Bo Rosjanie porywają dzieci. Tak trzeba chyba nazwać to, co oni robią na zajętych przez nich terenach Ukrainy. Różne są szacunki. Udokumentowane przypadki to kilkanaście tysięcy wywiezionych dzieci. Ale prawdopodobnie do adopcji w Rosji przeznaczono kilkanaście setek tysięcy małych Ukrainek i Ukraińców. Jak mi mówiono w Kijowie, do tej pory udało się odzyskać tylko kilkoro z nich.
Ten proceder trwa już od 2014 roku. Stąd po ośmiu latach mamy takie sytuacje, że np. chłopiec porwany jako 10-latek, teraz jako 18-latek walczy w putinowskich oddziałach przeciwko swojej ojczyźnie. Tym dzieciom zaciera się w dokumentach tożsamość. Dostają nowe papiery, według których są Rosjanami. I tak są wychowywani po adopcji. Przypominają się wywózki dzieci z Zamojszczyzny podczas II wojny światowej. Mali Polacy mieli się stać (po odpowiedniej selekcji) „aryjskim” narybkiem dla rasy panów w tysiącletniej Rzeszy.
Porywacze usprawiedliwiają się prawem. Bo rosyjskie prawo zabrania adopcji cudzoziemców. Stąd „muszą” zacierać prawdziwe pochodzenie dzieci, by one mogły być adoptowane jako Rosjanie. Wersja „raszystów”, jak ich teraz powszechnie nazywają Ukraińcy, jest taka: Biedne dzieci z terenów objętych działaniami zbrojnymi potrzebują ewakuacji, zwłaszcza, gdy straciły rodziców. Dlatego rodziny rosyjskie powinny je adoptować. Ale prawo na to nie pozwala. Musimy zatem zrobić z nich Rosjan.
Pośrednio przyznają w ten sposób, że to są dzieci ukraińskie. Ale oni nie troszczą się o takie niuanse i chętnie nazywają obszary okupowane terenami wyzwolonymi, czyli „od zawsze” rosyjskimi.
Wobec takich praktyk oburzamy się. Ale też zastanawiamy się, jak traktować prawo. Ktoś zdobywa jakiś teren i ustanawia na nim swoje prawa. Czy mamy je szanować? Ktoś zdobywa władzę i zmienia prawo na wygodne dla siebie wbrew zasadom do tej pory obowiązującym, a nawet wbrew konstytucji (formalnie lub praktycznie). Czy wtedy powinniśmy się mu sprzeciwić? Czy nieposłuszeństwo jest wtedy grzechem czy cnotą?
To szeroki temat. Ale gdy słyszę, że jakaś nowa władza (po wojnie, rewolucji, puczu czy innym przejęciu rządów) twierdzi, że działania zazwyczaj uważane za niegodne są wg niej zgodne z prawem, to zastanawiam się, co to za prawo i kto je sobie ustanowił.
Aby bronić się przed takimi uzurpatorami, odwołujemy się do prawa naturalnego. Obecnie chyba najczęściej jest ono rozumiane jako podpowiadane nam przez sumienie. Przeciwnicy takiej podstawy prawnej twierdzą, że jest ono zbyt subiektywne i zależne od kultury, w której zostaliśmy wychowani. Że zmieniało się z upływem lat i na różnych etapach historii ludzie mieli różne wyobrażenie o tym, co jest godziwe, a co nie. Jednak ten argument można odwrócić i powiedzieć, że te zmiany to rozwój, i że ludzkość coraz lepiej widzi, co jest dobre, a co nie. I do tego zauważamy, że nasze wspólne ludzkie sumienie jest coraz bardziej spójne.
W Norymberdze skazywano m.in. tych, którzy wprowadzali Ustawy Norymberskie (dla III Rzeszy), czyli prawo urągające ogólnoludzkiemu mniemaniu o roli prawa oraz tych, którzy się nim kierowali.
Powróćmy do zruszczanych dzieci. Jedną z podstaw prawa hitlerowskiego było wprowadzenie kategorii podludzi. Bez tego nie byłoby możliwe odbierania prawa do życia całym narodom. Teraz widzimy, że putinowska narracja odbiera narodom prawo do samostanowienia w oparciu o wolne wybory. Stare strefy wpływów są ważniejsze i liczy się przemoc oraz gra interesów. Teren jest tego, kto go najechał i to on określa tożsamość zagarniętych ludów. Dla spadkobierców sowieckiej mentalności mechanizmy demokratyczne to tylko „listek figowy”. Po rewolucji komunistycznej organizowano delegacje, które miały wyrażać wolę narodów, by je ponownie przyłączyć do imperium, już nie carskiego a sowieckiego. Teraz Putin organizuje pseudoreferenda na zdobytych ziemiach, z wynikiem z góry ustalonym. To dlatego przymusowe wywożenie dzieci nie nazywamy działaniem zgodnym z prawem, a raczej zbrodnią przeciwko ludzkości. Zresztą nie pierwszą w historii. Wystarczy zaglądnąć do starotestamentowej Księgi Daniela (początek).