Patrząc na plebanie na Śląsku, widzę sporą różnicę z innymi dzielnicami. To tu, gdzie dominowała solidność i planowanie wydatków, od wieków dbano o zaplecze duszpasterskie. Smutno wyglądają teraz ogromne sale bez dzieci i młodzieży. Uogólniam, ale pragnienie zapełnienia ich to nie tylko sentymentalne porównywanie się z przeszłością, to także próba ratowania się przed laicyzacją. Przykład wielu krajów pokazuje, iż młodzież wraz z końcem szkoły kończy z praktykami religijnymi. Tak byli wychowani, że religia to jeden z przedmiotów szkolnych, jak matematyka czy historia. Do tego dochodziły msze szkolne, które jeszcze bardziej odciągały od parafii. Mamy problem z tym, że młodzi ludzie coraz mniej są związani emocjonalnie ze swoją wspólnotą parafialną. Synodalny postulat powrotu z jedną godziną na salki miałby odwrócić ten trend.
Ale tu zaczynają się schody. Myślę, że kneblowanie ust głoszącym takie poglądy było spowodowane strachem o finanse. O połowę mniej godzin w szkole oznacza o połowę mniej pieniędzy w systemie. A są to wydatki stałe. Zatem ogromne. Mniej pieniędzy z ministerstwa dla katechetów i jednocześnie konieczność finansowania katechezy przy kościołach. Czy ubożejące parafie to udźwigną? Przed 1990 jakoś sobie radziły. Ale teraz mamy zupełnie inne czasy, także jeśli chodzi o szarą strefę. Bez ubezpieczeń nie da rady. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Boję się trochę automatyzmu w tej zaproponowanej zmianie. Rozumiem ministerstwo, które chce zaoszczędzić i jednocześnie zadośćuczynić zapisowi konstytucyjnemu. Ale nagle nie można zostawić Kościoła z tak wielkim problemem organizacyjno-finansowym. Musi być przynajmniej jakiś okres przejściowy. Może jakiś bon edukacyjny do zrealizowania na salkach? Trzeba zaplanować stopniową zmianę systemu. W grę wchodzą podstawy bytu wielu nauczycieli-katechetów.
Głosy synodalne nie oznaczają chęci powrotu do sytuacji z lat 90., kiedy to była tylko jedna godzina w szkole, a na salkach żadnej. Raczej interpretowałbym je jako wprowadzanie podziału jakościowego. Tzn. przy kościele formacja wyznaniowa, do liturgii i modlitwy, a także moralna oparta na źródłach religijnych (być może prowadzona warsztatowo), natomiast w szkole nie tyle katecheza, jak do tej pory, co bardziej materiał o roli różnych religii (katolickiej pewnie w największym wymiarze) w kształtowaniu naszej cywilizacji, kultury, sztuki, nauk społecznych itp. a także etyki. To wszystko skonfrontowane z innymi światopoglądami. Taki przedmiot powinien być obowiązkowy dla wszystkich (wierzących i nie). Można sobie również wyobrazić, że to nie będzie osobna lekcja, ale materiał rozproszony poprzez odpowiednią podstawę programową po różnych przedmiotach, jak: historia, język polski, wychowanie do kultury i sztuki, przygotowanie do życia w społeczeństwie czy w końcu etyka. Na marginesie: oczywiście pojawią się różnice w interpretacji zapisu konstytucyjnego (art. 53,4).
Przed Panią Minister czy Ministrą (a swoją drogą, ciekawe jak ślōnsko godka reaguje na feminatywy) złożone wyzwanie. Coś trzeba zrobić. Tak dalej być nie może. Ale czy wystarczy proste cięcie godzin?
Może Cię zainteresować:
Borys Budka ma zrobić porządek w spółkach Skarbu Państwa. Donald Tusk ogłosił skład rządu
Może Cię zainteresować: