Szanse na wypełnienie tej roli gwałtownie maleją, gdy społeczeństwo przestaje wierzyć w to, że wybory, referenda czy plebiscyty są uczciwe. Powstania Śląskie i związane z nimi walki rodziły się na gruncie poczucia krzywdy: „Oszukano nas”. I teraz, gdy słyszymy „A co, jak sfałszują wybory?”, gdzieś podskórnie rodzi się obawa o przemoc, o wojnę domową. I rzeczywiście podstawowym ciosem w demokrację jest niszczenie wiarygodności wyborów. Jeśli mechanizm wyborczy będzie powszechnie podważany, to przekazywanie lub zatrzymywanie władzy odbywać się będzie na zasadach niedemokratycznych, czyli w wyniku zamachu stanu, rewolucji, wojny domowej, stanu wojennego itp. Zatem krwawo.
Ludzie dobrej woli chcą życia, a nie śmierci. Pragną unikać zabijania. Jednak pseudodemokracja, w której fałszuje się wyniki wyborów, nie spełnia tych nadziei na pokojowe rozwiązywanie sporów. Tam mordy polityczne są mniej lub bardziej masowe, a za kratami pełno więźniów politycznych.
Zapewne chcielibyśmy uniknąć takiej sytuacji. Stąd pytanie „A co, jak sfałszują wybory?” rodzi poważne dylematy. Bo wezwanie do wojny domowej brzmiałoby jak rezygnacja z ideałów cywilizacji życia, a z drugiej strony mogłoby być traktowane jak jedynie skuteczne upominanie się o powrót do nieoszukiwanej demokracji.
Co jednak zrobić, by nie podważać zaufania do mechanizmów wyborczych i jednocześnie nie dać się oszukać? Wiemy przecież, że wybory będą „sfałszowane”. Ktoś to rzuci w eter. A PKW wyda komunikat, w którym wyszczególni różne nieprawidłowości. Bo nie ma idealnych wyborów. Zawsze są jakieś naruszenia.
Co zrobić, by takie wieści nie spowodowały „ataku na Kapitol”? Jak uodpornić się na manipulacje różnych „Trumpów”, którzy z jednej strony są postawieni przed sądem za domaganie się od gubernatora Georgii, by „wyszukał” dodatkowe głosy, a z drugiej sami krzyczą o ukradzionych wyborach? Jak wiedzieć, czy w danej sytuacji fizyczny atak jest prawomocny, czy też nie? Wiem, że to brzmi strasznie i że wielu odżegnuje się od takich rozwiązań. Ale, jak widać na świecie, możemy być wciągnięci w wir takich wydarzeń.
Moim zdaniem, dużo zależy od pilnowania wyborów, od patrzenia na ręce komisjom liczącym głosy. Społeczeństwo musi samo sobie policzyć oddane głosy. Wiem, że teoretycznie od tego są fachowcy powołani przez PKW, czyli organ państwa. Ale w dobie zagarnięcia państwa przez partię, naturalnie rodzi się brak zaufania do bezstronności jego organów. Ten brak zaufania oczywiście toczy demokrację jak choroba, stąd powinien być leczony. Chyba nie ma lepszego lekarstwa jak obywatelska kontrola wyborów.
Wbrew pozorom jest to dobre dla obu stron. Nawet władza (bo to ją oskarża się o manipulacje, jako że ona ma w ręku procedury wyborcze) powinna się cieszyć z takiej kontroli. Dlaczego? Bo skoro „przekręty” są nieuniknione, to trzeba ocenić ich skalę. Jeśli strona społeczna też policzy głosy i okaże się, że fałszerstwa co prawda wpłynęły na liczbę oddanych głosów, ale nie na tyle, by zmienić liczbę mandatów zdobytych przez poszczególne partie, to „nie ma sprawy”. Nie ma się o co bić na ulicach. Nieprawidłowości były na tyle małe, że nie wpłynęły na ostateczny rezultat.
Należy domagać się ukarania przestępców wyborczych. Ale nie ma potrzeby ryzykowania strzelaniną. Przy czym warto pamiętać, że zdobycie większości głosów, nie musi oznaczać zdobycia większości mandatów. U nas i w wielu innych krajach wybory wcale nie są równe. Są okręgi, gdzie potrzeba mniej głosów, by zdobyć mandat. Dlatego usprawiedliwianie „przemocy ustawowej” mówieniem, że „większość nas wybrała” jest kłamstwem. W ostatnich wyborach to mniejszość głosów dała większość mandatów. Takie są meandry demokracji. I warto je prostować, by spełniała ona swoją rolę. Też rolę pokojowego przekazywania władzy. W imię życia obywateli.
Może Cię zainteresować: