Wydawałoby się, że dla chrześcijan to nie powinien być problem. Bo przecież Samarytanie mieli zupełnie inne zapatrywania na wiele spraw niż Żydzi. Stali po drugiej stronie barykady. A jednak Jezus stawia za wzór Samarytanina, który zaopiekował się potrzebującym pomocy Żydem. Okazał się, jak mówi Ewangelia, jego bliźnim, czyli kimś bliskim. W ten sposób dbamy o członków rodziny, nawet wtedy, gdy się nie zgadzamy z nimi w wielu kwestiach.
A jednak władze bądź co bądź katolickiego uniwersytetu szykanowały swojego etyka, za to, że poręczył przed sądem, by umożliwić odpowiadanie z wolnej stopy osobie manifestującej poglądy odmienne od jego przekonań. Jak to godzą z przymiotnikiem w nazwie swojej uczelni? Nie wiem. I nie chodzi tu o „Lubelski”.
Ta bliskość jest ważna. Jest taka więź, która pozwala wznieść się ponad różnice, która koniec końców każe zobaczyć człowieka nawet we wrogu. Uruchamia się najczęściej, gdy ów dotąd obcy i odmienny staje się ofiarą agresji, gdy odbiera mu się podstawowe prawa, gdy dotyka go jakieś nieszczęście. Stajemy po stronie poszkodowanego nie po sprawdzeniu, czy tak samo myśli jak ja. Wcześniej jest coś innego. Jest ludzki odruch. Nie kalkulacja, nie badanie przeszłości kandydata do udzielenia pomocy, lecz odruch, coś wymykającego się różnym wyuczonym podziałom, uprzedzeniom, sączonym nienawiściom i lękom.
Śmierć i zniszczenie w Ukrainie zmieniło nasze emocje wobec Ukraińców. Zagłada Żydów zrobiła porządny rachunek sumienia niejednemu antysemicie. Męczenie ludzi w powojennych obozach koncentracyjnych na Śląsku sprawiło, że tych których w czasie wojny masowo (w ramach odpowiedzialności zbiorowej) zaliczano do katów, zaczęto postrzegać jak ofiary. Elementem człowieczeństwa jest dostrzeganie człowieka (a więc bliskiego nam) w poniżanych, którym próbuje się odebrać człowieczeństwo.
Może jest to nasz ludzki (gatunkowy) mechanizm obronny? Może pozwala przetrwać?
Gdybyśmy odmawiali wsparcia dlatego, że ktoś ma inne poglądy, to komu byśmy go udzielali? Czy nie byłaby to droga do zagłady? Przecież w głębi serca wiemy, że wspierając Ukrainę, bronimy siebie. I dlatego odkładamy na bok dawne animozje.
W tym kontekście słowa z Ewangelii nabierają ogólnoludzkiego znaczenia, te o tym, by drugiemu czynić to, co chcemy, by nam czyniono („złota zasada” obecna nie tylko w Biblii) i by być jak nasz Ojciec, który „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. (Mt 5,48)
Nasz ludzki odruch podpowiada nam, co jest dobre dla nas, dla przetrwania naszego gatunku. Jak będziemy dla siebie dalecy, podzieleni, to każdy sobie zginie osobno. Zadziwiają opowieści weteranów różnych konfliktów, którzy choć byli poddawani propagandzie, aby tym srożej walczyć na wojnach, jednak odczuwali zdumiewające braterstwo z tymi, którzy po drugiej stronie frontu cierpieli podobne katusze jak oni. Z jednej strony dziwimy się, a z drugiej rozumiemy, że bliżej im było do szeregowców innej armii, niż generałów własnej.