W wielu miastach tak jest. Takie czasy, taka ekonomia i stan gospodarki. Lecz w Gliwicach towarzyszą temu ogłoszenia wzywające do poparcia protestu przeciw zamykaniu dla ruchu kołowego kolejnych uliczek staromiejskich. Czyli nie tylko kryzys finansowy, ale i ograniczenia w dostępie dla klientów.
I tu rodzą się pytania o sposób reagowania na sytuacje kryzysowe. Przychodzą trudności. Nie idzie już tak, jak szło. Coś przestało funkcjonować na zadawalającym poziomie. Co robić? Propozycje reakcji plasują się gdzieś między „rzucić wszystko w diabły; sprzedać co się da; zająć się czymś innym” a „nic nie robić; przeczekać; trwać, w tym co było”. To są filozofie minimalizowania strat. Musimy stracić, więc straćmy jak najmniej. Tak jest w wielu dziedzinach życia. Dotyczy to również kryzysu religijnego. I tutaj reakcje rozciągają się między rzuceniem wszystkiego i niezajmowaniem się wiarą, a nieruszaniem niczego, trwaniem przy starym języku i praktykach, chociaż widać, że są one już martwe.
Generalnie rozumiem argumenty za ograniczaniem ruchu śródmiejskiego. Natomiast zastanawiam się nad wyczuciem momentu. Czy czas ostrego kryzysu to najlepszy czas na takie ruchy? Czy nie jest to kumulowanie ciosów wymierzonych w przedsiębiorców? Lekarz operujący pacjenta musi uważać, by nie tylko nie zostawić tkanki rakowej, ale też by nie wyciąć zbyt dużo zdrowych części. To trudna sztuka. Nieraz wręcz graniczy z cudem. Potrzeba precyzyjnych narzędzi i obliczeń oraz wyczucia. Dozowanie chemioterapii wiąże się z pogarszaniem stanu zdrowia i samopoczucia. Trzeba wiedzieć, kiedy się zatrzymać, by jednak być skutecznym.
Podobnie jest w życiu duchowym, gdzie nie ma rozwoju bez zostawiania za sobą różnych już niedojrzałych form. Ale nie ma go również bez rozwijania nowych, adekwatnych. I tak samo w biznesie: samo odchudzanie kosztów doprowadza do punktu, z którego nie ma już odwrotu.
Podziwiam ludzi, którzy po stracie pracy potrafili zbudować sobie nowe zajęcie. Zwłaszcza wtedy, gdy ta strata nie była wynikiem ogólnego kryzysu, a raczej zmian natury politycznej i arbitralnej. Na przykład, gdy przejęto media, by je zakneblować. Wtedy dziennikarze albo muszą odejść, bo wiadomo, że nie dadzą się uciszyć (i ich się wyrzuca), albo mogą odejść sami i poszukać sobie innej pracy z dala od mediów, albo zostać w redakcji i pracować pod dyktando, co jednak de facto jest odejściem od zawodu i jego etosu (choć formalnie dalej są dziennikarzami). Jest jeszcze inna możliwość. Dostają się do jakiegoś niezależnego medium lub co ciekawsze zakładają własne medium. To jest godna naśladowania reforma życia. Ryzykowna, trudna, wymaga oceny zysków i strat oraz ogromu pracy. To dla tych, którym jeszcze się chce.
Ekstremalne reakcje na kryzys są dla tych, którym się już nie chce. Mają dość. I nic nie robią lub odchodzą zupełnie. Sztuką jest robić to, w czym się jest najlepszym, tam, gdzie już zdobyłem kompetencje, a jednocześnie robić tak, by to miało sens, by to nie było tylko jałowym trwaniem i do tego wbrew swoim ideałom.
To bardzo współczesna sztuka, choć odwieczna. Nurtuje tych, którzy mają ochotę odejść i zostawić „lokal do wynajęcia”.