Z czasem Amerykanie udoskonalali swoje umiejętności, ale ich mistrzowie nie wykręcali takich rekordów zestrzeleń jak japońscy. Działo się tak, ponieważ amerykańskich szybciej wycofywano z pierwszej linii i nie mieli tylu okazji do podbijania swoich statystyk co japońskie gwiazdy zestrzeleń.
Propagandowo Japończycy wygrywali. Mogli trąbić o wyższości swoich pilotów myśliwskich, pokazywać ich i straszyć nimi. Amerykanie zrezygnowali z tej rywalizacji i ich propaganda wojenna nie miała aż tak wielkich asów do dyspozycji. Ale… Ale ich mistrzowie wycofani z walki stawali się instruktorami następców. Sami już nie zestrzeliwali, lecz przygotowywali rzesze nowych asów. Może nie tak spektakularnych jak japońskie megagwiazdy, ale skutecznych i dostarczanych na front w dużych zastępach. Natomiast Japończycy, prędzej czy później, tracili swoich bohaterów (bo na wojnie nie zawsze się wygrywa) i nie miał kto na przyzwoitym poziomie wyszkolić następców. Był to jeden z powodów, dla których pod koniec wojny nawet piloci kamikadze byli relatywnie słabymi pilotami.
Nauka stąd prosta: szkolenie kadr a nie „gwiazdorzenie”. Propagandyści się nie zgodzą, bo potrzebują ikon. Ale sama propaganda nie wystarczy, o czym przekonało się już wielu „redaktorów”, którzy zaprzedali się jakiemuś reżimowi.
Podobne zagrożenie mamy w redakcjach. Budują one swój „image” na gwiazdach dziennikarstwa, na „lokomotywach”. Takie twarze wiążą odbiorców w danym medium. Dużo się od nich wymaga i dużo zarabiają, bo przyciągają wielu. Jednak nie mogą działać same. Potrzebują pomocników, czyli m.in. dziennikarzy dużo mniej rozpoznawalnych. To oni za nich wykonują żmudną robotę, na którą gwiazdy nie mają czasu. Uczą się oni raczej bycia w cieniu niż wśród reflektorów ze słuchawką, do której podawany jest efekt dyskretnej pracy w cieniu. Gdy zabraknie gwiazdy (bo w mediach można spaść z wysokiego konia lub się „wystrzelać”), to powstaje pytanie o kompetencje następców. Czy sobie poradzą? Tym bardziej, że w ramach oszczędności „na drugim planie” rotacja kadr jest niemal ciągła. Do tego dochodzi jeszcze niechęć gwiazd do wychowywania sobie przyszłej konkurencji. Trzeba uważać, by uczeń nie wygryzł mistrza.
Tak bywa w wielu zhierarchizowanych społecznościach. Wiele zależy od ciał nadzorczych. Czy dbają o mistrzowskie szkolenie? Amerykanie liczyli na szkolenie przez mistrzów, Japończycy na propagandowy wpływ rekordzistów.
Dlatego to nie jest obojętne, kogo przysyłają do rad nadzorczych (np. na Śląsk i Zagłębie). Nominat partyjny będzie dbał o „piękno” sprawozdań, a nie o długoterminową przyszłość. Trzeba fachowca, by nadzorować dyrektora, któremu chodzi o tu i teraz, i jednocześnie przygotowywać to, co potem.