapustę. W święta kaczki, które hodował ojciec. W poniedziałek pomidorówkę na rosole z niedzieli, w sobotę żur. Na śniadanie wodzionkę, czyli zupę z czerstwego chleba na smalcu, którą co rano jadali też dziadkowie Krzysztofa. Zapewne doprawioną czosnkiem i magą – przyprawą do zup w płynie, która niezależnie od marki na Śląsku zawsze kojarzyć się będzie z tą oryginalną firmy Maggi. Codziennie warzono dwa dania, bo mimo niedostatku w śląskim domu jeść trzeba porządnie, choć skromnie. Na większe uroczystości rodzinne, a więc na przykład na Abrahama (czyli pięćdziesiątą rocznicę urodzin) przygotowywano szałot (sałatkę jarzynową) i pieczono kołocz z posypką (ciasto drożdżowe z kruszonką – w wersji na bogato z serem lub makiem).

We własnym domu Krzysztof wybierać będzie lżejsze dania. Wszak nie musiał pracować fizycznie i nie potrzebował kilku tysięcy kalorii dziennie. Polubi kuchnię włoską i wszystkich raczyć będzie spaghetti aglio e olio – jedynym daniem, w którym osiągnie mistrzostwo. Choć przyznać trzeba, że zabójczo prostym (czosnek i oliwa). Sam przyrządzić będzie umiał też smażonkę, czyli śląską jajecznicę – najlepiej na smalcu, z pomidorami, ze szczypiorkiem, koniecznie mocno ściętą. Taką, która podobno nie jest dobra dla serca. Podobno, bo przecież serce Krzysztof przez prawie całe życie miał wzorcowo zdrowe.

Zresztą zdrowie było niemal jego obsesją. Dariusz Niebudek, ceniony śląski aktor, który z Krzysztofem Respondkiem spędził wiele godzin na scenie, wspomina liczne rozmowy o zdrowym odżywianiu, które prowadzili w samochodzie podczas wspólnych podróży na występy. „Krzysiek przeżywał kiedyś kilka godzin to, że byliśmy zmuszeni zjeść hot dogi na stacji benzynowej” – mówi. Gdy uczestniczył w śląskich biesiadach, podczas których do piwa obowiązkowe jest golonko, zazwyczaj odmawiał jednego i drugiego, choć – co nie jest typowe wśród artystów – wraz z innymi członkami Kabaretu RAK wyrażał zgodę, by podczas występów publiczność coś jadła i piła alkohol. „Typowa śląska biesiada bez tego by się nie odbyła, więc podchodzimy do tej tradycji ze zrozumieniem. Zgadzaliśmy się na to także w innych częściach Polski, bo ludzie po prostu tak się bawią. Jedząc, pijąc, śmiejąc się i śpiewając razem z nami” – wyjaśnia Krzysztof Hanke.

Krzysztof Respondek nie do końca odnajdywał się w takim śląskim biesiadowaniu. Snuł raczej opowieści o wymarzonych leniwych wieczorach gdzieś na południu Europy, przy dobrym jedzeniu i lampce wina. Gdy jednak koledzy muzycy po występie lub próbie proponowali mu – jak to na scenie lub na Śląsku… lub właściwie wszędzie – mocniejszy alkohol, zawsze odmawiał. „Za dużo miałem tego w domu” – powiedział pewnego razu Olkowi Königowi, tarnogórskiemu puzoniście i dyrygentowi. Nikt nie zwrócił wtedy na to szczególnej uwagi, bo przecież kto w domu nie miał tego „za dużo”?

W Miasteczku śląski jest (podobno) również humor

Podobno, bo Krzysztof Hanke, mistrz śląskiego kabaretu, zapytany, czym humor śląski różni się od innych, odpowiada, że żart zwykły od żartu śląskiego różni się tym, że pierwszy się opowiada, a drugi – godo. I ta pozornie niewielka różnica, nieuchwytna dla człowieka, który godo od zawsze, wydaje się zasadnicza dla ludzi, którzy śląską godkę słyszą rzadko. Jerzy Masłowski, poeta, dramaturg, autor piosenek i tekstów kabaretowych – także tych dla Kabaretu RAK i dla Krzysztofa Respondka – o śląskim humorze ma zgoła inne zdanie. Uważa bowiem, że jeśli nawet żart jest śmieszny, to powiedziany po śląsku śmieszny jest dwa razy bardziej. Podobnie jak żart podany w góralszczyźnie bywa znacznie zabawniejszy niż ten powiedziany literacką polszczyzną, szczególnie jeśli dotyczy legendarnej chciwości czy też nieroztropności Podhalan. „Członkowie kabaretu Klika, Marek Sobczak i Antoni Szpak, kiedyś podeszli do nas i z zazdrością powiedzieli, że to niesprawiedliwe, bo jako Ślązacy mamy swoisty handicap w postaci tej naszej godki. Oni musieli się nagimnastykować, a my wychodziliśmy na scenę i już byliśmy śmieszni” – opowiada Krzysztof Hanke.

Ale w śląskim humorze chodzi o coś więcej niż godkę. Ślązacy bardzo lubią opowiadać wice, czyli śląskie żarty, najchętniej te, w których to oni są najmądrzejsi i najsprytniejsi – w przeciwieństwie oczywiście do reszty Polaków, czyli Goroli, a szczególnie – horribile dictu – Zagłębioków, nie daj Boże z Sosnowca. Całe serie takich kawałów pojawiały się w latach osiemdziesiątych w nadawanych wówczas w Radiu Katowice kultowych audycjach Masztalskich, czyli kabaretu tworzonego przez redaktorów Aleksandra Trzaskę i Jerzego Ciurloka. Podobno po raz pierwszy Masztalski jako bohater żartów pojawił się u Stanisława Ligonia – wybitnego redaktora śląskiej rozgłośni radiowej, już przed wojną krzewiącego bery i bojki (słynna jest jego książka pod tym tytułem), czyli żarty i opowiastki opowiadane godką. Humor prezentowany przez Ligonia był nieraz rubaszny i soczysty. Taki, jaki pojawiał się w śląskich laubach – czyli ogrodowych altankach i na gankach – „przy sobocie po robocie” (tak nazywała się bardzo popularna po wojnie audycja Polskiego Radia Katowice). O wyjątkowości owego śląskiego humoru nie świadczył jedynie fakt, że podawany był autentyczną godką. Był to bowiem humor ludzi ciężkiej pracy, którzy jakoś musieli odreagowywać tragiczne doświadczenia. Ktoś, kto zjeżdża nawet kilometr pod ziemię, ma się z czego śmiać, gdy szczęśliwie wróci na powierzchnię.

Ślązacy bardzo lubią w wicach podkreślać swoją wyjątkową pracowitość i zmyślność. Być może dlatego, że w ten sposób przez lata mogli jakoś się dowartościować. Nigdy tak naprawdę nie byli panami u siebie, a po wojnie musieli zaakceptować rządy kolejnych przyjezdnych i uconych, którzy z niechęcią patrzyli na prostych robotników mówiących językiem tak bardzo – ich zdaniem – podobnym do niemieckiego. No i ze wszech miar podejrzanych, bo przecież w każdej rodzinie był jakiś „dziadek” z Wehrmachtu, a właściwie to ojciec, brat lub syn, przymusowo wcieleni do niemieckiej armii. Żeby jednak nie wdawać się w wyjaśnienia historyczne i aluzje do ukrytych rzekomo w Ślązakach niepolskich opcji, można powiedzieć jedno: humor pozwalał Ślązakom poczuć się kimś lepszym, gdy traktowano ich jak gorszych. Pewnie dlatego, gdy w telewizyjnej Dwójce w 2000 roku pojawił się serial Święta wojna, którego bohaterem był zabawny, ale niezbyt rozgarnięty Bercik (grany zresztą fantastycznie przez Krzysztofa Hankego), śląska publiczność się zagotowała. Znowu „warszawioki” (a właściwie to scenarzysta Doman Nowakowski, rodem z Zielonej Góry) przedstawiły Ślązaków jako głupich, prostackich i nierozumiejących świata prowincjuszy.

Krzysztof Hanke wspomina, że nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkał się z taką falą śląskiej nienawiści. Oto ów „naród wybrany”, dotąd w każdym żarcie górujący nad innymi, w ogólnopolskiej telewizji został przedstawiony w niekorzystnym świetle jako nieco żenująca ekipa chłopków roztropków. Krzysztof Respondek, który zaśpiewał tytułową piosenkę do tego serialu, również nie zachwycał się nim jako produkcją telewizyjną, ale nigdy nie traktował go jako prawdy objawionej o Śląsku lub Ślązakach. „To tak jakby Ferdek Kiepski miał być emanacją polskości” – powtarzał, broniąc serialu. Sam Respondek zagrał w nim epizodyczną rolę Ewalda, sąsiada Bercika i Andzi (w tej roli wystąpiła znana śląska artystka kabaretowa Joanna Bartel). Zresztą trzeba powiedzieć, że i serialowy „pieprzony warszawiok”, czyli Bercikowy przyjaciel z wojska, grany przez Zbigniewa Buczkowskiego, nie prezentował się szczególnie pozytywnie. Na Śląsku bowiem pojawiał się wyłącznie w podejrzanych interesach, które zazwyczaj okazywały się po prostu drobnym i nie zawsze legalnym handlem. Stereotypy, jak widać, wciąż bawią. W śląskim humorze też mają się całkiem nieźle, ale pożądane są tylko wtedy, gdy to my, Hanysy, jesteśmy w czymś lepsi od nich, czyli Goroli. Nawet jeśli to bycie „lepszym” bywa wątpliwe, jak w tym znanym śląskim żarcie:

Do Masztalskiego i Ecika podchodzi obcokrajowiec.|
– Sprechen Sie Deutsch? – pyta.
Masztalski rozkłada ręce.|
– Do you speak English?
Znowu brak reakcji.
– Parlez-vous français? – próbuje obcokrajowiec, ale znów bez rezultatu.
Gdy nie załatwiwszy sprawy, odchodzi, Ecik zwraca się do Masztalskiego:
– Ty, trzeba by się tych obcych języków nauczyć…
– Po co? Śląsko godka wystarczy. Ten umioł aż trzy i tyż się nie dogodoł!

Kabaret RAK próbował nieco odejść od tego śląskiego wywyższania się. „Ludzie nas polubili, bo my przede wszystkim śmialiśmy się z samych siebie – wyjaśnia Krzysztof Hanke. – A już szczególnie śmialiśmy się z mojego wzrostu. Pytano mnie nieraz, jak ja to wytrzymuję, i początkowo odpowiadałem, że to taki nasz wspólny pomysł, że to tylko taka konwencja. To ludzi nie przekonywało. Wymyśliłem więc sobie, że będę mówić, że za to, że Respondek z Poloczkiem tak ze mnie kpią, więcej mi płacą. I to spotykało się, o dziwo, ze zrozumieniem”.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to najłatwiej pojąć, że o pieniądze.

W Miasteczku śląska jest… dupowatość

To określenie, które dla śląskiej mentalności wymyślił Kazimierz Kutz. Ślązacy z jednej strony widzą siebie jako naród wybrany, o szczególnych przymiotach moralnych i wyjątkowych cnotach, a z drugiej – zupełnie tych swoich walorów nie wykorzystują. Jak bowiem to możliwe, że tak pracowici, cnotliwi i uczciwi ludzie, którym Pan Bóg powierzył skarby w ziemi, nie potrafią sami sobą rządzić? „Przez dupowatość właśnie” – odpowiadał Kazimierz Kutz. Dupowatość, czyli niezdolność do walki o swoje, nieumiejętność rozpychania się łokciami, niechęć do uczestniczenia w gierkach i podchodach. Ślązacy byli w swoim postrzeganiu świata zbyt prości i naiwni, by zorientować się, że ten świat próbuje ich wykiwać.

Krzysztof Respondek w wywiadach kilkukrotnie powołał się na ten wymyślony przez Kutza termin, bo ową „dupowatość” dostrzegł też we własnej historii. Opowiadał o tym, jak podcinano mu skrzydła, mówiąc, że na Śląsku to się ciężko pracuje na kopalni, w hucie albo co najwyżej na kolei, a nie wyjeżdża nie wiadomo dokąd, żeby wygłupiać się na scenie. Mówił też, że gdyby wcześniej wypracował sobie pewność siebie, być może byłby znacznie dalej na drodze zawodowej. „Bardzo dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że to, że jestem ze Śląska, nie oznacza, że jestem gorszy. Jedynym miejscem, w którym czułem się ważny, był kościół. To tam starsze panie, gdy zaraz po komunii zostałem ministrantem, zachwycały się mną, mówiąc, że wyglądam i śpiewam jak aniołek. To był pierwszy moment, kiedy ktoś mnie za coś pochwalił, a miałem już wtedy dziewięć lat…”

To dlatego z taką dumą opowiadał o tym, jak znajomi, których zapraszał do Tarnowskich Gór, zachwycali się pięknem tego miasta. Jak ze zdumieniem odkrywali, że Katowice to już nie tylko okopcone familoki i budzące postrach księżycowe krajobrazy postindustrialne, lecz nowoczesne miasto ze szklanymi wieżowcami, fantastycznymi salami koncertowymi, znakomitymi przedsiębiorstwami z dziedziny nowych technologii i prężnymi instytucjami kultury.

Krzysztof Respondek powoli pozbywał się swojej „dupowatości” i dojrzewał do tego, by ze Śląska być po prostu dumnym.

I na koniec najważniejsze. W Miasteczku śląska jest praca

A właściwie jej kult. Jeśli zapytać Ślązaka o typowo śląską cechę, na pewno powie o pracowitości. To jest źródło śląskiej dumy i często – niestety – także poczucia swoistej wyższości nad podobno mniej pracowitymi mieszkańcami innych części Polski. Praca na Śląsku zawsze była ciężka, nic więc dziwnego, że otaczano ją szczególną czcią, a nawet nabożeństwem. Do dziś wśród zalet potencjalnego kandydata na męża dla wnuczki starsze śląskie babcie przede wszystkim wymienią pracowitość, niekoniecznie wykształcenie czy zamożność. W słynnym śląskim przeboju skomponowanym przez Katarzynę Gaertner, wykonywanym niegdyś przez Marylę Rodowicz, pojawia się znamienna fraza:

Tylko żądam trzeźwego
chłopca pracowitego,
co go ujrzę w ochocie
przy codziennej robocie.

Gdy pytam przyjaciół i znajomych Krzysztofa Respondka, też słyszę przede wszystkim o tej cesze. „Krzysiek był niewiarygodnie pracowity” – twierdzi jego przyjaciel Robert Talarczyk, również aktor, a dziś dyrektor Teatru Śląskiego. Kolejni będą to powtarzać. „Był zawsze przygotowany i do bólu profesjonalny” – dodaje Aleksander Woźniak, kompozytor i aranżer, wieloletni sceniczny i nagraniowy współpracownik Krzysztofa. Jego córki z kolei opowiadają o wielogodzinnych próbach wokalnych, które przed występami odbywał w piwnicy swego domu. Reżyser Radosław Dunaszewski przypomina sobie, jak Kabaret RAK przyjechał do niego do Konstancina, żeby przygotować nowe skecze, które Dunaszewski miał wyreżyserować. „Krzysiek domagał się, byśmy nie marnowali czasu i próbowali jak najwięcej. Chciał z tego dnia wycisnąć, ile się da. Był właściwie nakręcony na pracę”.

Olek König idzie w swojej ocenie dalej: „Krzysiek był pracoholikiem”. I opowiada pewną historię. Pewnego dnia Krzysztof poprosił go o poprowadzenie mu mediów społecznościowych, bo „ty się na tym lepiej znosz”. „Wielokrotnie upominałem się o spotkanie czy kontakt, by omówić szczegóły. Krzysiek nigdy nie mioł czasu” – relacjonuje. Bo występ w Płocku, bo wyjazd do Warszawy, bo śląska gala, bo jakaś impreza firmowa. Zapytany, po co mu to wszystko, odpowiadał, że musi „zapracować na zapas, bo nie wiadomo, kiedy przestaną go zapraszać”.

Jeśli Krzysztof Respondek w coś wierzył, to na pewno tym czymś był sens pracy. Pracy, która dała spokojny i zamożny byt jego rodzinie. Która umożliwiła mu pielęgnowanie swoich pasji i podróżowanie. Jak każdy Ślązak dobrze znał wartość pieniędzy, choć gdy w jego życiu pojawiło się ich więcej, nie zawsze po śląsku je szporowoł, czyli oszczędzał. Potrafił wydawać – i to czasem sporo – na ptaki, na samochody i na podróże. Dopiero po pogrzebie okazało się, jak wielu ludzi wspierał finansowo, bo nie umiał odmówić. Sam po śląsku przyznawał, że „jak się chce mieć sukces i piniondze, trzeba mieć też twardą dupę”.

Miewał nawet sto pięćdziesiąt występów rocznie. Sam woził ze sobą nagłośnienie, sam był sobie sterem, żeglarzem i okrętem. „To musiał być ogromny wysiłek – uważa Grzegorz Poloczek. – Pytanie, czy nie za duży jak na jednego człowieka”.

Na dzień przed tym, jak zasłabł, zagrał duży, trzygodzinny koncert, kończący intensywny „sezon barbórkowy”. Zaraz przed świętami miał zaśpiewać w Katowicach na jarmarku bożonarodzeniowym. Mimo obaw, że zaproszeń będzie coraz mniej, jego kalendarz na 2024 rok był wypełniony.

[1] Dla ułatwienia wszystkie śląskie słowa podaję w transkrypcji na polski. Śląscy językoznawcy wciąż pracują nad ujednoliceniem śląskiej ortografii. Dopóki nie stanie się ona powszechnie znana, proponuję czytelnikom taką „zuniwersalizowaną” śląszczyznę (przyp. aut.).

Respondek

Może Cię zainteresować:

Krzysztof Respondek nie żyje. Artysta kabaretowy, aktor i wokalista ze Śląska zmarł 22 grudnia 2023 r.

Autor: Katarzyna Pachelska

22/12/2023

Kabaret Rak

Może Cię zainteresować:

Hanke wspomina Respondka: Odszedł mój wielki przyjaciel. Byliśmy takimi samymi wariatami

Autor: Patryk Osadnik

12/01/2024

Kopalnia Bibiela

Może Cię zainteresować:

Tajemnicza kopalnia „Bibiela” i kolorowe jeziorka nieopodal Miasteczka Śląskiego

Autor: Patryk Osadnik

26/05/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon