Ten czas „karnawału”, gdy np. krępowano karbowych i doprowadzano do dworu, gdzie właściciel musiał ich wykupić, wyglądał na bunt. I był wyrazem buntu wobec niedoli poddanych. Ale, gdy wybuchał w przeznaczonych dla niego czasach i formach, to był kontrolowany i tak naprawdę służył systemowi. Bo potem wszystko wracało do normy.
Natomiast gdy zakazywano takiego „karnawału”, to prędzej czy później dochodziło do prawdziwego buntu, krwawej rabacji, gdy zabijano np. karbowych, plebanów lub ichmościów. Dlatego nie dziwi, że władza w PRL pozwalała na kabarety kpiące z jej władzy. Jakoś je kontrolowała, ale i pozwalała, by „gniew ludu” wyładował się na widowni.
Myślę, że z tej perspektywy warto spojrzeć na „zadymę” wokół Jana Pawła II. Zwłaszcza młodzi odreagowują to, czego doświadczają w przestrzeni publicznej: „że wielkim papieżem był…”. To zadęcie prowokuje kpiny. Kabarety, memy lub happeningi nieprzypadkowo mają powodzenie.
Do tego w Polsce zapanowały warunki na rozkwit antyklerykalizmu. Bunt ludowy zawsze jest skierowany przeciw panującym. Jeśli Kościół jest prześladowany przez władzę (jak w PRL-u), to lud wiele mu wybacza, a on zyskuje u niego autorytet. Nigdy Kościół nie jest tak szanowany jak wtedy, gdy postrzegamy go jako męczennika. Gdy idzie ręka w rękę z władzą, to lud odbiera go jako część władzy i w tym ludowym folklorze obrywa mu się tak samo jak świeckim panującym.
Stąd teraz, gdy partia rządząca wzięła na swoje sztandary Jana Pawła, nie dziwi wykwit przyśpiewek, rymowanek, memów itp. kpiących sobie z Wojtyły. Zawsze tak było. Co więcej, zawsze to było niewybredne. Tego typu zachowania ludowe wytworzyły się wśród niepiśmiennych. Oni nie pisali traktatów teologicznych jak np. pierwsi protestanci. Wtedy to była „rewolucji druku”, która pozwoliła na szeroki kolportaż książek, dzięki czemu idee Lutra mogły dotrzeć do piśmiennych warstw społecznych. Teraz dostrzegamy raczej rubaszne (nieraz wręcz nieprzyzwoite) zachowania tych warstw, które co prawda od kilku dekad potrafią czytać, ale rzadko korzystają z umiejętności pisania. Nie czytają nawet dłuższych tekstów na FB. Wystarczą im obrazki, filmiki i hasła. I ich wymowa jest podobna do tego, co działo się na festynach, w karczmach, podczas karnawałowej zabawy. To było naprawdę pikantne.
Jeszcze teraz na weselach w bardzo tradycyjnie katolickich regionach Polski można usłyszeć przyśpiewki tak nieprzyzwoite, że aż uszy więdną. To taka ekspresja ma przemawiać, a nie wycyzelowane traktaty. W XIX wieku nie brakowało przyśpiewek piętnujących pedofilię wśród księży. To był wyraz buntu ludu. Nie chodziło o jego brak wiary, ale brak zaufania do instytucji, która zajmowała się ich dziećmi. Owe zaśpiewy były bardzo nieprzyzwoite, choć broniły przyzwoitości. Bo ta przyzwoitość miała chronić najmniejszych. Skoro tak było w XIX wieku, to dlaczego teraz ktoś miałby postępować delikatnie, tak by się nikt nie obraził? Ludowy karnawał raczej nie jest subtelny, jest dosadny.
Władza, świecka i duchowna, powinna pamiętać (dla własnego dobra), że kneblowanie takiej ludowej ekspresji i piętnowanie jej prowadzi do wzrostu napięć, a nie do ich opadania. Rozumiem, że są politycy, którzy chcą rządzić na zasadzie „dziel i rządź”. Ale większość, mam nadzieję, jest na tyle odpowiedzialna, by obawiać się krwawej reakcji.
A ci arcykapłani, którzy się martwią największą na świecie falą laicyzacji wśród młodzieży, pewnie powinni wsłuchać się w te nawet wulgarne „ekspresje”. I zwłaszcza nie wyzywać młodych od niewierzących, gdy oni jeszcze w ogóle chcą zajmować jakieś stanowisko wobec Kościoła. Bo koniec jest dopiero wtedy, gdy nie ma już żadnego zainteresowania.
Może Cię zainteresować:
Ks. Jacek Siepsiak: Święta wielkanocne pod znakiem dezintegracji. Negatywnej, a może pozytywnej?
Może Cię zainteresować: