Teoretycznie tak jest od dawna. Ale praktyka wielu kościołów i plebanii każe patrzeć z niedowierzaniem na skuteczność takiego wezwania. A nawet więcej, bo niektórzy zastanawiają się, po co ów dokument, skoro jego nieefektywność jest do przewidzenia.
A mianowicie, jeżeli kogoś on powstrzyma, to raczej tych księży, którzy i tak biorą na serio wskazania Kościoła powszechnego w sprawie polityki i dlatego długo zastanawiają się czy np. powinni wypominać złodziejom kradzież, skoro są oni politykami i wezmą udział w kampanii wyborczej. Czy to jest mieszanie się do polityki, gdy kapłan piętnuje grzechy polityków, zwłaszcza tych piastujących wysokie stanowiska? Czy z ambony wolno czy raczej nie wolno wskazywać na nadużycia władzy? Granica nie zawsze jest łatwa do określenia. I wydaje się, że stanowisko Episkopatu (Rady Stałej) raczej będzie popychało do unikania takich dylematów, czyli milczenia.
Natomiast ci księża, którzy nie mają takich oporów i z ambony rzucają hasła polityczne, zapewne pomyślą sobie, że biskupi niestety muszą oficjalnie wzywać do powściągliwości, do niezaogniania konfliktów społecznych, do nieużywania języka stygmatyzującego itp., ale przecież w praktyce nikomu się za to poważnie nie oberwało. Zatem róbmy to, co do tej pory.
Chciałbym jednak mieć nadzieję, że owo stanowisko Rady Stałej może trochę utemperuje katolickich dziennikarzy w ich zapałach do stygmatyzacji. Choć naciski redakcyjne tego nie ułatwiają. Natomiast, jeśli wytyczne KEP dotrą do zwykłych katolików, może skłonią ich do krytycznego patrzenia na te programy, które z pobożnymi hasłami na ustach robią coś absolutnie sprzecznego z chrześcijaństwem.
Bo biskupi mają również uwagi do polityków i stojących za nimi mediami. Piszą: <<„Sprawowanie władzy politycznej winno mieć za podstawę ducha służby, gdyż tylko on, w połączeniu z konieczną kompetencją i skutecznością działania decyduje o tym, czy poczynania polityków są „jawne” i „czyste”, zgodnie z tym, czego – zresztą słusznie – ludzie od nich wymagają. Pobudza to do otwartej walki i zdecydowanego przezwyciężania takich pokus, jak nieuczciwość, kłamstwo, wykorzystywanie dóbr publicznych do wzbogacenia niewielkiej grupy osób lub w celu zdobywania popleczników, stosowanie dwuznacznych lub niedozwolonych środków dla zdobycia, utrzymania bądź powiększenia władzy za wszelką cenę” (Christifideles laici, 42). Podkreślając ów szlachetny wymiar politycznej służby chcemy też – raz jeszcze – zaapelować do polityków wszystkich stronnictw o to, by tocząc swą wyborczą rywalizację, w imię odpowiedzialności za los naszej Ojczyzny unikali pokusy demagogii i populizmu, bezwzględnego dyskredytowania oponentów czy nasycania zbędnymi emocjami i tak głębokich już podziałów. Wszyscy pamiętać bowiem musimy, że celem wyborczej rywalizacji jest wybór cieszącej się możliwie szerokim poparciem władzy, która z energią służyć będzie mogła wszystkim Polakom, a nie pokonanie, czy tym bardziej zniszczenie, politycznych rywali.>>
Brzmi szlachetnie. Ale rozumiem zdziwienie i niedowierzanie, o którym wspomniałem na początku. Tak zazwyczaj bywa, że gdy ktoś już wydrze to, o co mu chodziło, to woła o pokój. Ciekawym przykładem są zapewnienia Fryderyka II po zagarnięciu Śląska z rąk Austrii, że teraz to on chce już tylko pojednania i spokoju. Również obecnie niby wszyscy chcemy pokoju w Ukrainie. A jednak niektóre wezwania do niego brzmią podejrzanie.
Wszystko zależy od praktyki, a nie od deklaracji. Czyli od wiarygodności. Dlatego nie wystarczy napisać: „Sprawą szczególnie zaś pilną jest odrzucenie wszelkich form medialnej stygmatyzacji, która siejąc w ludzkich sercach lęk i wrogość, prowadzić może do prawdziwych tragedii i nieszczęść”. By być wiarygodnym, trzeba jeszcze konkretnie „odciąć się” od mediów, które szczują.